poniedziałek, 23 grudnia 2013

Święta!!!

To co niezwykłe przebija się przez ostatnie dni: to setki myśli, też tych związanych z naszym krajem, naszą ojczyzną, one wirują we mnie. Ponieważ jutro wieczór wigilijny, ponieważ wysłałam późno kartki, już dzisiaj chciałabym wykorzystać ten świąteczny czas by złożyć życzenia. Życzę Wam byśmy mieli w sobie siłę i gotowość by żyć szczęśliwie, uczciwie, w pełni swoich możliwości, pragnień. Niech nigdy nie zabraknie w nas sił, by realizować swoje marzenia, by mieć odwagę żyć także w ich rytmie. Życzę Wam miłości i przyjaźni bo to one są najistotniejszą częścią życia. Życzę fajnych, radosnych chwil, z których składać się może nasza codzienność. Życzę otwartości serc i umysłów, mądrości i wiary w dobro, które nieustannie istnieje na świecie i istnieć będzie. Radosnych, Zdrowych Świąt Bożego Narodzenia!!!








sobota, 21 grudnia 2013

przedświątecznie

Gdzieś w sercu czuje, że przesadziłam z moim ostatnim wpisem, co umiejętnie zaznaczył pan T. Hmmm nie chce przepraszać za swoje odczucia i myśli ale zawsze warto wyjaśnić kilka spraw. Patrzę na mój kraj, mój kraj w którym chodziłam do szkoły, w którym znalazłam wspaniałych przyjaciół, który mnie wyedukował i stworzył tym, kim jestem dzisiaj. Patrzę na nasze doświadczenia historyczne, polityczne i widzę, że to nie lada ciężar. Chwała za to wszystkim tym, którzy pamiętają, że państwowe to nasze bo wynika z naszych podatków, ze wspólnie budowanej rzeczywistości, chwała za to tym, którzy wbrew wszystkiemu próbują tworzyć nową, radosną, twórczą, przyjacielską przestrzeń życia, chwała tym, którzy nie tylko chcą brać bo rozumieją, że możemy brać gdy coś też dorzuciliśmy do wspólnego, chwała tym, którzy nieustannie pamiętają, że jesteśmy społeczeństwem, które chce pomóc osobom w krytycznych sytuacjach życiowych. Mówiąc o niedojrzałości Polaków mówiłam o grupach osób wykorzystujących system w sposób chamski i świadomy, mówiłam o złodziejstwie, o głupocie, o braku klasy i niestety na sporo takich osób natknęłam się w ostatnich dniach. Ciągle wierzę, że gdzieś istnieje społeczeństwo, któremu chciałabym oddać potencjał swój i swojej rodziny, bo mam poczucie, że tutaj w kraju po prostu nikomu na tym nie zależy... Obym się myliła...
Święta coraz bliżej, my zdrowiejemy i dochodzimy do formy, spotkania z bliskimi obfitują w ogrom przyjemności i słońca w naszym życiu. Oj chwile z Mamą Browar przyprawiły o dużo wzruszenia. Te wspólne wieczory przy sączeniu wina i nieustanne pragnienie by skorzystać z pobytu jak najwięcej. Dzieci tak szczęśliwe z pobytu z dziadkami, Stasio szaleje we wszystkich możliwych miejscach zabaw maluchów i cieszy się używaniem języka polskiego.
Ja napycham serce wszystkim, co kocham w tym kraju...nastrój krakowskiego rynku, prażone orzechy, kiełbasa wiejska, zapach grzybów, piękne dekoracja świąteczne, wigilia tuż tuż:) chcę by moje dzieci znały tą atmosferę na zawsze, by nigdy tego nie zapomniały...śpijcie dobrze...

piątek, 20 grudnia 2013

nieświątecznie

Staram się nie narzekać w postach tego bloga ale coś we mnie pęka... Przyjechaliśmy do Polski oczywiście z planami i marzeniami, by spotkać się z wieloma osobami, by dzieci pobyły z dzieciakami polskimi znajomymi, rodziną... Tak ja chciałam poszaleć, odwiedzić stare kąty i... Basia dostała zapalenia spojówek i 3 dni zaraża, ja po 6 dniach bólu gardła przez który nie śpię od dwóch nocy zdecydowałam się na leczenie antybiotykiem. Ja całkowicie nieantybiotykowa połknęłam pierwszą tabletkę z ulgą, że może w końcu prześpię noc... Wszelkie plany imprezowe i inne legły w gruzach... Jestem wkurzona, do tego dochodzą różne chamskie zachowania choćby firmy pana T. Oj moja wizja pobytu mocno się zachwiała i po raz kolejny mam prosty wniosek: nie planuj nic... Przynajmniej dzieci korzystają z pobytu z dziadkami. Mam nadzieję, że za kilka dni będzie po prostu po naszych kłopotach zdrowotnych, pan T. też poczuje się lepiej po wyrwaniu i nie będzie tak strasznie spuchnięty.
Do tego to poczucie, że już chyba nie jestem u siebie... Albo nie chcę by Polska była moim krajem... Chyba to bardzo ostre słowa ale widzę jak zniszczono nasz kraj i ludzi... To jest tak smutne... Może warto wyemigrować na zawsze... Na razie musimy namówić jeszcze kilka osób i może ten kierunek za oceanem nie jest takim złym pomysłem na życie? nie wiem... Więc kochani znajomi rozważajcie wspólne starania o przeprowadzkę dużo dalej niż Francja ale może w dojrzałym społeczeństwie i z super systemem edukacji. Kanado... Liczę, że za kilka lat staniesz się naszym domem...

środa, 18 grudnia 2013

zerwana ze smyczy

Jesteśmy:) Polska i przylot bez kłopotów za to z lekkim przeziębieniem moim i zmęczeniem nas wszystkich gigantycznym. Dzieci tak szczęśliwe ze spotkania z dziadkami, że Basia odrzuciła mnie kompletnie i wszystko robi z babcią. Ja... Jestem tak szczęśliwa, że mogę zostawić maluchy i po prostu włóczyć się po mieście, spacerować, jeździć tramwajem, autem SAMA...Czuje się, jak spuszczona ze smyczy... Bez siku, kupy, jestem głodny, mamo nie chcę, mamo to, mamo tamto... Miesza się we mnie i kotłuje tyle emocji: radości ze spotkania z bliskimi, wieczór z przyjaciółkami z taką dawką radości energii i alkoholu:) Mam ochotę szaleć, biegać, imprezować codziennie... Przez chwilę mam ochotę zapomnieć, że jestem kurą domową... w końcu mam z kim zostawić dzieci... i chyba od tych emocji wkradł się w moje serce dziwny ścisk, który nie wiem, co oznacza ale sprawia, że ciągle pytam, kim jestem, gdzie jestem w swoim życiu, czego pragnę naprawdę. Może potrzebuje przeżyć drugą młodość a wiem, że to mało realne? Coś we mnie wyrywa się i wyrywa i w ogóle nie umiem siebie odczytać. Może to znów panienki ( pani ambicja zawodowa, pani instynkt macierzyński, pani rozsądek) urządziły we mnie jakieś dyskusje tym razem w niezrozumiałym języku. Jutro nowy dzień...
Mój dzielny mąż przeżył wyrwanie ósemki:)

poniedziałek, 16 grudnia 2013

hotel przy lotnisku, jesteśmy nadal w paryżu:)

Tylko nam może się to zdarzyć i nie sposób tego nie opisać. Otóż wstaliśmy o 4 rano, wsiedliśmy do kosmicznie drogiej taksówki, która zawiozła nas na lotnisko i na miejscu pani grzecznie nam powiedziała, że nasz wylot jest jutro:) Cóż za zdziwienie, kartki z biletami wędrowały między nami tyle razy, tyle razy przyglądaliśmy się godzinie odlotu,a nie wiem, jak to się stało, że po prostu pomyliliśmy dzień:) Próba dostania się na bieżący lot okazało się mało opłacalna bo wiązała się z kosztami 1000 euro. Efekt: siedzimy w hotelowym pokoju przy lotnisku za zdecydowanie korzystniejszą cenę niż zmiana biletów lub taksówka do domu i jutro znów na lotnisko i wylatujemy jutro:) Oj śmiać mi się chce z nas chociaż nie ukrywajmy, że jesteśmy nieco zmęczeni i jutro znów pobudka o zbrodniczej porze:) Powrót do saint germain z taką ilością bagaży, bez auta, z dwójką dzieci okazał się całkowicie nieopłacalny:) Za to był obiad w nowo otwartej galerii handlowej przy lotnisku:) Cóż za genialny wynalazek taka galeria, gdy wylądowaliśmy bez zabawek, książek i planu na cały dzień. Pan T. dzielnie pracował a my wymyślaliśmy zajęcia, a  potem bawiliśmy się zabawkami z sklepie z zabawkami:)
Mam nadzieję, że jutro dotrzemy bez większych przeszkód i problemów. Trzymajcie za to kciuki. A czekały na nas już dzisiaj pyszne ruskie pierogi:) Cóż poczekają do jutra:)
Basia jest tak zmęczona, że zasnęła na siedząco jedząc obiad, nawet nie pogryzła ryżu:)
Czy nie sądzicie, że to prostu naprawdę zabawne:) ?
Do zobaczenia:)

niedziela, 15 grudnia 2013

startujemy:)

Za 5 godzin czeka nas pobudka wczesna na samolot o jakiejś zbrodniczej porze:) W końcu spakowani, dzieci śpią, a my po załatwieniu wszystkiego, co było do załatwienia, chwilę odpoczywamy przed krótkim snem. Oj ostatnimi dniami z pasją bawimy się drewnem i przysięgam, że daje nam to tyle radości i satysfakcji, że po prostu cieszymy się, jak dzieci:) Zrobiliśmy kilka prezentów, nie wszystko zdążyliśmy powycinać, pomalować, polakierować ale przecież jest poczta więc po powrocie do Francji ruszamy z kolejną partią i kolejnymi planami. Ponieważ nie sposób nie podzielić się z Wami tym, co zajmuje nas ostatnio:) podzielę się:) Pan T. i ja ładnie współdziałaliśmy:)




Jutro wyruszamy, nie było nas chwilę w kraju i jesteśmy zdecydowanie podekscytowani. Basia bardzo, bardzo:) Stasio wraca do czegoś co pamięta zdecydowanie lepiej, dla Basi to jednak duże przeżycie, co dzisiaj było widocznie jak na dłoni. Pomyślałam, że ponieważ jedziemy na Święta do Polski to dzisiaj napiszę, co mi się podoba we Francji:) Podoba mi się wiele, wiele rzeczy: to, że mieszkamy w kraju, w którym obowiązuje zdecydowanie większa kultura bycie sąsiadem, gdy sąsiad robi remont łazienki to w windzie przeprasza na piśmie sąsiadów za uciążliwe hałasy. Podoba mi się szkoła, chociaż pewnie mamy szczęście do nauczycielki i placówki, ale system tutejszej wczesnej edukacji (pomijając ciągłe wakacje) jest fajny, inspirujący, a przedszkole pełne mądrych zabawek, ciepłych, uspołecznionych dzieci, mądrych pedagogów. Podoba mi się to, że tak łatwo tutaj o zakup dobrych produktów do jedzenia: śmietana to prawdziwa śmietana, nie ma podróbek masła i nie muszę doczytywać się ile procent tłuszczu ma masło bo masło to masło 85% tłuszczu. Podobają mi się tutaj sklepu z ubraniami:) Podoba mi się większy luz w wielu kwestiach, także tej w podejściu do dzieci, do ich wychowywania. Zdecydowanie zobaczyłam jak można być fajnym rodzicem, bez orbitowania i skakania wokół dzieci. Pozwoliło mi to także zobaczyć, jak dzieci uczą się wtedy być ze sobą wspólnie, liczyć na siebie i swoją pomoc. Podoba mi się międzynarodowość miejsca, w którym mieszkamy, ta wzajemna wymiana różnych doświadczeń, różnego podejścia do życia, macierzyństwa. Podobają mi się uliczne wyprzedaże i las blisko nas:) 
Za chwilę wyjeżdżamy do Polski, ale ja bez żalu i smutku wrócę za kilka tygodni do swojej codzienności i swojego życia tutaj. Myślę, że dzieci także bo część naszego życia jest tutaj. Stasio ma tutaj swoich przyjaciół, nie zapomniał o kolegach z Polski i oczywiście liczę na spotkania z nimi ale tutaj też już ma bliskich. Zaskakuje nas tak bardzo gdy okazuje się, że zna kolejne słowa, a my nie mamy o tym pojęcia:) Liczę, że po Nowym Roku ruszy żłobek Basi i ona zacznie uczyć się francuskiego. 
Tak więc startujemy:) Cieszę się na spotkania, na Święta, na czas w gronie bliskich:) Bardzo się cieszę:) Do zobaczenia:) 

czwartek, 12 grudnia 2013

Kilka spraw ostatnio podniosło mi ciśnienie do tego stopnia, że miałam ochotę naskrobać posta pełnego jadu, złości i przekleństw. Do tego doszło znów tajemnicze przeziębienie Basi z nieprzespanymi nocami i moja decyzja o konsultacji  u lekarza ale jak to we Francji w sytuacji pilnej czekam na wizytę dni 3 i to jest i tak bliski termin:) W tym czasie sytuacja zdrowotna Basi mocno się uspokoiła ale ze względu na lot idę się skonsultować. Newsy ch...owe z pracy pana T. dotykające mocno absurdu i złodziejstwa ale w tym aspekcie złodziei pełno tak w firmach, rządzie i nawet wśród osób bliższych, co przyprawia o prawdziwy ból serca. Chyba jednak im dłużej żyje tym bardziej potrafię złapać głęboki oddech, zdystansować się i złapać to, co mam tu i teraz. Wspaniałe dzieci, słońce które dokładnie rozświetla moją twarz właśnie gdy piszę tego posta, cudownego pana T., którego nie sposób nie kochać, przyjaciół i rodzinę, których za chwilę uściskam z pełną siłą i mocą.
Może na ziemię sprowadziły mnie też troski bardzo bliskich nam osób... Bo gdy w grę wchodzi zdrowie i życie, wszystko inne przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Tak więc myślę teraz ciepło o Tym Kimś, kto od kilku lat ma energię, siłę i ochotę by siadać przy stole z kartką papieru, z długopisem i pisać... pisać listy do mnie, czytać moje i odpisywać. Nie, nie nie jakieś maile mówię o papierowych listach, które trzymane w dłoniach nabierają całkiem innej mocy i wyrazu, wyciskają łzy z oczu a w sercu tworzą poziom bliskości, który trudny jest do zdefiniowania.
Złość uleciała za mocą Tuwima i jego wspaniałego wiersza "Całujcie mnie wszyscy w dupę":) Polecam bo myślę, że sam autor musiał borykać się ze sporymi emocjami, by stworzyć taki wiersz:) Mnie rozluźnia:)
Na koniec o czymś wesołym. Basia przeżywa prawdziwą fascynacją nowymi słowami, szczególnie tymi kwiecistymi, które usłyszała z naszych ust lub starszego brata. Tak oto słowo "niesamowicie" jest używane kilkanaście razy dziennie "Mamo piękna ta książka, podoba mi się niesamowicie", "biegnę niesamowicie", a zaraz potem jest określenie "biegnę szybko jak błyskawica" albo "jestem szybka jak błyskawica":) Fascynacja światem zwierząt i ich kategoryzowanie stało się po prostu pasją Basi i dzisiaj nawet usłyszałam, że  mamy plastikową "kozę morską". Faktycznie ten konik ma pyszczek podobny do kozy;)
Stasio szczęśliwy w przedszkolu, ma swojego przyjaciela i koleżanki, jest częścią grupy i po prostu jest dobrze:) A czy coś mówi? Nie mam pojęcia, wiem, że na pewno zna trochę słów po francusku ale do mowy jeszcze chyba długa droga:) Ale ma czasu tyle, ile będzie mu trzeba:) Posłucham jeszcze raz Tuwima:)


poniedziałek, 9 grudnia 2013

przedświątecznie

Chyba już myślami odpływam do Polski:) Ale  jednak zdecydowałam się na umycie okien i ogólne porządki, standartowo tonę w prasowaniu ale dzisiaj wieczorem mam zamiar się z tym uporać bo wypadałoby przed wyjazdem. Zaczyna się układanie jakiegoś grafiku, by zaspokoić wszystkich pragnienia i uspokoić tęsknoty te małe i duże:) Za nami ubieranie choinki, którą już się cieszymy i która według dzieci była konieczna, by odwiedził nas Mikołaj, było sporo radości z prezentów i te emocje:)
Sobota związana z moją małą aktywnością zawodową a potem po prostu pragnienie serca by odpocząć. Ciągły brak auta sprawił, że wsiadłam na rower i pojechałam załatwić kilka spraw, bez dzieci, bez ciągłego: siku, jeść, pić, ona mnie bije, on mnie bije itd. Cóż bywają chwile gdy naprawdę jestem tym zmęczona, a brak kogokolwiek, z kim moglibyśmy zostawić dzieci i odpocząć od nich, sprawia, że chwile przeciążenia po prostu się zdarzają. Na szczęście pan T. wykazał dużo poziom zrozumienia. Pobyłam więc na zakupach przedświątecznych SAMA, rower i lodowaty wiatr we włosach ukołysał wiele moich myśli, wątpliwości, dylematów. Pozornie niby to nic nie zmienia, a jednak ta filtracja różnych emocji zrobiła mi zdecydowanie dobrze.
Niedziela w świątecznej atmosferze "Literki", cóż pierwszy raz na jakimś przedstawieniu Stasio po prostu głośno i radośnie śpiewał i... Ja zajmowałam się innymi dziećmi i nie słyszałam tego, a pan T. nacisnął dwa razy przycisk w aparacie i owa przełomowa chwila nie została uwieczniona na filmie, ani zdjęciu, ani nawet w moim wspomnieniu:( Pierścionka też nie znalazłam. Za to zbliżam się do końca wielkiej segregacji zdjęć z prawie 4 lat życia naszego z dziećmi, by stworzyć w końcu albumy. Praca ciężka, zdjęcia rozrzucone w różnych miejscach ale już praca bliska skończenia.
Pan T. eksploatuje piłe włośnicową i efekty jego pracy coraz mocniej mi pokazują, jak wiele mnie z nim łączy i generalnie... jest świetny i praca w drewnie jest czymś, co może stać się kolejną pasją życiową i super jeśli będzie wspólna:) Dostałam właśnie dostawę farb, podkład i lakier by dokończyć jego dzieła i chyba domyślacie się, że lekko się obawiam wziąć pędzel w ręce, gdy widzę ile pracy włożył pan T. w wycięcie tych wszystkich elementów, ale cóż, raz się żyje:)
Budowanie życia z moim panem T. daje mi ogrom radości, dlatego pewnie dzisiaj kiepsko znoszę perspektywę jego braku koło mnie:) Za tydzień jednak nacieszymy się wyjazdem do Polski. Uwierzycie, że naprawdę jestem lekko podekscytowana? Nie wiem też czy uwierzycie, że za kilka dni minie PÓŁ ROKU jak tutaj jesteśmy?

czwartek, 5 grudnia 2013

o wszystkim i niczym:)

Nie wiem, jak to możliwe, że nie pracuje jeszcze, mam jedynie dwójkę dzieci i 3 pokojowe mieszkanie, a ciągle coś się dzieje i przez ostatni tydzień chodziłam spać po 2 w nocy. Wpadłam w wir budowania świątecznej atmosfery w skutek czego Św.Mikołaj odwiedził dzieci już dzisiaj:) Choinka została ubrana, robot kuchenny wyrobił ciasto na pierniki, a Staszek z Baśka naprawdę całkowicie samodzielnie zrobili całą resztę. Patrząc jak Staś radzi sobie z wałkowaniem ciasta, pomyślałam, że powinien robić pierogi. Wykrawanie szkło świetnie dwójce. Efekt: pyszne i ładne pierniki ale lukrowaniem podzieliliśmy się bo dzieci wyjadały tyle lukru, że zabrakło:) Suszona pomarańcza w tym roku wysuszona przez termoobieg:) okna umyłam niestety rękami bo maszyny stosownej do tego nie posiadam:) Dzieci zadowolone ale zamku nie złożyliśmy bo dzieciaki były padnięte już.  
Sporo różnych rzeczy się działo ale pomyślałam, że cześć zachowam w tajemnicy, by mieć co opowiadać gdy przyjedziemy, co niewątpliwie już wkrótce:) Teraz muszę tylko przygotować się i spakować:) Zostało 10 dni:) Obawiam się, że będzie tyle gonitwy i tyle spraw do załatwienia że zabraknie nam czasu by chociaż trochę się ponudzić ale spokojnie:) 
Jeszcze jedno zadanie pilne do wykonania: wybranie zdjęć by stworzyć album Basi bo ta zapytała dlaczego Stasio ma, a ona nie... oj głupio mi się zrobiło, że ciągle nie znalazłam na to czasu więc bez dyskusji zajmę się tym w weekend, tym bardziej, że już dwa lata zdjęć mam posegregowane, zostało jeszcze około 1,5 roku:)
Tymczasem zaczynam moją małą pracę w styczniu:) Udało mi się także dowiedzieć wszystko, co niezbędne związane z moją sytuacją zawodowo- ubezpieczeniową. Powiem szczerze wśród wszystkich urzędów i telefonów, jakie wykonałam najbardziej konkretna informacja i najbardziej fachowa porada, poparta konkretnymi dokumentami, aktami prawnymi, spotkała mnie w dziale międzynarodowym NFZ. Naprawdę można psioczyć na różne rzeczy ale poziom obsługi, szybkość wysyłania mi dokumentów itd. jest w porównaniu do Francji: królestwa biurokracji, naprawdę bardzo szybki. Chyba nie za często ktoś pisze coś pozytywnego o NFZ:) także pomyślałam, iż się im należy dzisiaj:) 
Do tego pan T. wrócił:) Zawsze to sprawia sporo radości:) Jutro nowy dzień:) Święta blisko:) 

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Basia i świnka:)

Dzisiaj nic pisać nie będę:) Basia zabawia się wyciętymi przez Tatę puzzlami- świnką i chciałam jej dzisiaj zrobić zdjęcie, by pokazać Panu T. (jak wróci) jak jego córa się bawi prezentem:)
Nasz dialog:
B.- Mamo... nie rób zdjęcia, bawię się świnką!
Ja - Ale chce pokazać Tacie, jak fajnie się bawisz świnką.
B. - Czy ja nie mówiłam? Nie rób zdjęcia, nieee, niee, niee:)

Efekt:)

piątek, 29 listopada 2013

po burzy zawsze przychodzi słońce:) święta blisko:)

Emocje z ostatnich dni opadły, jak to zwykle z emocjami. Miła pani w urzędzie tutejszym udzieliła kilka informacji, które podsunęły rozwiązanie i w moim sercu znów pojawił się spokój:) Dzisiaj gdy wracaliśmy z zakupów po przedszkolu Stasia, rozbłysły światełkami choinki i ozdoby świąteczne:) Na moje dzieci skaczące i krzyczące patrzyli wszyscy na ulicy:) Ja także patrzyłam i aż łza mi w oku się zakręciła patrząc na ich radość. Wieczorem dokonaliśmy ze Stasiem gigantycznego odkrycia, że Stasio powoli zaczyna rozumieć konteksty prostych zdań, wyłapuje podobne słowa w dwóch językach. Dzisiaj rozmawiałam przy Stasiu z panią po francusku oczywiście, co ze zdjęciami, które były robione w szkole i pani odpowiedziała, że są u pani dyrektor, która jest chwilowo nieobecna i nikt ich jeszcze nie otrzymał. Nie mówiłam Staszkowi o czym rozmawiałam z panią,a wieczorem zapytał mnie : i co pani powiedziała, dlaczego te zdjęcia są u pani dyrektor?:) Nie wiem, czy to znak, że On zaczyna rozumieć ale chyba tak i sam Staś się zdziwił prosiło  to, by zadzwonić do Taty i mu powiedzieć:) Ja czuję, że po prostu wiatr wieje w żagle mojemu synowi:) Jest tak szczęśliwy w przedszkolu, zawiązał takie przyjaźnie, jest tu tak krótko a koledzy go zapraszają na urodziny, czekają jak wróci z przerwy obiadowej, lubią go. Dziewczyny proszą  o całusy:) Staś je chętnie rozdaje ale w policzek:) Czyż mogę być bardziej szczęśliwa? Powraca do mnie  moje dziecko pełne radości życia, chęci poznawania świata. Dzieciaki tak Staś jak i Basia wpadają w fascynację nauki czytania, co mnie cieszy bardzo bo jeśli nie ja to przecież nikt ich nie nauczy czytać i pisać po polsku. Postępy naprawdę są zauważalne:)
Z nowości: w naszym domu zawitało nowe narzędzie: piła włośnicowa:) Pan T. wyciął dla maluchów pierwsze puzzle świnkę:) dzieci zachwycone, pan T. także i ja jeszcze bardziej, zresztą sama wykorzystałam maszynę do własnych celów:) Zakup okazyjny dodatkowo potęguje radość:) Zawsze uważałam (jak by nie było byłam terapeutą zajęciowym), że prace manualne pomagają odnaleźć spokój serca i duszy, że rozluźniają umysł i nie tylko:) Dodatkowo perspektywa możliwości projektowania i współpracy z moim mężem w tym obszarze przyprawia mnie o prawdziwą radość i zawrót głowy:)
Ach i pochwalę się: za mną pierwsza nie do końca perfekcyjna ale zawsze zupa ramen:) Jutro podejście drugie:) Natomiast by zachęcić mojego Brata z rodziną do przyjazdu i tych, którzy wiedzą, że lubimy poddawać ich naszym eksperymentom kulinarnym;) umieszczę zdjęcie. Kupujcie bilety!:) Czekamy  na Was!


Tak samo czekam na przylot do Polski... Jak pomyślę o spotkaniu z moimi kobietami bliskimi sercu:) Och jak ja Was uściskam. Myślę o świętach o uściskach, o spotkaniach, o odwiedzeniu starych kątów. Kawiarni, do której chodzę od lat 15, ulubionych księgarniach, książkach które kupię, zapachach o których sobie przypomnę, tramwaju, którym się przejadę:) O grzańcu, który wypije. Naprawdę się stęskniłam i chociaż jest mi tutaj wspaniale to z radością powrócę na święta do Polski. A co do choinki to ubieramy ją wbrew tradycji już 6 grudnia by trafił do nas Św. Mikołaj bo tutaj do dzieci przychodzi w Święta, a że moje maluchy są Polakami to przyjdzie do nich tak jak w Polsce. Gdy poinformowałam Basię i Stasia, że to za tydzień, okrzykom radości nie było końca:) Ozdoby świąteczne w trakcie produkcji:) Śpijcie dobrze:) Ja zamierzam:) dobranoc:)

czwartek, 28 listopada 2013

system na systemie

Na początek trochę radości. Zaproponowano mi małą pracę w zawodzie:) 2 godziny w soboty. Domyślacie się, że moja radość nie zna końca, jestem naprawdę szczęśliwa, zadowolona, pełna werwy i energii. Mogę coś robić zawodowego, prócz moich środowych koleżanek z dzieciakami, które przychodzą i organizuje małe animacje. Dodatkowo mogę opiekować się moimi dziećmi bo oczywiście żłobek milczy i czuje, że mnie po prostu olewają. Naprawdę skakałam z radości ale  czy zawsze musi być ale... Ponieważ jestem na urlopie wychowawczym zaczęłam dzwonić po zusie, nfz-cie i innych instytucjach, by się dowiedzieć, czy mogę podpisać umowę na raptem 2 godziny tygodniowo. Oczywiście specjalnej odpowiedzi nie uzyskałam prócz tego, że moja sytuacja jest nietypowa i że muszę prosić o indywidualną interpretacje prawną. W sytuacjach nietypowych to naprawdę potrafi trwać, a ja mam zacząć szybko pracę... Czuje się skołowana... Jestem bliska zrezygnowania z tego wychowawczego i chyba to zrobię i przejdę pod ubezpieczenie Tadka ale tutaj znów nie wiem, czy mogę podjąć jakiekolwiek zatrudnienie we Francji nawet na 2 godziny... Przysięgam Wam, że mam dość. Oczywiście jutro czeka mnie 40 minut drogi z Basią do odpowiedniej instytucji, by uzyskać tego typu informację.Oczywiście kwestie ubezpieczenia ani drgnęło... Mam nadzieję, że pan T. tam zadzwoni bo jak nie to naprawdę już nie ręczę za siebie. Wniosek, co dała nam Unia? Przysięgam Wam, że tonę telefonów, papierów i pierdołów. Mój pan T. powiedział, że narzekam na wszystko, a ja pierdzielę jak mam nie narzekać. Nigdy nie byłam osobą, która wykorzystywała system ale niech te wszystkie systemy nie powodują absurdów nie do przeskoczenia jeśli idzie o 2 godziny pracy w tygodniu. Podsumowując odpowiadasz prawnie za swoje wszystkie działania zawodowe, ubezpieczeniowe i podatkowe ale nikt nie jest w stanie udzielić Ci informacji, czy działasz zgodnie z prawem. Pełnym absurdem jest informacja ZUS, na której nikt Ci wprost nie powie, że po prostu nie wie, co masz zrobić tylko mydli Ci oczy, nie odpowiada na pytania, maskara. Nie wiem, co zrobić... Po prostu nie wiem. Ot i co radość ogromna jak zwykle przywalona ogromem formalnych problemów. Jak myślę o kolejnym okienku i pytaniach i po raz setny tłumaczeniu wszystkiego to mi się chce... wiecie co:)
Na koniec też trochę radości:) Pani w przedszkolu powiedziała, że Stasio spisuje się w przedszkolu świetnie:) Przy tych wszystkich papierkach jest to dla mnie gigantyczna radość:)

wtorek, 26 listopada 2013

oj naprawdę smutno:(

Oj będzie kochani smutno i będzie łzawo... Otóż na moich dłoniach, najczęściej z niewymalowanymi paznokciami (bo nie mam kiedy) każdego dnia zobaczyć możecie obrączkę z wygrawerowanym imieniem mojego męża i drugą perełkę, którą otrzymałam od mojego męża po narodzinach Stasia. Wymarzony pierścionek z białego złota, szafir i małe brylanty. Pierścionek dla mnie idealny, piękny ale przede wszystkim wyjątkowo znaczący...
Dzisiaj w ciągu dnia nagle okryłam, że czuje jakąś pustkę na palcu i zaczęłam go szukać bo zawsze odkładam w jedno miejsce z obrączką ale okazało się, że obrączkę mam na palcu co oznacza, że pierścionek zgubiłam... Nie pytajcie mnie ile razy dzisiaj ściągałam i ubierałam rękawiczki, ile razy ubierałam Basie i wychodziłyśmy z domu bo zbliża się to do 10 razy... Byłam w sklepie, w którym robiłam zakupy, szukałam na ulicy, szukałam w domu, przeszukałam kosz na śmieci dotkliwie raniąc się rozbitym słoikiem. Nie ma, po prostu nie ma... 
Oj wiem, nikt nie umarł, to nie najgorsza tragedia w życiu, to tylko rzecz materialna... Wszystkie te argumenty ani trochę nie zmniejszają mojego bólu serca:( Oj nawet kilka łez dzisiaj wylałam... Bo to nie chodzi tylko o walory estetyczne, o finanse... ale o to, co znaczył ten pierścionek, z którym mój mąż wrócił pewnego dnia, gdy Stasio miał kolki i naprawdę było tak ciężko. Ten pierścionek znaczył tak wiele po tym trudnym, stresującym, ciężkim porodzie... To było wspomnienie, to był wielki gest Pana T. w moim kierunku... Nie wiem, gdzie on jest ale to co czuje to smutek, ogromny... cicho liczę, że może się odnajdzie, jutro wywieszę ogłoszenie ale... po prostu nie wiem, jak mogłam go zgubić... po prostu nie wiem...:( 
To takie dziwne, że jeden przedmiot, a tyle niósł ze sobą... Pan T. powiedział, wśród wielu ciepłych słów, że to znak: pierścionek za dziecko więc...;) 
Żeby nie było jednak absolutnie smutno przesyłam moje skarby największe, których na pewno nie zgubię na spacerze, w sklepie lub przez nieuwagę w domu, a przynajmniej taką mam nadzieję... 



poniedziałek, 25 listopada 2013

jesienna hibernacja

Milczę bo nie wiem, co napisać. Dzieje się bardzo dużo rzeczy, brak nam wolnych weekendów i czasu na realizację wielu planów, spotkań. Czuje się, jak nazwała to dzisiaj w liście do mnie K., zahibernowana:) Zwolniłam, trudno rano wygramolić się z ciepłego łóżka i jeszcze ściągać z niego śpiocha Stanisława i śpioszkę Barbarę. 
Pojawiły się bardzo dobre wieści, ciekawe zdarzenia ale ponieważ nie lubię zapeszać wielu spraw, to będę milczeć:) Dopóki dopóty sprawa nie nabierze tempa i nie będzie po prostu absolutnie pewna. Kilka spraw formalno-podatkowych rozwiązało się na naszą korzyść. Pan T. kupił okazyjnie maszynę, o której wspólnie marzyliśmy więc zabawki z drewna :) zaleją wkrótce (mam nadzieję) nasz dom. Zresztą nie tylko:) Pan T. tak się cieszy, że nie sposób myśleć o troskach:) A ja będę miała kolejną maszynę prócz tej do szycia do eksploatowania w celach swoich ulubionych prac manualnych:) 
Olewam biurokracje żłobków, powolne działania niektórych urzędów i ludzi, olewam to co nie zasługuje na uwagę, a nawet jak zasługuje to ja nie mam na to ochoty. Życie przed nami, nie warto niepotrzebnie tracić energii. Ta hibernacja jesienna naprawdę mnie rozleniwia:) Więc pozwolicie, że będę nieco leniwa i nie napiszę już nic więcej;) Tym bardziej, że wczoraj długooo prasowałam.  Postaram się wkrótce umieścić zdjęcia dzieciaków dla tych, którzy za nimi tęsknią. 
Śpijcie jesiennym,  mocnym snem:) 

piątek, 22 listopada 2013

żłobek, przedszkole i ubezpieczenie

Z każdym dniem pobytu tutaj we Francji uświadamiam sobie, że po prostu wszędzie są różni ludzie, różne instytucje, różni urzędnicy a co za tym idzie, czasami są różne problemy, a czasami ich nie ma. Na początek żłobek. Sama dyrektor żłobka wydaje mi się naprawdę bardzo słabo zorganizowana i średnio kompetentna. Instytucja podoba mi się średnio. Pani obiecała, że zadzwoni do mnie by ustalić datę adaptacji Basi, bo bez tej nie może rozpocząć swojego pobytu w placówce. Basia ma zacząć w grudniu więc tak naprawdę został ostatni tydzień na to, by adaptację rozpocząć. Brak telefonu mnie zaskakiwał więc zadzwoniłam ja i dowiedziałam się, że pani nie wie, kiedy adaptacja się rozpocznie bo nie jest w stanie mi powiedzieć bo, bo... argumentów nie było w końcu mi powiedziała, że ma chorego pracownika ale wszelkie jej argumenty były rozmyte. Pytam więc kiedy moje dziecko pójdzie do żłobka skoro mnie zapewniała, że od grudnia. Generalnie pani nie wie nic. Wkurzyłam się.  Oczywiście rozumiem problemy kadrowe, chorobowe i wszelkie inne ale normalnym zachowaniem dyrektora jest powiadomienie o tym rodziców, którzy mają ustaloną datę wejścia dziecka do żłobka. Przecież ja mogłabym mieć na przykład zaplanowaną już pracę albo cokolwiek innego. Pogadałam z koleżankami dwoma, zadzwoniłam do innego żłobka, podobno o wiele fajniejszego (z opinii mam zakolegowanych) i pani miała dzisiaj zadzwonić i ustalić ze mną datę spotkania bo ma miejsca na popołudnia 3 razy w tygodniu. Pani też nie zadzwoniła, a  gdy ja próbowałam skontaktować jej już w pracy nie było. Czuje się w kropce. Fajniejszy żłobek, szybciej z chodzeniem Basi na 3 popołudnia czyli od 15 do 18, czy gorszy żłobek rano dwa razy w tygodniu i nie wiadomo kiedy. Nie wiem zupełnie co zrobić, na razie czekam. Może jakieś rady? 
Za to najprawdopodobniej ja, jako osoba na urlopie wychowawczym w Polsce i posiadająca kilka niezbędnych dokumentów,  zostanę w końcu ubezpieczona zdrowotnie:) Dzieci i Tadzio czekają na decyzje wyższej instancji ale w końcu wiemy, co ze mną i  w ogóle to mnie cieszy. Tym razem caisse maladie okazała się pomocna i wszystko załatwiliśmy:) To miłe uczucie, gdy cokolwiek porusza się do przodu. 
Stasio:) Bawi się z dziećmi, którzy po prostu go lubią, widzę jak się cieszy, że jest częścią grupy. Ćwiczy na gimnastyce, co było problemem już  w Polsce, tutaj nagle zaczęło przynosić dużo radości:) Wprawdzie mówi, że dalej "nic nie rozumie bo to za trudne" ale gdy pytam go jak się bawi z dziećmi skoro nic nie rozumie ten odpowiada "mamo ja bawię się bez słów, nie wiesz, że tak można":) Myślę, że proces opanowywania języka dopiero się rozpoczyna, albo rozpocznie. Mimo różnych wątpliwości, które miałam związanych z systemem przedszkolnym to: dzieciaki raz w tygodniu idą do biblioteki i każdy może pożyczyć jedną książkę, spędzają tam czas, przeglądają książki, wybierają, to cały rytuał uwielbiany przez mojego syna:) Mają świetną salę gimnastyczną, gdzie co rano ustawiany jest fantastyczny tor przeszkód, gdzie jest tyle atrakcji:) Do tego chyba 2 razy dziennie wychodzą na  podwórko przedszkolne, praktycznie niezależnie od pogody (pomijając ulewę) i jeżdżą na rowerach, hulajnogach, skaczą i bawią się. Przedszkole jest pełne edukacyjnych, mądrych pomocy wszechstronnie rozwijających dzieci. W przedszkolu jest taka kultura książki, jaką mamy też w domu. Pani jest naprawdę profesjonalna i wspierająca. Mimo, że nie wszystko jest idealne jestem bardzo zadowolona z tego, gdzie trafiliśmy i myślę, że i Basia odnajdzie się w tym systemie. Przed Francją i naszą szkołą reforma. Nie wiem, jak to będzie wyglądało dalej ale czuje, że Stasio znalazł się we właściwym miejscu. Chciałabym te same uczucia mieć wobec Basi, oby tak było. Teraz czas na leniwe oglądanie filmu, czego nie robiłam od kilku miesięcy:) 


środa, 20 listopada 2013

zbyt osobiście jak na bloga:)

Hmmm, hmmm:) Ogłaszam, że najpewniej dzieciaki pokonały chorobę:) Jeszcze trochę kataru i kaszlu ale gorączki brak, coraz lepszy apetyt i forma, jestem dumna bo udało się bez leków, lekarza pokonać infekcję w kilka dni:) Stasio wraca do przedszkola, a my do stałego rytmu:) Tymczasem... Jestem coraz starsza, mam coraz mniej problemów z akceptowaniem różnych aspektów dotyczących mojej osoby ale, ale... Ja czasami się wstydzę... Zadzwonić do starej znajomej paryżanki, którą lubię ale starsza, otwarta... Matko to mnie zaskakuje, naprawdę nie mam problemów komunikacyjnych w języku francuskim ale jako pierwsza reakcja pojawia się we mnie wstyd... Oczywiście dość prędko się dyscyplinuje i dzwonię i na ogół jestem super zadowolona i w ogóle ale, ale... ten pojawiający się lekki stres i wstyd mnie po prostu zadziwia, zaskakuje, oj tak przeszkadza mi po prostu. Oj wywlekam prywatne kwestie:) Trudno:) Czy Wy też czasami się wstydzicie?
Dużo różnych myśli przebiega mi dzisiaj przez głowę. Czy będziemy chcieli, potrafili wrócić do Polski i w niej żyć? Co robić by nie dawać się wyprowadzić z równowagi gdy mój szacowny 4,5latek nie chce wychodzić z domu? Czy mogę kopnąć w dupę kogoś, kto bardzo mocno mi podpadł (jak chyba jeszcze nikt w całym moim życiu)? Ile jeszcze możemy czekać na decyzje w sprawie ubezpieczenia zdrowotnego? Co z moim dyplomem?:) Pani rozsądek bardzo mocno zepchnęła panią instynkt, która próbuje odzywać się z kącika mojej duszy ale nie za bardzo słyszę jej argumenty.
Zdecydowanie pora wrócić do rytmu dnia bo jesienny, zwolniony, chorobowy rytym już mnie męczy. Mam ochotę sobie pokrzyczeć, wyjść na jakąś łąkę i zwyczajnie wrzeszczeć, krzyczeć, skakać. Chce wyrazić wszystko to, czego gdzieś jeszcze się boje, wszystko co mnie ostatnio wkurza i denerwuje, a potem zmęczona głośno i głęboko odetchnąć i powiedzieć "dziękuje"... Za tego człowieka, który siedzi naprzeciw mnie i popija ze mną wino:* Za moje śpiące w pokoju anioły. Dziękuje za przyjaciół, za ciepłe słowa, ramiona, w których mogę znaleźć ukojenie. Dziękuje za to, że jestem wolna, że mogę być, że nie doświadczam wojny, okrucieństwa, że po prostu mogę być, żyć, trwać, stawać się.  Pora spać... Śnijcie więc spokojnie....

poniedziałek, 18 listopada 2013

japońskie pierogi

Jak zwykle choroba dopada Basię później i prezentuje swoją siłę w jej małym ciele wtedy, gdy Stasio już  jest w świetnej formie. Myślę, że w czwartek wróci do przedszkola bo czuje się już naprawdę nieźle. Tymczasem księżniczka nie czuje się świetnie a raczej fatalnie, prawdziwie fatalnie. Stacho mógłby już zaliczać spacery, ale jak to zrobić gdy Basia gorączkuje i od jutra jestem sama?:) Zorganizuje Stasiowi zabawę na balkonie:) Ot i mój pomysł:) Staram się traktować choroby, jako niezbędną drogę do ukształtowania odporności na całe życie ale żal mi mojej małej. Dlatego gdy Basia pyta "po co jest chora" opowiadam jej historię o armii przeciwciał, które tworzą się w jej ciele.
Tymczasem mój pan T. buszował w kuchni:) Muszę się pochwalić, że co jak co ale ostatnimi czasy naprawdę realizuje sporo swoich pomysłów w zakresie kuchni japońskiej i owoców morza. Uwielbiam jego zupę ramen i myślę, że czas bym i ja zaczęła ją przyrządzać:) Dzisiaj natomiast miałam okazje zjeść pierogi japońskie, na które miałam gigantyczną ochotę. Miło, gdy to nie ja jestem osobą przygotowującą kolację:) Pierogi natomiast to niebo dla kubków smakowych:) Cóż ma ten mój pan T. rękę do realizacji oryginalnych pomysłów w kuchni. Do tego jego dobra organizacja tego, co i jak robi i absolutny porządek w kuchni po prostu mnie dzisiaj oczarowały:) Oj znamy się tyle lat, a tak łatwo nie dostrzegać swoich talentów.
Góra prasowania nieco mnie straszy ale chyba w końcu stawić jej czoło:) Dzieci czekają na Mikołaja i znów było zastanowienie, co zrobić, bo tutaj Mikołaj przychodzi do dzieci w święta, a u nas 6 grudnia.. W efekcie rozwiązałam problem i powiedziałam, że rozmawiałam z Mikołajem i ten stwierdził, że skoro są Polakami to i prezenty będą tak jak w Polsce. Dla nas wygodniej bo prezenty, które dzieci sobie wymarzyły nie będą musiały być transportowane, a pod choinką znajdą się KSIĄŻKI po polsku, na co wszyscy z utęsknieniem czekamy:)
Czas choroby, spędzony w domu wcale mnie nie obciąża, ani nie nudzi. Rozpoczynamy świąteczną manufakturę ozdób na choinkę, kartek, zdjęć i wszystkiego innego, bo zrobienie ich zajmuje wiele czasu a my już mamy ochotę powoli czuć, że święta się zbliżają:) Może faktycznie posiadanie większego mieszkania sprawia, że przebywanie w nim jest przyjemniejsze? Nie ma problemu, by każdy znalazł swój kąt i miejsce wyciszenia i spokoju. Lubię to miejsce i nasz dom, lubię życie nasze wspólne.Czuje znajomy wiatr w żaglach:) ciepły nastrój w sercu, oj to chyba te pierogi dodają mi skrzydeł:) Marzę o wypadzie do Akiko:) To przyjemne uczucie rozchodzi się w mnie: poczucie, że życie mnie prowadzi w dobrą stronę, w dobrym kierunku, w odpowiednie miejsca, do odpowiednich ludzi. Tęsknoty tęsknotami, nie przeszkadzają cieszyć się tym, co tu i teraz. Przyjemnego wieczoru:)

niedziela, 17 listopada 2013

choroby cd.

Dzieciaki  chore i z wysoką gorączką więc bezkarnie siedzieliśmy w domu. Brak konieczności wychodzenia, czyli czyste lenistwo:) Oczywiście na tyle, na ile możliwe jest to przy dwójce dzieci z chorobą. Za to poeksperymentowaliśmy z fotografią:) przypominając sobie, jaka to ciężka praca fotografia dziecięca:) Był czas na przytulanki, gorący rosół i kompot z malin i jabłek. Pochłonęliśmy też gigantyczne ilości herbaty i bawarki z miodem:) nie wiem, kiedy minął weekend i co dokładnie się działo ale liczę, że maluchy szybko zbiorą siły by wyzdrowieć. Stasio wróci do przedszkola, a Basie czeka adaptacja w żłobku więc też oby szybko zwalczyła wirusa. Także impas na klockusznurkudesce:) Impas w czynnościach manualno- zabawkowo- rozrywkowych, nie wspomnę o prasowaniu:) Kilka dobrych wieści z życia bliskich i znajomych z Polski więc i uśmiechy miały miejsce tej niedzieli. Teraz sen... uwielbiam spać:)

sobota, 16 listopada 2013

sukcesy przedszkolne i choroba

Będę się chwalić:) Stasio od kilku dni w przedszkolu wydaje się być radosny i uśmiechnięty. Nie chciałam nic zapeszać ale wczoraj, po całym tygodniu, pani z radością na twarzy powiedziała mi, że Stasio jeszcze nigdy nie był tak radosny i współpracujący w przedszkolu, zadowolony z zabawy z kolegami i koleżankami, zaczął nawet ćwiczyć na gimnastyce. Ta gimnastyka była nieco podyktowana moim tłumaczeniem, że gdy był w Polsce i nie chciał ćwiczyć obiecał mi, że we Francji będzie. Było wiele rozmów i tłumaczenia, co to znaczy "dotrzymać danego słowa" itd. Oczywiście gimnastyka sprawia mu wiele, wiele radości i jeśli tak dalej pójdzie pani będzie chciała  włączyć go do małej grupki dzieci, które uczy mówić po francusku :) Generalnie, gdy odprowadzam Stasia po obiedzie do przedszkola i widzę, że już nie ucieka przed dziećmi, którzy na niego czekają ale biegnie i krzyczy "Salut" i wita się z nimi radośnie, serce mi rośnie, nawet mała łza się pojawiła w oku... Oto mój syn aklimatyzuje się i powraca znów jego radość życia, uspołecznienie itd. Nie macie pojęcia jaka to dla mnie radość. Trochę czytam o dwujęzyczności i gdy Stasio będzie gotowy spróbuje mu pomóc.
Tyle optymizmu i radości:) Gorsze jest to, że się rozchorował i to niestety chyba dość mocno bo drugi raz w swoim życiu czuje się tak źle, że śpi w ciągu dnia i kaszle okropnie  i gorączka. Pewnie jakiś wirus więc niestety spodziewam się, że za kilka dni polegnie Basia i możliwe, że przypadnie to na okres, kiedy miała rozpocząć adaptacje w żłobku. Swoją drogą zaskakuje mnie to, że pani dyrektor w żłobku powiedziała, że do żłobka mogą przychodzić dzieci chore tylko należy dać dziecku leki i wyjaśnić, jak je podawać. Tego nieco się  obawiam w kontekście Basi chodzenia do żłobka ale nie będę się martwić na zapas. Oczywiście przypomniało mi się, co to znaczy chore dziecko bo na szczęście moje maluchy nie zapadają zbyt często na infekcje i oby zdrowie im nadal dopisywało. Oby też jego ciało Stasia zmobilizowało siły i obyło się bez wizyty u lekarza.
Mimo tej choroby cieszę się leniwym weekendem w domu bo od dawna ciężko było nam zmobilizować się i nic nie robić:) Oby Stasio szybko wyzdrowiał. Przylatujemy dokładnie za miesiąc:) Cieszę  się:) Miłego popołudnia! 

środa, 13 listopada 2013

marzyciel i nominacja

Staś na spacerze:  "Mamo opowiedz mi dzisiaj historie o samotnym liściu na drzewie, który bardzo bał się gradu albo o dość dużej dziewczynce, która bała się, że umrze"... Nie mogę nie zachwycać się jego wrażliwością i spojrzeniem na świat... Jak nie kochać tej białej czupryny:) Mój marzyciel bujający w obłokach...



Miła poetka nominowała mojego bloga do The Versatile Blogger Awards, za co serdecznie dziękuje. Jeszcze nigdy nie brałam udziału w takich nominacjach ale czas zacząć. Podobno mam zdradzić 7 rzeczy, których o mnie nie wiecie:) 
Zaczynam więc:
1. Mam wyrwane dwa zęby mądrości.
2. Moje oczy czasami zmieniają odcień w zależności od pory roku.
3. Piłam wódkę tylko dwa razy w życiu i nigdy więcej nie będę. 
4. Chodziłam do koszmarnego przedszkola.
5. Miałam kiedyś chłopaka, który całował w szyje jak kura:)
6. Moim miejscem zadumy i uspokojenia jest pensjonat Akiko. 
7. Za czasów "młodości" zdobyłam Lodowy Szczyt (2627m.n.p.m.)

Ufff :) 
Moje nominacje to:
www.bo-lepiej-zapobiegac-niz-leczyc.blogspot.com
www.grugrubleble.blogspot.com
www.zawodkobieta.blogspot.com
www.moja-domowa-kawiarenka.blogspot.com
www.edu-mata.blogspot.com
www.backtaste.blogspot.com



wtorek, 12 listopada 2013

ogarnąć nastoje

Ogarniamy nastroje:) Dostrzegam w sobie gigantyczną potrzebę bycia samą ze sobą. Kocham swoje dzieci, pana T. ale te momenty gdy mogę zrobić coś sama ze sobą, posłuchać muzyki w samotności są dla mnie jak pieszczota duszy:) Cóż być może doszłam do momentu, gdy nie mam problemy z tym, by stawać ze sobą samą twarzą w twarz i rozmawiać ze sobą otwarcie, bez udawania, bez złości, z czysto przyjacielskim nastawieniem. W ten też sposób poukładałam swoje panienki w głowie w odpowiednich miejscach i uspokoiłam jej mówiąc, że postaram się znaleźć dla każdej z nich odpowiedni moment. Pani ambicja ma prawo teraz motywować mnie do czytania, poszukiwania, tworzenia pomocy edukacyjnych, uczenia się tego wszystkiego, co mogę zrobić w domu + francuski, pani rozsądek pewnie jest z tych rozwiązań zadowolona, a przynajmniej siedzi cicho, a pani Instynkt dostała ode mnie obietnicę, że rozważę jej pragnienia w momencie gdy poczuje, że jest odpowiedni ku temu czas, gdy będziemy mieli aktywne ubezpieczenie, gdy rozwiążą się kwestię związane z moim dyplomem itd. Czy Wy też macie wrażenie, że wygrała pani rozsądek:)? Jest jak jest i już. Mój czteroletni buntownik ogarnia powoli swoje emocje i wybuchy złości, a ja kontroluje swoje reakcje jak mogę (oj nie zawsze mi się udaje) i kochane Mamy nie ma jak czysty behawioryzm. Oj myślałam, że z moim synem już mogę postępować bardzo personalistycznie. Oj chyba przyjdzie jeszcze na to czas. Na razie wiele rozmawiamy o tym, dlaczego upadła monarchia, dlaczego nie rządzi już nami król, dlaczego trzeba prosić a nie wydawać rozkazy, ba nawet opowiedziałam historię o ścięciu Ludwika XIV. Może przesadziłam ale Staś ma przynajmniej dawkę historii Francji i naprawdę bardzo namacalnie przedstawioną historię monarchii. Myślę, że rozumie w końcu co znaczy "rozkazywać".
Staś ma też pierwsze zaproszenie na urodzinowe przyjęcie kolegi :) Pewnie się domyślacie,że naprawdę się cieszy, czuje wyróżniony itd:) Ja oczywiście razem z nim. Czas powoli idzie w przód i widzę, jak mój mały człowiek odnajduje się w przedszkolu, cieszy z zabaw z dziećmi, z przyjaźni, istnienia w grupie, zdarzyło się mu także zamiast poproszę powiedzieć mi "s'il vous plait":) Wiem, że potrzeba jeszcze dużo czasu ale te sukcesy bardzo mnie cieszą.
Basiula zapisana do żłobka, pozostało kilka formalności do załatwienia, m.in. wizyta u lekarza, ubezpieczenie, najprawdopodobniej  pod koniec listopada zaczniemy adaptacje. Żłobek jakoś mnie nie powalił na kolana, ani pani Dyrektor ale Basia oczywiście płakała, że chce zostać, że chce się bawić z dziećmi i myślę, że te dwa dni w tygodniu po 3 godziny będzie dla niej ogromną radością i szansa na pierwszy kontakt z językiem. Jestem bardzo ciekawa jak to się u mojej córy potoczy dalej:) Basia czeka na razie na dwie rzeczy, na żłobek w grudniu i powrót do Polski na święta:) Zresztą  ja także:) Bo wszystkich Was chce zobaczyć, przywitać nowo narodzone maluszki, wyściskać starych, dobrych przyjaciół. Chyba wkrótce będzie można zacząć powoli odliczać dni:) bo to trochę ponad miesiąc:) Teraz obowiązki wzywają:) Miłego popołudnia:)

niedziela, 10 listopada 2013

zmęczenie i brioszkowa Basia

Od dwóch dni czuje ciągle zmęczenie, całego ciała i umysłu. Może zaplanowałam zbyt wiele rzeczy, może ta ciągła bieganina i tona spraw do zrobienia mnie przerasta. Do tego ciągły brak auta i skazanie na to by większe zakupy itd. wykonywać z udziałem dzieci i pana T, co niewątpliwie wydłuża czas który na to poświęcamy. Może to ta wewnętrzna walka panienek ambicji zawodowej, pani instynkt i pani rozsadek tak mnie zmęczyła. Dzisiaj tańczą sobie wesoło i nie konfliktują bo i po co skoro nie mam siły nic słuchać. Chwilowo nie rozważam nic bo nie mamy ciągle ubezpieczenia... Nie wiem, ile może to trwać w urzędach francuskich ale przypuszczam, że wieki. Naprawdę Francja pod tym względem jest masakryczna. Ciągle też ani słowa na temat nostryfikacji naszych dyplomów. Czuje się w  absolutnym zawieszeniu jeśli idzie o jakąkolwiek przyszłość ale może tak to ma właśnie wyglądać. Dzisiaj nie wieje u mnie optymizmem. Trochę snu i może będzie lepiej. Na koniec pozdrowienia od  Basi naszej zajadającej brioszkę:)


czwartek, 7 listopada 2013

spektakl trzech pań

Nie mam czasu, by stać się idealną. Ba nawet chyba już nie mam zamiaru, nie mam ochoty czekać, by działać aż będę wystarczająco profesjonalna, dobra itd. Nie chce ciągle odkładać swoich pragnień i marzeń, także związanych z moim zawodem na czas, gdy będzie dobry czas, gdy ja osiągnę wyższy poziom kompetencji itd... Jestem tu i teraz i działam i żyje tu i teraz. Jestem taka jaka jestem i to co mam to refleksja i chęć do doskonalenia, uczenia się... Czekam na decyzje w sprawie nostryfikacji dyplomu, czekam co dalej ale działam, czytam, piszę bloga, robię różne rzeczy by przygotować się na pracę. A z drugiej strony... Czuje jak rozdziera mi się serce gdy pomyśle o trzecim maleństwie. Każda komórka mojego ciała krzyczy, że pragnie znów tej gigantycznej przygody, tego oseska w swoich ramionach. Myślę o tym, że teraz tak fajnie by się wychowywało kolejne dziecko. Wtedy Pani Rozum wychodzi i rozpoczyna swoją tyradę razem z Panią Ambicją Zawodową, Pani Instynkt pokazuje język i mówi, że ma ich w nosie ale chowa się na chwilę w kącie. Tylko do czasu, gdy znów oglądnie zdjęcie malucha i rozpycha się łokciami wśród koleżanek. Wtedy do akcji powracają dwie Panie i na nowo tłumaczą i tłumaczą. Ja patrzę na ten tatr miłych pań w sobie i myślę, że powinnam je narysować... Tak, tak moi drodzy odwołuje się do "Czarnego mleka" (wszyscy którzy czytaliście) :)
Teatr w mojej głowie, a może to już cyrk;) Na placu zabaw poznałam niezwykłą Dunkę tak otwartą i miałam okazje porozmawiać po angielsku ale po pół godziny przeszłam jednak na francuski:) Uwielbiam tą wielokulturowość, te różne perspektywy a także  podobieństwa w byciu i przeżywaniu macierzyństwa. Miła i kreatywna rozmowa. Basia szczęśliwa, że w końcu jakieś dziecko było na placu zabaw:) Stasio jakoś daje radę w przedszkolu, czasami mam wrażenie, że po prostu je lubi:) Jest 14 stopni co sprawia, że naprawdę mam uczucie, że nie doświadczymy tutaj zimy:) Wszystkie myśli krążą w mojej głowie jak szalone... Daje się ponieść temu, co ma mnie spotkać:)

środa, 6 listopada 2013

zagadka dnia: czego nie lubię we Francji;)?

Hmmmm:) Mieszkamy tutaj ponad 4 miesiące i jest jedna rzecz, której nienawidzę i do której się nie przyzwyczaję. Narzekamy na Polskę w wielu aspektach i nie podobają się nam banki, bywamy niezadowoleni ale przysięgam Wam to nic w porównaniu z systemem bankowym tutaj we Francji. Pan T. odwiedził dzisiaj oddział i naszego opiekuna bankowego, czy jak to się tam zwie i powiedział mu, że system jest nieco stary, na co Pan się obruszył... Jejku szkoda, że mnie tam nie było bo ten system nie jest stary jest ARCHAICZNY i z radością bym mu o tym powiedziała. Nigdy nie wiesz, ile masz pieniędzy bo wszystko jest księgowane w jakimś kosmicznie długim czasie i nie ma tutaj przecież kart zbliżeniowych, których użytkowanie w Polsce faktycznie skutkowało opóźnionym księgowaniem. Nie używamy czeków, które tutaj są wyjątkowo popularne, co dla mnie także wydaje się absolutnie mało praktyczne, bo nigdy nie wiesz, kiedy te pieniądze w końcu znikną z Twojego konta. Na wszelkie argumenty związane z opóźnionym księgowaniem pan w banku odpowiada, że musimy to sobie liczyć... "Pitie" jak mówią Francuzi!!! Litości! To po co nam system elektroniczny bankowy. Nie możemy  mieć konta wspólnego, upoważnienie mnie do konta Tadka było prawdziwie poważna i długą operacją. Za konto się płaci i to nie takie małe pieniądze. Zostałam także naciągnięta na kartę, mimo że chciałam normalną wrrrrrr... Przynajmniej szpanuje teraz różowym plastikiem z namalowanym butem, oj jakże to do mnie nie pasuje ale trudno się mówi, używam z przekąsem;) Trochę sobie ponarzekałam, by nie było, że nie umiem :)
Za to bardzo podoba mi się to, że sklepy są zdecydowanie krócej otwarte niż w Polsce. Nie ma absolutnie wynalazku typu tesco24/24. W niedzielę od 12 naprawdę bardzo trudno znaleźć otwarty sklep, podobnie wieczorami po 20. Cóż jak widać udaje się zorganizować życie w taki sposób, by nie było konieczności pracy od 6 rano do 23. Dzięki temu pewnie niedziela jest niedzielą, gdy zwyczajnie większość ludzi odpoczywa, a wieczory czasem, gdy je się wspólnie kolacje. Oczywiście gdy wychodzimy na późnowieczorny spacer widzę ludzi, którzy są jeszcze w biurze ale to grupa, której bardzo mi szkoda i są w każdym kraju, nie ważne skąd pochodzą. Celebrowanie wspólnych posiłków jest wspaniałe i od zawsze istniało w naszym domu ale teraz przeżywa rozkwit:) Oczywiście bywają wyjątki ale przygotowanie wspólnej kolacji na ogół przywabia pana T. do stołu i daje zwyczajną szansę by zamienić trochę zdań ze sobą, spojrzeć sobie i dzieciakom w oczy.
Lubie tutejsze sery, wino, piwo blanc:) lubię mieszkać tak blisko morza i mieć dostęp do ryb i owoców morza, które odkrywam dzięki panu T. Lubie szumiące za oknem drzewa, bliski las, czasami odwiedzany Paryż, lubię nasze mieszkanie, sofę, mój piekarnik i lodówkę, lubię to kim mogę tutaj być, ale banku nie lubię i jest archaiczny nawet jeśli panu pracownikowi się to nie podoba:)
Grugrubleble (już tak Cię nazywamy moja droga, bo moje dzieci to uwielbiają;) napisała że niezależnie od narodowości jesteśmy ludźmi z różnymi cechami, różnymi temperamentami. To skąd pochodzimy nie ma aż takiego znaczenia. Jakoś  mocno identyfikuje się z tą opinią. Widzę i tutaj wśród mam francuskich tak różne style wychowania i podejścia do dzieci, widzę tak różne podejście do życia, widzę różnych ludzi: miłych, niemiłych, radosnych i smutnych, otwartych i zdystansowanych. Chyba jak wszędzie:) ale banków we Francji nie lubię:) Miłego wieczoru:) i nie siedźcie w pracy za długo ;)

wtorek, 5 listopada 2013

zwyczajny jesienny dzień

Odwykłam od nieprzespanych nocy więc dzisiejsze nocne wędrówki moich dzieci nieco mnie zaskoczyły i sprawiły, że czuję się nieco niewyspana. Mam nadzieję, że to nie zwiastun choroby tylko zmarznięcia w nocy. Tak bo ja należę do grupy ludzi, które uważają, że lepiej spać w chłodzie niż w "parówce". Do tego uważam, że częste wietrzenie siebie i dzieci zapobiega chorowaniu. Mój pan T. woli się przegrzewać i uważa, że wychładzam mieszkanie. Może wychładzam ale dla zdrowia;) Jednak dzisiaj zdecydowałam się na włączenie kaloryfera u maluchów:) Chcę się wyspać;)
Co u nas? W sumie to po prostu jesień, leje całymi dniami, wymyślamy nowe rozrywki chociaż Basia niepocieszona, że Stasio poszedł do przedszkola, a ona jeszcze nie chodzi do żłobka. Jest natomiast tak kreatywna i radosna w naszym byciu razem:) Mam ochotę ją schrupać.
Stasio dla "nieodmiany" przeżywa swój bunt nieustannie ale za to w przedszkolu jest naprawdę często chwalony za osiągnięcia edukacyjne: rysunki, prace matematyczne itd. Tutaj to szkoła pełna parą i nic na to poradzić nie można więc akceptujemy to i już. Za to respektowanie zasad grupowych kuluje na jedną i drugą nogę. Dobrze mieć przyjaciółkę, która na co dzień współpracuje z różnymi przypadkami dziecięcych przejawów buntu i potrafi w chwilach kryzysu okiełznać moje emocje i doradzić, co zrobić. Dziękuje Ci pani M:* Tak, tak myślę, że przyjaźń to prawdziwy skarb.
Dni mijają spokojnie i już za chwilę trzeba będzie robić ozdoby świąteczne:) Ciesze się na perspektywę pobytu okołoświątecznego w Polsce, na spotkania, uśmiechy i uściski. Cieszę się także, że będę mogła kupić nowe książki dla dzieciaków bo brak nam nowych, polskich tytułów.
Sen mnie wzywa i nie mam zamiaru z tym walczyć. Śpijcie dobrze, bo sen potrafi ukołysać nasze umysły:)

niedziela, 3 listopada 2013

kim byliśmy, kim jesteśmy, kim będziemy...

Zaintrygował mnie mocno komentarz na moim blogu. Zastanawiam się nad tym, co napisała D. o tym, że jako Polacy nie mówimy tego, co myślimy. Chociaż staram się być raczej szczera to nie oszukujmy się, że życie nauczyło mnie czasami przemilczeć niektóre kwestie, zdarzają się także osoby, z którymi dyskusja w ogóle nie ma sensu bo nas nie słuchają albo tylko atakują. Myślę, że jesteśmy niezwykle obciążonym historycznie narodem. Uważam, że lata wojny, a w końcu komuna i jej pozostałości w dzisiejszym świecie politycznym i społecznym wyniszczyły nasz naród. Przede wszystkim jednak widzę, że to była tak potworna manipulacja psychologiczna: prostacy należący do partii postawieni na wysokich stanowiskach, gnębienie inteligencji i wiele innych kwestii, o których nie będę pisać bo dobrze o tym wiecie. Czy można się więc dziwić, że panuje u nas ogólny brak zaufania wobec siebie, ostrożność w słowach i ich wypowiadanie? Czy można się dziwić, że nie mówimy zawsze tego, co myślimy? Ja ciągle uważam, że jesteśmy narodem pełnym potencjału i patrząc na ogrom znajomych z pasja i zaangażowaniem wykonującym swoją pracę, myślących, otwartych i serdecznych uważam, że Polak za granicą już nie kojarzy się ze złodziejem i alkoholikiem. Nasza praca jest coraz bardziej szanowana, nie wspomnę o całej budowlance polskiej we Francji. Wszyscy  mnie pytają, jak to możliwe, że Polacy tak świetnie remontują domy i wszystko potrafią. Moja koleżankę Chinkę zaskoczyło, że wszelkie usterki w naszym domu naprawia mój Pan T. Nie brak w nas potencjału i to w wielu dziedzinach zawodowych, społecznych, naukowych itd.
Każdy  naród i narodowość niesie ze sobą historyczne, społeczne "coś". Ja cieszę się, że nie wstydzę się tego, kim jestem, z jakiego kraju pochodzę. Chciałabym pokazać dzieciakom inny sposób myślenia. Zaskakuje mnie we Francji to, że dzieci w przedszkolu tak BARDZO się sobą opiekują. Staszek tyle razy był naprawdę antypatyczny dla kolegów z klasy, a oni z całym zapałem i przyjaźnią chcą go dalej w swojej grupie i uważają, że jest jej częścią.
Nie wiem, co nas spotka tutaj. Wiele różnych rzeczy spotkało nas w Polsce tak dobrych, złych nie chcę pamiętać;) Cieszę się, że tutaj jestem, że poznaje inną kulturę  i inny świat. W każdym kraju, w każdej rodzinie obowiązują inne zasady, reguły i prawa. Tworzymy wspólnoty ludzkie, uczymy się ze sobą żyć, współdziałać. Chciałabym by moje dzieci były szczęśliwe i mądre, także w kwestiach dojrzałości społecznej i emocjonalnej. Wiem, że zarówno tutaj jak i w innych krajach jest grupa mam, która reprezentuje mój styl wychowania, są też takie, które reprezentują odmienny. Wiem także, że na pewno nie ma jednego dobrego i idealnego. Chcę chłonąć to, co mnie otacza, chcę poznawać, rozmawiać, być otwarta na to, co inne, nie chcę rezygnować z tego, co dla mnie ważne. Nie chcę oceniać, mam siłę by być sobą. Świat przed nami:) Wierzę, że Stasio w końcu zarazi się tym ode mnie:) Udanego początku tygodnia!

piątek, 1 listopada 2013

różnice kulturowe

We Francji leje, jest tak jesiennie, że nawet w dzień trzeba włączyć światło by nie pogrążyć się w ciemnościach i szarości:) Na drzewach ciągle sporo zielonych liści ale małe drzewa już gubią swoje przykrycie. Pewnie wszyscy odwiedzaliście groby bliskich, my nawet nie wybraliśmy się na okoliczny cmentarz bo pogoda prawdziwie to uniemożliwiła. Zresztą nie ma nic złego w posiedzeniu w domu. pan T. odciążył mnie bardzo z maluchami więc skończyłam skrzynię na zabawki dla Basi, posiedziałam przy maszynie, wyżyłam się manualnie tak, że jestem zmęczona. Był też przyzwoity zdrowy obiad i szarlotka na ciepło z lodami więc dzień uważam za zdecydowanie udany. Dzieciaki podłapały leniwą atmosferę jesieni i świetnie bawimy się w domu. Oczywiście rośnie góra prasowania, jak zwykle:) Ale mam zamiar ogarnąć ją jutro. Taki przedłużony weekend trzydniowy jest bardzo przyjemny:)
W poniedziałek powrót do przedszkola po feriach. Myślę, że będzie to ciężkie bo gdy powiedziałam o tym Stasiowi ten stwierdził "oooo nie, nie chcę tam iść". Będzie jak będzie, nie ma się co martwić na zapas.
Myślę ostatnio o różnicach kulturowych, które tutaj dostrzegam i uwierzcie mi jest ich sporo. Sam fakt, że moja Basia śpi na balkonie, nawet gdy jest zimno (pomijam mrozy -15 ale te tutaj raczej nie docierają) ostatnio wzbudziło ogromne zdziwienie mojej koleżanki Francuzki. To odmienne podejście do dzieci, oj nie czuje tego... Pewnie tkwi we mnie to, co nie tak dawno ostro skrytykowałam czyli jakiś cień Matki Polki. Może jednak to jest tak, że jesteśmy matkami, rodzicami takimi jak jesteśmy w stanie, pewnie nie ma jednego modelu, który jest najlepszy, najbardziej wskazany i odpowiedni. Nie mniej jednak jestem w kraju, w którym rodzice nie przejmują się bardzo dziećmi, w którym z łatwością wrzuca się nawet maleństwa do placówek pod opiekę pracowników. Chociaż wydaj mi się, iż Ci są zdecydowanie lepiej sprawdzeni  pod względem predyspozycji psychologiczno- pedagoicznych niż w Polsce.
Mało placówek prywatnych (a  jeśli już są to naprawdę drogie  i ekskluzywne, najczęściej angielsko-francuskie lub niemiecko-francuskie).Ogólnie dostępne i bezpłatne jest przedszkole państwowe, gdzie to odgórnie narzucony program przekazuje ogrom  ukrytych treści. Ciągle mam poczucie, że system francuski jest tresujący i wkładający do dzieci do maszyny edukacji, by stać się sprawnie działającym trybem.
Zobaczymy, jak będą wyglądały nasze dalsze doświadczenia z systemem edukacji we Francji.
Dodatkowo tłumaczę też Francuzom, że w Polsce nie ma pocałunków w policzki w stosunku do osób, których nie zna się dobrze. Absolutnie mam ochoty zmuszać,moje już wystarczająco zawstydzone dzieci, by całowały obcych sąsiadów. Myślę, że kulturalne "au revoir" już wystarczy.
Kolejna sprawa to magiczne doudou i smoczki. Dzieciaki do przedszkola w grupie Stasia przynoszą swoje przytulanki, które są generalnie najczęściej po to, by był do nich przymocowany smoczek lub by zakrywały palca w buzi, bądź by ssać i mamlać w buzi wszelkie wystające części owego doudou. Sama idea przytulanki pocieszyciela jest super ale nie gdy one wszystkie zaślinione itd wędrują w ciągu dnia do jednego plastikowego pojemnika. Znacie mnie i wiecie, że absolutnie nie jestem zawzięcie higieniczna;) szczególnie wobec dzieci, ale to dla mnie to przesada. Staszek uznał, że nie będzie nosił maskotek bo to bez sensu.
W każdym razie moja koleżanka Francuzka jest bardzo zaskoczona dlaczego zabrałam Basi smoczek. Powiedziała mi, że we Francji to co najmniej 4 lata dziecko ma prawo do "sa tetine". Znów podjęłyśmy rozmowę o różnicach kulturowych.
Na koniec: tuż obok szkoły znajdują się wypełnione starszymi ludźmi domy starców. Wiem, że takowe też są w Polsce. Zdarzyło mi się kilka razy rozmawiać z pensjonariuszami i zastanawiam się, dlaczego większość z nich pełna jest żalu, albo skonfliktowana ze swoimi dziećmi. Być może na starość dzieci oddają nam to,
co zaznały jako maluchy... Nie wiem, szukam w sobie stosunku do wielu spraw bo przecież jest mi tutaj dobrze, a jednak pewnie potrzeba wiele czasu by nawiązać więzi, jeśli w ogóle się to uda, by ułożyć sobie w głowie, co chętnie wezmę dla siebie  z tutejszej kultury a za co podziękuje.

środa, 30 października 2013

urodziny, urodziny:)

Tak, tak  nie może mój blog osobisty (bo przecież nie ma co się oszukiwać, że taki jest) być pozbawiony tej osobistej refleksji nad dniem urodzin mojej córki. Dwa lata temu Basia znalazła się przy mojej piersi i została przy niej przez noc i kolejne dni. Emocje związane z jej narodzinami były tak ogromne, że nie mogłam spać w nocy i patrzyłam na jej zamknięte oczy, ciemne włosy, spokojny oddech... Wszystko się zatrzymało, świat przestał dla mnie się kręcić była Ona... jej zapach i gładka skóra, pragnęłam jej blisko siebie cały czas. Okazało się, że i po powrocie do domu okazała się prawdziwym aniołem i jej cudowna aura roztacza się wokół nas do dziś. Kocham ją gdy bierze w swe małe dłonie moją twarz i całuje, kocham gdy złości się i szuka w mych ramionach ukojenia, kocham gdy przytula się do Stasia i gdy walczy z pełnym zdecydowaniem o to, co uzna za swoje własne lub słuszne. Kocham jej uśmiech o poranku, zapach włosów, całusy, które składa ukradkiem, zdania które konstruuje. Kocham jej oczy, w których tonę. Jestem wdzięczna "Losowi" za wiele osób, za wiele rzeczy, ale najbardziej za moje dzieci... Oj i mimo trudnych chwil, momentów gdy opadają mi ręce, jestem szczęśliwa, że ich mam.
Każdego roku te dni urodzin wywołują u mnie łzy wzruszenia, płaczę też przy dmuchaniu przez dzieciaki świeczek i chyba pora mieć w nosie, że może nie powinnam się tak unosić. Będę się unosić :) bo nie potrafię inaczej, bo chwile gdy  Basia i Stasio lądowali przy mojej  twarzy po narodzinach i widziałam ich po raz pierwszy, gdy czułam tą delikatną skórę blisko mojej są najszczęśliwszymi chwilami mojego życia... Pewnie chciałabym życzyć Basi, by była szczęśliwa, by potrafiła autentycznie radować się życiem, by była zdrowa, by była mądra i błędy, które zapewne i tak popełni zbliżały ją do  większej pełni i doświadczenia, by wybrała dobrą drogę dla siebie w życiu, by zawsze wiedziała, jak bardzo ją kochamy i jak z wielką miłością przywitaliśmy ją na świecie, by i ona kochała i była kochana.
Patrzę na jej twarz i widzę pana T. na zdjęciu z Rodzeństwem i Tatą nad Morskim Okiem. Atmosferę prawdziwych emocji podbudowuje Marek Grechuta z grupą Myslovitz  "Kraków". Odrobina tęsknoty i nostalgicznych myśli... Wszystko układa się w nasze wspólne życie... Tęsknie, oj tęsknie. Nie chce naruszać stref prywatności i wymieniać z imion ale wiem, że wiecie... I jeszcze raz dziękuje za wszystkie wspaniałe życzenia dla Basi!!! Już niedługo zjawimy się w Polsce i będę przytulać Was wszystkich tak mocno:)  Solenizantka śpi:) ucałuję ją ciepło...dobranoc


poniedziałek, 28 października 2013

codzienność: krótko bo weny mi brak:)

Zdarzyło się Wam spaprać imieniny męża i urodziny w tym samym roku? Mnie się udało, ciągły brak auta, dużo spraw na głowie i pechowo poukładane wyjazdy  pana T. sprawiły, że i tym razem obyło się bez prezentu i chyba bez wystarczająco świątecznej atmosfery. Trochę mi z tym głupio... Dodatkowo tutaj sklepy z narzędziami odpowiednimi daleko, sklepy fotograficzne to w ogóle nie wiem gdzie są. Dni znów wydają mi się za krótkie, by zrobić wszystko co bym chciała.
We Francji od 3 tygodni w sklepach Święta. Paranoja to dla mnie, zdecydowanie większa niż te wakacje dla maluchów 5 razy do roku. Do tego dopiero teraz liście lekko zaczynają spadać z drzew więc moje maluchy z wielkimi łopatami zostały "sprzątaczami" ulic i składają liście na wielkie kopce na ulicach, mając przy tym sporo radości:) Francuzi bywają zaskoczeni, jedni pozytywnie inni zdziwieni, ja jak zwykle mam to w nosie:) Ja myślę, że urząd miasta powinien odpalić im trochę euro:)
Dzieciaki grzeczne i radosne, coraz lepiej bawią się ze sobą i cieszę się, że mają siebie nawzajem. Gdy ja natomiast spoglądam na zdjęcia noworodków to przewraca się we mnie wszystko do góry nogami i krzyczy we mnie TAK, TAK... Za chwilę rozsądek pionizuje emocje ale te małe dłonie... nie nakręcam się i rozkładam wygodnie na swojej sofie, by oddać się czystemu lenistwu, które ostatnio naprawdę nie za często uprawiam:)

sobota, 26 października 2013

sto lat, sto lat:)

Basi urodziny za 3 dni ale dzisiaj świętowaliśmy w małym ale ciepłym gronie rodzinnym z ciocią Agnieszką, którą dzieciaki uwielbiają:) Było też połączenie z dziadkami przez skypa. Basia bardzo się przejęła, mocno zawstydziła i nawet małe łzy poleciały ale tort i radość pozwoliły zapomnieć o emocjach:) Pierwszy raz tort "czekoladowa dokładka" przygotowana na bazie czekolady linda nie wyszła tak jak powinna ale trudno. Nie polecam tej czekolady do wypieków. Postarałam się o stworzenie radosnej, jesiennej dekoracji i ta sprawiła maluchom mocno  radości. Na naszym stole zagościły także żelkowe szaszłyki i polska galaretka:) Pozwoliłam maluchom jeść do woli, co jest prawdziwym świętem, tak jak żelki:) Ale w końcu urodziny to urodziny:) Były też prezenty i wymarzona hulajnoga dwukołowa, taka jak starszego brata tylko w kolorach dziewczęcych:) Drugie imieninowe ciasto dla męża i ciągły brak pomysłu, co mu kupić z tej okazji. Oj nie ma trudniejszego człowieka do kupowania prezentów jak mój pan T.
Ponieważ czuje się zwyczajnie zmęczona:) Będą tylko zdjęcia:) Dalszych opisów brak:) Prócz tego, że mój mąż zrobił przegrzebki i były wyśmienite, mimo mojego braku pociągu do owoców morza to danie wychodzi mu zjawiskowo:) Zdjęcie też umieszczę, a jak przecież nie codziennie pan T. robi coś do jedzenia:)





Oj i na koniec bardzo ważne... Dziękuje Wszystkim kochanym: Babci jednej, drugiej, Dziadzowi,  Ciociom i Wujkom, Kuzynom i Kuzynkom, Przyjaciołom za pamięć o urodzinach Basi, o nas. Za listy, paczki, ciepłe słowa, głośne sto lat i cały ogrom wsparcia i przyjaźni przesłanej przez te wszystkie gesty. Naprawdę DZIĘKUJEMY:) Myślę, że na naszej drodze życia pojawiło się mnóstwo wspaniałych osób i nawet nie wiecie jak bardzo to doceniamy... Mam nadzieję, że kiedyś w moim wymarzonym domu, którego jeszcze nie mam, urządzę gigantyczne ognisko z toną jedzenia i ciast. Będą namioty i litry wina, dzieci będą biegać, a ja powiem Wam wszystkim, ile dla mnie znaczycie. Póki nie ma domu mówię tutaj:) A niech świat o tym usłyszy, wspaniałych ludzi mamy wokół siebie:)

piątek, 25 października 2013

bunt, bunt, bunt podwójny

Dzisiaj w naszym domu zawitała w końcu Francuzka z synkiem:) Tak, tak duża to dla mnie radość móc dwie godziny porozmawiać po francusku i co tu dużo mówić lubię nawiązywać kontakty. Chłopcy bawili się całkiem koło siebie, Stasio próbował dogadać się gestami, było średnio... W końcu skończyło się gigantyczną histerią Staszka... Nie będę przywoływać kontekstu powiem tylko tyle, że taką akcje  w wykonaniu mojego syna widziałam do tej pory tylko raz... Pechowo przy pierwszej wizycie mojej nowej koleżanki. Oj było to dla nas wyzwanie... Pomyślałam trudno, po prostu trudno. Po wizycie aż zadzwoniłam do mojego doradcy SOS w kwestiach dzieciaków i oto moja przyjaciółka powiedziała jedno zdanie, praktyczną radę, co mi poleca na przyszłość. Myśl i zdanie zaszczepione w mojej głowie i nagle WIELKIE ODKRYCIE... Nie wiem, jak mogłam tego nie zauważyć, jak mogłam przeoczyć, co mój syn próbuje od jakiegoś czasu nam pokazać i powiedzieć bez słów. Zabraliśmy mu życie w Polsce, On nie chciał tutaj przyjeżdżać to fakt, nie zna języka to też jasne, to trudne ale... tutaj piszę o buncie dwulatka Basi o jej potrzebie decydowania a nie zauważyłam, że mój 4,5 latek też się buntuje i w innej formie, w inny sposób, bardziej skomplikowanie prezentuje swoją potrzebę samostanowienia. Tak mój syn ma prawo decydować o swoich zabawkach, ma prawo zachować swoją mozolnie skonstruowaną konstrukcję z klocków, ma prawo ukryć swoją jedną z ulubionych  książek przed Basią. Mój syn potrzebuje większej przestrzeni do decyzji. Może wydać się Wam to banalne, ale w istocie nie jest. Ja naprawdę zobaczyłam jak na dłoni w czym jest problem. Musimy przestać mu ciągle zabraniać i wyciągać coraz to nowe konsekwencje, a więcej pytać, więcej ustalać wspólnie, określić w jakich przestrzeniach decyduje On, a w jakich my. Spojrzałam na mojego syna, który naprawdę jest mądrym i wrażliwym chłopcem i nie wiem, jak mogłam tego nie widzieć. Grunt, że teraz to widzę i mam pomysł, co z tym zrobić.
Przyjechał pan T. z gigantycznym prezentem od wdzięcznego klienta producenta ukochanych przez dzieci słodyczy. Uwierzcie mi, że takiej ilości słodyczy nie widziałam w swoim życiu w swoim domu, a radość moich maluchów jest nie do opisania:) Teraz leżą i utulają swojego Tatę, stęsknieni za ciepłymi ramionami, ja muszę chwilę poczekać:) Do tego wypadałoby przełożyć dzisiaj tort urodzinowy dla Basi, ale może jutro rano:)
Dni mijają tak szybko, czas biegnie jak oszalały, tydzień się zaczyna i zaraz kończy. Oddycham pełna piersią i rozkoszuje się tym, co przynosi życie i nowe miejsce, gorsze dni są tylko motywacja by tworzyć szczęśliwsze jutro.
Na koniec: śpiewam myjąc zęby maluchom "szczotka pasta kubek dynamitu, mała eksplozja i już po krzyku, myje zęby wystające z .... buzi" a Stasio na to: "Mamo wystające z gęby, to tylko taka przeróbka":) I niech tak śpiewa:) Trochę radości z mówienia "betise" nie zaszkodzi:)

czwartek, 24 października 2013

zwariowany dzień

Są dni, gdy niby nie wydarza się nic złego, przełomowego, a jednak od środka rozkłada Cię melancholia. Dzisiaj w moich oczach zakręciła się łza kilka razy. W końcu usiadłam i napisałam maile, które czekały na napisanie, w końcu zdobyłam się na napisanie nowych bo zależy mi by dbać o znajomości w Polsce, bardzo mi zależy... Niestety widzę też, z kim to wszystko się jakoś rozejdzie... Do tego bezpośrednie doświadczenie chamstwa i złodziejstwa w czystej postaci i nastrój smutny gotowy. Do tego te durne wakacje francuskie. Nie wiem, kto wymyślił by prócz wolnych śród dzieci miały co 7 tygodni dwa tygodnie wolnego, to prawdziwy absurd i już widzę, że powrót do przedszkola będzie kłopotliwy dla Stasia. Dodatkowo obserwuje, jak bywa mu trudno z relacjach rówieśniczych (naprawdę), dodatkowo jest w kraju w którym ludzie mają hopla na punkcie mówienia dzień dobry, do widzenia, całowania obcych itd.
Niby w moim telefonie pojawiają się nowe telefony mam, ba nawet jednej francuskiej, a jednak czegoś mi brak... Może swobody komunikacji ale chyba to nie jest to... Po prostu do zbudowania więzi, swobodnego dogadywania się potrzeba wiele czasu. Jestem u siebie ale trochę obca... W tym nastroju te wspaniałe maile, które otrzymałam, te słowa od moich bliskich kobiet... Tak, tak wycisnęły dzisiaj z moich oczu kilka łez. Dodatkowo jakiś intensywny czas w pracy u mojego pana T. jak zwykle w tym okresie, gdy zbliża się koniec roku, Stasio który dzisiaj mi zakomunikował, że "bez Taty jest bezsensu"...
Basiula czeka na sobotnie urodziny, w gronie bardzo małym ale na pewno z tortem, prezentem i głośnym sto lat... Myślę, że i tak będzie bardzo się cieszyć, mimo że zabraknie ważnych gości przy urodzinowym torcie. 6 dni i miną  dwa lata jak Basia jest z nami... Nie wyobrażam sobie, jak mogło jej nie być...

Na fali tego wszystkiego w końcu zmobilizowałam siły: zapraszam wszystkich rodziców na mojego bloga www.kloceksznurekdeska.blogspot.com gdzie zamieszczam swoje inspiracje i pomysły na spędzanie czasu przez dzieci i z dziećmi. Blog na razie raczkuje ale codziennie planuje go uzupełniać. Nie skupiłam się tworząc go, by wszystko było i wyglądało perfekcyjnie, pewnie wiele rzeczy wyjdzie w trakcie jego dalszego tworzenia, zapraszam do jego odwiedzania. W formie zachęty: zależy mi byśmy jako rodzice tworzyli przyjazne środowisko dla naszych dzieci, byśmy otaczali je mądrymi przedmiotami, ludźmi i książkami. Według mnie to jeden z kluczy do tego by i oni stali się mądrzy i wrażliwi. Dodatkowo zbliża się jesień i zima, kiedy aura nie sprzyja całodziennemu przebywaniu na spacerach i placach zabaw. Nie sądzę by jedynym wyjściem było kupowanie coraz to nowych zabawek, naprawdę myślę, że możemy maluchom podsunąć fajną rozrywkę bez konieczności puszczania telewizora. Nie jestem przeciwnikiem firm zabawkowych, zresztą mam nawet spis swoich ulubionych. To co proponuje jest alternatywą. Zapraszam więc serdecznie.

wtorek, 22 października 2013

o sprawach codziennych

Nowe wydarzenia: śluby, narodzone maluchy, ciąże kolejnych znajomych, sukcesy naukowe i zawodowe innych, MamaBrowar wspomina swoje porody, a my... Oj też mi łezka w oku się zakręciła na wspomnienie tego, co zaczęło się ponad 5 lat temu gdy w białej sukni i sercem pełnym radości i miłości powiedziałam panu T. sakramentalne "tak". Pewnie nie spodziewałam się, że rok później będzie z nami już Staś, a potem Basia. Dwa tak różne porody, dwa zakończone cięciem, a jednak tak odmienne przywitania. Gdy przypominam sobie chwile, gdy położne kładły moje dzieci na mojej twarzy i dawały mi chwilę,by nacieszyć się tą delikatną skórą i zapachem... Tak łzy przypływają same do oczu. Tak oto zbliżają się urodziny Basi. Zaraz miną dwa lata jak jest z nami. Bunt dwulatka w okazałej i zabawnej formie stał się naszą codziennością ale ponieważ (nauczeni doświadczeniem) dajemy możliwość decydowania i samodzielnych wyborów w wielu kwestiach, Basia buntuje się czasami bezcelowo i w "powietrze". Stoi i zaczyna nagle krzyczeć: nie, nie, nie i wymachuje przy tym rękami:) Zabawne to jest i słodkie. Jej język rozwija się niesamowicie, konstruuje tak barwne zdania, zaczyna używać skomplikowanych słów. Dzisiaj wieczorem, gdy nie chciała zasnąć przestawiłam tradycyjną pogadankę o szacunku: "Basiu wiesz, że wieczorem szanujemy swój sen i odpoczynek, Ty nie krzyczysz bo Stasio zasypia, ja mam prawo do odpoczynku..." itd. Basia na to wszystko "tak wiem, szacunek" . Oczywiście położyła się i pół godziny oglądała książki po czym zasnęła:) Myślę, że dzieci naprawdę rozumieją dużo więcej niż się spodziewamy.
Powoli i nasze mieszkanie nabiera takich kształtów jak bym sobie tego życzyła:) Te moje samodzielne działania i próba stworzenia miłego pokoju dla dzieci i naszej przestrzeni dają mi ogrom radości. Odzywam się moja natura kochająca pędzle, kredki, farby, maszynę do szycia i wszelkie aktywności wymagające użycia swoim rąk, wyobraźni i serca. Stasia skrzynia na zabawki gotowa:) Mam nadzieję, że zapamięta że to jego mama zrobiła dla niego. Teraz zaczynam skrzynię dla Basi:) Planuje też "porwać" mojego skołatanego pracą pana T. do tego całego majsterkowania zrobić lampy dwie bo Francuzi, nie wiem zupełnie dlaczego, nie mają oświetlenia górnego także cierpimy  na notoryczne niedoświetlenie naszych pokoi:)
Dzisiaj Stasio lakierował ze mną ich krzesełka do pokoju i  nagle powiedział " Wiesz, jak tak sobie lakierujemy to w mojej głowie robi się tak cicho":) Doskonale wiem, co chciał mi przekazać bo w mojej głowie także robi się "cicho" przy tego typu pracach:)
Także pierwszy tydzień wakacji mija spokojnie i ani trochę nie mamy ochotę pchać się do Paryża, w tej kwestii jest podobnie jak w Krakowie, w weekend obieramy tory jak najdalej od miasta:) Niby do centrum jedynie 20 km a jednak wizyta raz w miesiącu zdecydowanie mi wystarcza. Komunikacja miejsca jest naprawdę tak brudna i śmierdząca. Mówiłam to samo wiele lat temu, gdy odwiedziłam Paryż po raz pierwszy, ale w tej kwestii ciągle jest tak samo. Czasami się zastanawiam dlaczego nie zamieszkaliśmy w jakiejś małej wiosce nad morzem ale pan T. mówi, że to byłoby całkowicie niepraktyczne z punktu widzenia jego pracy. Ja  w skrytości serca odrobinkę żałuje:) Ale wszystko przed nami:) Tyle na teraz bo obowiązki wzywają.

niedziela, 20 października 2013

sukcesy i nadmorskie uciechy:)

Pierwsze wakacje w roku szkolnym Stasia rozpoczęły się jego dużym uśmiechem bo, by miło rozpocząć dwa tygodnie wolnego Pani rozdawała cukierki:) Na ten okres dzieci zabierają do domu swój zeszyt prac z przedszkola. Wieczorem usiadłam spokojnie i obejrzałam, co w nim jest. Och moje zaskoczenie i wzruszenie było ogromne. W ciągu dwóch miesięcy Stasio opanował pisanie swojego imienia i nie bynajmniej zdrobnienia, z którym już sobie radził, a z pisaniem Stanislaw, do tego bezbłędnie i samodzielnie wykonywane zadania matematyczne, które pokazały mi, że Stasio ma pojęcie cyfry i ilości, jaką reprezentuje. Generalnie naprawdę Go pochwaliliśmy bo i duma nas rozpierała i nagle okazało się, że Staszek liczy po francusku do 6 i tak sobie myślę, że nie spodziewamy się zupełnie jak wiele nauczył się przez ten czas i ile już wie, ile rozumie :) Bardzo się cieszę z tych sukcesów:)
Dzisiaj była wycieczka nad morze: kilka godzin szumu fal i biegania po plaży zawsze dodaje mi sporo energii i siły, uspokaja i wycisza. Było i deszczowo i słonecznie, nawet mieliśmy szczęście zobaczyć tęczę i nie utknąć w gigantycznych korkach:) Teraz zmęczenie ale i satysfakcja z miło spędzonego dnia, a plaża i morze to najlepszy z możliwych placów zabaw dla dzieciaków:) Ponieważ marzę o zanurzeniu się w kołdrę i poduszki w naszym łóżku wrzucam zdjęcia, a napiszę więcej jutro, gdy się wyśpię:)


Dzieciaki w akcji:)


Ja:)


I na koniec październikowe hartowanie:) Pan T. nie dołączył:)   


i Basiula:)


piątek, 18 października 2013

zielona jesień i kolejny bunt Stasia

Czuje się wspaniale:) Ja naprawdę nie wiem, jak to możliwe ale po prostu jest mi tutaj tak dobrze. Słońce przebija się przez zielone liście i wysokie drzewa za oknem, cienie skaczą po drewnianej podłodze:) Męża widzę kątem oka, a drugim okiem Basie, która śpi na balkonie.  Krótka chwila wolnego czasu, szklanka wody i tyle przyjemności. Czuje się na fali. Niby nic się nie dzieje prócz codzienności, trosk znów związanych ze Stasiem w przedszkolu, ale po prostu jest mi wspaniale. Lubię swój dom, swoją rodzinę, to, że w końcu nie muszę tęsknić za mężem,  to że dzieciaki rosną i wkrótce rozpocznie się nowy etap mojego życia związany z poszukiwaniem pracy i to nie we własnym kraju. Gdzieś tam oczywiście się boję, że nie uznają mojego dyplomu ale wysyłam dobre fluidy:) Może do nich dotrą i wszystko fajnie się zakończy:)
Staśko znów w przedszkolu ma gorsze dni. Myślę, że próbuje mną manipulować całkiem nieświadomie, bo po lepszych dniach i mojej radości przychodzi w tragicznym nastroju i w przedszkolu tak dokazuje, że idzie do pani dyrektor bo pani nie jest w stanie ogarnąć jego zachowania... Ja do tej pory wplątuje się w tą sieć jego nastroju i myślę, że może trzeba znaleźć inne przedszkole z bardziej  indywidualnym podejściem. Wczoraj jednak powiedziałam DOŚĆ. Powiedziałam to sobie, nie pobiegłam od razu do przedszkolanki, przytuliłam go, zaprowadziłam do domu, był w humorze wisielczym i zabrałam Basiulę na rower, Staszek został sam  w domu z pracującym Tadkiem. Wiatr we włosach, stadnina koni, zapach lasu uspokoił też moje emocje, a mój syn w samotności, w ciszy i spokoju uspokoił i swoje myśli i wieczorem miał świetny humor. Rano powiedziałam pani, że Staszek powiedział mi, że "w przedszkolu mnie biją". Pani była w szoku chyba takim jak ja, opowiedziała o tym, jakie zrobił postępy, w czym nadal jest problem i że absolutnie nikt nie kieruje wobec niego agresji nawet dzieci. Zresztą dzieci są wspaniale i przyjacielskie wobec niego, tylko Stacho ma muchy w nosie. Naprawdę dziwię się, że z uporem próbują nawiązać z nim kontakt. Także myślę, że Staszek ciągle walczy... Walczy byśmy wycofali się z pomysłu jego w przedszkolu. Dzisiaj z prawdziwą złością powiedział mi: "nie otworzę się ani na język, ani na dzieci, ani trochę mojego serca nawet nie uchylę". A ja po prostu złapałam luz i staram się go wspierać ale nie stanę na głowie by było mu dobrze. Oddaje trochę odpowiedzialności jemu za to, jak będzie się czuł w przedszkolu. Głęboki oddech i do przodu. Dzisiaj zaczynają się wakacje i dzieciaki mają dwa tygodnie wolnego. Ogarniam ten czas i planuje kilka wycieczek bo nikt z Was małpy zielone nie zmobilizował sił i nie przyjechał do nas na ten czas. Wybaczam przez grzeczność:)
Czy więc mam prawo czuć się szczęśliwa mimo że moje jedno dziecko nie jest? Myślę, że mam:) Czuje promienie słońca i wiatr we włosach, marzę sobie i cieszę tym, co mam teraz. Nie odkładam bycia szczęśliwym, zadowolonym na jutro, podejmuje wysiłek by być po prostu zadowoloną. Zresztą czuje się hojnie obdarzona Przez Siłę Kierującą Życiem, wierzę, że jestem jej częścią...

środa, 16 października 2013

moc ciepłych dłoni i mądrych słów + zdjęcia

Narobił się nie mały ambaras przez mój wpis o matkach polkach:) Nawet nieco ocenzurowałam pierwotną jego wersję;) Rozumiem, że słowa mają dużą moc i mogą być różnie interpretowane natomiast chciałam zaznaczyć: nikogo nie chciałam obrazić, nikogo nie chciałam zranić. Raczej wskazać problem, poruszyć w nas strunę, by zaczęła drżeć, byśmy my jako kobiety zastanowiły się nad tym, co tak mocno (według mnie) przekazywane przez pokolenia. Bo ciągle uważam, że nie łatwo żyć matce z obciążeniem, jakie niesie nasza kultura. Drodzy mężczyźni mój wpis nie był także atakiem na Was bo szczerze uważam, że świat przyniósł i Wam sporo wyzwań, obciążeń, że i Wam łatwo pogubić się w tym wszystkim. Jestem kobietą i wypowiadam się ze swojej perspektywy w sprawie problemów, które dotykają mnie.
Mam nadzieję, że potencjalne pokolenie kobiet, które są wiekowo dalej niż ja,też zrozumiało mój przekaz i wiedzą doskonale jak dużym szacunkiem darzę Je za trud zbudowania świata w którym mogę żyć ja i moje dzieci. Nadal uważam, że wrzuca się nam czasami za wiele kilogramów do plecaka życia i macierzyństwa. Tyle.
Teraz będzie o nowej dawce energii:) Wiem, że w Polsce złota piękna,polska jesień i bardzo zatęskniłam za krajem słuchając Waszych opowieści:) Tymczasem u nas zielono:) Liście pomalutku spadają z drzew i przyszła znów ciepła fala powietrza. Za moim oknem tak:) Zdecydowanie nie można mówić o wszystkich kolorach tęczy:) Za to zieleń bywa prawdziwie odżywcza i inspirująca.


Nasz dom powoli wypełnia się ludźmi, pomalutku docierają do nas dzieci, które ożywiają nasza codzienność:) Dodatkowo są to dzieci mówiące w różnych językach:) Stasio odnalazł sposób porozumiewania się z wnuczką sąsiadów, która jako ośmiolatka, chętnie podłapuje jego pomysły i bawi się z nim w rycerzy, więźniów, wojnę i nie mam pojęcia jak się komunikują ale wychodzi im to świetnie:) Sąsiad jest emerytowanym profesorem francuskiego więc uwielbiam gdy wpada do mnie i raczy mnie swoimi opowieściami tak poprawną i barwną francuszczyzną, że aż miło słuchać. Ciągle poznaje nowych ludzi, z jednymi znajomość może zaowocuje czymś więcej z innymi nie, grunt to te nowe doświadczenia, słowa, otwartość serca i umysłu. 
Nianie ciągle nie zamieniają ze mną słowa ale akceptuje ich wybór, zdystansowanie. Tymczasem to właśnie ich obserwowanie zaowocowało u mnie ciepłem w sercu. Tutaj niania na ogól ma pod opieka od 3 do 5-6 dzieci i z tego co wiem jest zatrudniona oficjalnie przez państwo, które dofinansowuje taka formę opieki. Na ogół te dzieci chodzą sobie na placach zabaw wolno i nianie dla mnie są najlepszym przykładem na to, że Francuzi nie przejmują się za bardzo dziećmi. Jedna z nich ma pod opieką chłopca bardzo słabo widzącego, który absolutnie ma problemy z eksplorowaniem świata, zostawiony sam sobie radzi sobie różnie. Przykro mi było patrzeć na niego... Tego dnia przewrócił się na kamienie i to rodzaj upadku mało fortunnego. Chłopiec rozpaczał i gdy wyczyszczony, wzięty na ręce nie uspokajał się ani trochę, popadając w coraz większą rozpacz, został posadzony na trawie i zostawiony... Oj było to smutne... Nie w zgodzie ze mną... Wtedy jedna z niań podeszła do niego posadziła go do wózka i wzięła jego twarz w swoje dłonie, zaczęła z całą delikatnością i czułością go głaskać i mówić do niego "Wiem, że się wywróciłeś, wiem, że to bolało, wiem, że masz ochotę teraz krzyczeć ale nie martw się jestem przy Tobie, wrócisz teraz do domu, zjesz coś smacznego i odpoczniesz. Za chwilę o tym zapomnisz i będziesz dalej poznawał świat"... Ten chłopiec w ciągu kilku sekund po prostu się uspokoił. Ja zamarłam... Tak wiał zimny wiatr, moja Basia stała jak zaczarowana, a ja razem z nią. Moje Kochane Kobiety: robimy takie rzeczy pewnie nie raz ale ta kobieta,jej dłonie, czułość i empatia tego dnia w tych okolicznościach były dla mnie jak ZJAWISKO. Przypomniałam sobie na nowo, że to w naszych rękach, sercach, czułych słowach, współodczuwaniu tkwi siła. Ostatnio zdarzyło mi się krzyknąć na moje maluchy, one też kłócą się ze sobą dużo. Pomyślałam, że to wszystko zapewne jest powiązane. Ja zdenerwowana i rozdrażniona to takie same relacje między nimi. Poczułam, że nigdy po prostu nigdy nie może zabraknąć we mnie chęci współodczuwania innych nawet jeśli w pogoni życia z realizacja tego postanowienia zdarzy mi się pobłądzić. 
Ale brakuje mi Was Dziewczyny moje...Mam ochotę tak bardzo Was przytulić, napić się herbaty. Dodatkowo podobno mojego bloga czyta mój Tata:) Chyba nie zdajecie sobie sprawy jak mnie to ucieszyło:) Moich Rodziców też bym uściskała z miłą chęcią:). Cieszy mnie wiele rzeczy, dlatego mimo tęsknoty uważam, że jestem w dobrym miejscu i w dobrym czasie. Ten wyjazd uruchomił we mnie pokłady czegoś, czego nie potrafię nazwać, a co czuję całą sobą. Czuje jak energia płynie we mnie we wszystkich kierunkach. Moi bliscy... wiem, że nie znikniecie z mojego życia... a te przeżywam pełnią siebie i niech tak będzie :) Na koniec Basiula w wersji czerwonego kapturka:) Nawet w otoczeniu tych sprzętów domowych jej wizerunek mnie rozczula:) Dzięki mężu za zdjęcie.