sobota, 28 czerwca 2014

spektakl goni spektakl:)

Czuje się zmęczona, padnięta i szczęśliwa... Generalnie sezon spektaklowy:) Wzruszenia, śmiechy, ale i chwile, gdzie wszystko nie wychodzi, może to też jest piękne. Błąd jest naszym przyjacielem:) Motto na ten rok i chyba przedłużę je na następny:)
Dzisiaj były łzy wzruszenia, gdy zobaczyłam Stasia śpiewającego po francusku na spektaklu... Zagryzłam w znajomy sposób zęby ale to było wzruszające... To, że nie tańczył :) Trudno, prawdziwy z niego oryginał i tutaj pojawia się głos pana T: "pozwól mu być sobą"... pozwalam więc:) Cieszę się tym, co mam. Po raz kolejny widzę, że trafiliśmy na świetne przedszkole i świetne nauczycielki i naprawdę wiem, że było warto, że mieliśmy szczęście, że przedszkole tak bardzo pomaga Stasiowi zaistnieć we Francji. Basia naprawdę czeka pełna emocji na wrzesień i jej wielkie rozpoczęcie przedszkola. Wiem już, że będzie jej łatwiej bo zna mnóstwo dzieci z najstarszej grupy i brat blisko:)
Jutro spektakl nas dorosłych:) Postaram się o zdjęcia i jakąś relacje. Tymczasem zatopię się w chwili spoglądania na drzewa za oknem, kieliszku czerwonego wina i ciszy... Zaraz muszę wyciągnąć maluchy z kąpieli, czytanie i cisza wieczoru...
Udanego weekendu... Tęsknota wlewa się we mnie z różnych stron... Wakacje tuż tuż...

wtorek, 24 czerwca 2014

nie ma miejsc idealnych

Minął rok i zamiast kwiecistego wzruszającego posta były różne uczucia bo zaplanowaną wycieczkę rowerową zepsuło nam odkrycie, że na nią nie pojedziemy gdyż nasze rowery z lokalu rowerowym zostały: mój skopany z tak wygiętą oponą, że ruszyć z miejsca się nie da, a pana T. z odkręcona kierownicą i "podwędzoną" śrubką. Jakiś czas temu ktoś zrobił ten sam "kawał" z moją kierownicą. Szkoda, że owy imbecyl nie pomyślał, że jeżdżę na tym rowerze z Basią w foteliku. Wzburzyły się we mnie emocje na dłuższą chwilę. Zaczęłam nawet snuć podejrzenia, że ktoś nam źle życzy, ze względu na nasze pochodzenie, potem zaczęłam się bać, potem poszłam do jednego z podejrzanych, który na rowerze widział mnie najczęściej. Oczywiście zaprzeczył i wyraził współczucie, że taka sytuacja miała miejsce. Po francusku:) A ja nie wiem, czy kłamał, czy nie bo nie wiem po prostu. Generalnie po południu, gdy chwilę opadły emocje udałam się na najwyższe piętro naszego bloku, gdzie mieszka pewien uprzejmy Starszy Pan, ze Starszą Panią i przedstawiłam im naszą sytuację i zapytałam, co tu robić, co myślą. Po raz kolejny widzę, że mądrość życiowa przychodzi z wiekiem, że tak wiele od najstarszego pokolenia można się nauczyć. Oni już nie mają w sobie tych zrywów, buntów, oni mają mądrość życiową, wiedzą co warto robić, a co nie, w co warto pakować emocje, a co i kto nie jest tego wart. Sama rozmowa dała mi niebywały spokój, Starszy Pan zaproponował telefon do zarządcy budynku, który umieści w naszym bloku informację o tym, co się stało i prośbą, by zwrócić uwagę, kto bywa w miejscu, gdzie przetrzymywane są rowery. Nasze dwukołowe pojazdy stoją już na balkonie, a w zimie trafią do piwnicy bo już nie będę ryzykować.
Nie planuje już się denerwować bo chyba to jest bez sensu. Jak widać wszędzie są ludzie i ludziska. Nie psuje to jednak naszego poczucia, że jest nam tutaj dobrze i oby było tak dalej. Cieszę się, że ta sytuacja pokazała mi, co jest warte atencji, a co nie. Cieszę się, że mam sąsiadów, którzy służą swoją mądrością życiową i na których możemy liczyć.
Tymczasem na balkonie zakwitł nam pierwszy mak:)

sobota, 21 czerwca 2014

mój zawód, lato, przyszłość i ciepły wiatr...

Pamiętam, gdy moja Babcia upominała mnie, że wybór moich studiów i zawodu nie jest najbardziej trafiony. Trzeba absolutnie przyznać jej rację, że finansowo, pewnie także "prestiżowo" nie niesie ze sobą czegoś wyjątkowego, dlatego postanawiam odczarować dzisiaj mój zawód.  Jestem pedagogiem, mam nadzieję, że za rok prawdziwie wyspecjalizowanym w edukowaniu dzieci w wieku 3-6 lat (oby poszło mi dobrze na "formacji") . Towarzyszę tym małym ludziom w ich drodze, w ich wzrastaniu, staram się wyposażyć w wiedzę, umiejętności ale także radość życia. Uwielbiam ich śmiech, ich satysfakcję, odkrywanie własnych błędów, poprawianie ich, uwielbiam ich otwarte głowy i umysły, ich otwartość na świat, ich gotowość do zabawy, nauki. Towarzyszę czasami krótką chwilę, czasami dłuższą i w sercu czuję, że to tak ważne. To tak ważne, jakimi osobami otaczamy nasze dzieci, to tak ważne, co mówimy, jak mówimy. Najbardziej lubię powiedzieć rodzicom, jak świetne cechy ma ich dziecko... Bo nie zdarzyło mi się nie pracować z takim, które by nie miało choćby jednej. Wiem, że mój zawód może nieopłacalny finansowo, może nie prestiżowy ale przysięgam Wam, że za nic w świecie nie zamieniłabym go na nic innego.
Mam w swoich rękach Dzieci, przyszłość i bycie z nimi na pewnym etapie ich życia jest niesamowitym doświadczeniem i dla mnie wyjątkową wartością.  Cieszę się, że zdobywam doświadczenie, że jestem we Francji i mogę zrobić tzw. formację. Bardzo podoba mi się to określenie, które w języku polskim nie istnieje. To nie szkolenie, to nie studia, to nie kurs to formacja, formowanie siebie jako specjalisty, jako wykwalifikowanego pracownika. Studia skończyłam ale teraz podejmuje inny etap w swoim rozwoju zawodowym i mimo, że to wyzwanie tak się cieszę.
Wspomnę o tym, że nie udało by się podjąć tego wyzwania gdyby nie moja Mama, mój Tata i pan T.  To wspaniałe wiedzieć, że w życiu są Ludzie, na których po prostu można liczyć, którzy zrobią dla Ciebie wiele... Dziękuje... Po wakacjach wyruszam w moją zawodową wędrówkę:) Tymczasem weekend, troski jak zwykle zamykam w szafie i nie myślę o nich wiele, cieszę się szumiącymi drzewami, ciepłym wiatrem, fantastycznym lekkim winem, poleconym przez naszą ulubioną panią w sklepie z winami, otwartymi ramionami męża, spotkaniami, spektaklem za tydzień, moimi wspaniałymi dziećmi. Dzisiaj pierwszy dzień lata:)

środa, 18 czerwca 2014

wyzwanie

Wczorajsze komentarze natchnęły mnie do podjęcia jeszcze jednego tematu. Hmmm... Di napisała, że to co piszę brzmi jak idylla, czy bajka. hmmm... Myślę, że w życiu zdarzają się tak ciężkie sytuacje, które sprawiają, że trudno być szczęśliwym, czy też w ogóle to nie jest możliwe. Mam szczęście bo takie dramaty nas omijają i oby tak było zawsze... Jednak uważam, że w wielu wypadkach (nie wszystkich) wystarczy podjąć trochę wysiłku by być szczęśliwym. Mogłabym teraz stworzyć listę rzeczy, które martwią, które są do załatwienia, które są problemami. Mogłabym sporządzić listę trosk i kłopotów, rzeczy denerwujących, męczących bo nie wszystko jest idealne ale po co? Po to by się pogrążyć, ponarzekać, zebrać nad głową ciemne chmury? Wolę patrzeć na życie i to co niesie jako szklankę do połowy pełną, a nie pustą. Tak jest dla mnie łatwiej. Mogę patrzeć na kolacji na szefa pana T. jako na potencjalnego przełożonego, który ma swoje cechy jako szef albo po prostu usiąść przy wspólnym stole z miłym człowiekiem. Możemy wychodzić z ról, możemy spotykać się jako ludzie, przyjaźni, uśmiechnięci i otwarci na siebie. Możemy widzieć w dniu same kiepskie minuty marudzenia i kłócenia się z dzieci albo te chwile gdy z radością bawili się albo przytulali do nas. Mogę marudzić, że pan T. siedzi przy komputerze albo usiąść bardzo blisko niego i zrobić swój francuski i być blisko, dotykając się stopami, zamieniając zdania między sobą i cieszyć się, że jesteśmy razem. Mogę jęczeć, że nie zaprzyjaźniłam się z mamami francuskimi, że są zdystansowane albo dać im czas i cieszyć się  z innych międzynarodowych znajomości. Mogę bać się operacji Stasia albo widzieć w niej szansę i nadzieję, na jego wyzdrowienie i poprawienie komfortu życia. Mogę widzieć tylko braki w swoim francuskim albo cieszyć się, że dostrzegam swoje błędy i uczyć się na nich powtarzając jak mantrę "Błędy są naszymi przyjaciółmi':) Wybieram opcje radośniejszą i pełną optymizmu. Podejmuje wysiłek by być szczęśliwą i oby nigdy nie zabrakło mi do tego chęci:)

wtorek, 17 czerwca 2014

dobre spotkania

Są dni, gdy otwierają mi się oczy i zaczynam rozumieć wiele spraw, są dni, gdy czuje się tutaj we Francji tak cudownie, że czuje, że nigdy stąd nie wyjadę... Ostatnio w domu snuję opowieść o ludziach pierwotnych i o tym, że dogadanie się w grupie dawało szansę na zabicie mamuta, podczas gdy działanie w pojedynkę nie bardzo. Dzień później wychodzę na plac zabaw, gdzie spotykamy kliku kolegów i zaczynam rozumieć, dlaczego Stasio po przedszkolu chce mieć po prostu spokój, ciszę, obserwuje też jak WIELKI krok milowy uczynił od czasu naszego przyjazdu... Za kilka dni mija ROK...
W sobotę odbyło się spotkanie na szczycie: Gru, Pani Paryżanka, Pani Burza Loków i Ja:) Wszystkie Panie znałam tylko ja:) Było wspaniale, lekko, wesoło, wiosennie, otwarcie, radośnie... Cudowne spotkanie. Dziękuje dziewczyny... Będziemy powtarzać!!!
Dzisiaj w naszym domu gościł szef pana T. i było tak fajnie. Tak lubię spotykać się z pozytywnymi, radosnymi ludźmi, którzy są ciepli, serdeczni, tak lubię gotować i jeść gadając godzinami, popijając wino i po prostu celebrując życie. W tym tygodniu więc nie zabrakło celebrowania a to dopiero początek. Mija rok, a my mamy znajomych, dzieci mają kolegów i koleżanki, mamy z kim spędzać czas, są dni gdy francuski rozlewa się mojej głowie i jest po prostu fajnie.
Przez chwilę zdaję sobie sprawę, że mimo moich ćwiczeń, nauki gramatyki nie przyspieszę pewnych procesów, które muszą zajść w mojej głowie, poukładać się bym wskoczyła na kolejny poziom zaawansowania języka. Postanawiam odrzucić niepotrzebna presję, którą sobie narzucam na rzecz systematycznej pracy i radości z poznawania języka.
Jestem wdzięczna za to miejsce, ten czas, ten rok, Francję, nasze mieszkanie, nasz mały raj...

środa, 11 czerwca 2014

morze, maszyna i balkon

Weeekend minął wspaniale, mimo że rozkaszlałam się na dobre po sobocie w pracy, w niedzielę wyruszyliśmy nad morze. Och ten cudowny upał, słońce, plaża, kraby, krewetki, radość maluchów, klify, panna Paryżanka, my, szum fal, mało ludzi, kamienie...Wracając: brocante, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam, wielkie wozy przyciągnięte wielkimi traktorami, pełne mebli, krzeseł, do tego sala, w której zgromadzone wszystkie przedmioty tematycznie, wszystko za bezcen prawdziwy. Jak potem się okazało miły pan wyjaśnił mi, że to efekt działań okolicznych mieszkańców, którzy co roku zbierają przedmioty, które następnie wyprzedają, by zbierać pieniądze na edukacje dzieci w Burkina Faso. Inicjatywa i jej klimat BARDZO mi się spodobał i za rok pragnę tam wrócić w tym okresie. Cóż za atmosfera...
I chyba warto się pochwalić, co stało się moją własnością, co wkrótce stanie się moim biurkiem do pracy:)


Trochę czeka nas pracy ale:) Efekt będzie mam nadzieję prawdziwie zachwycający:) Całość kosztowało nas 10 euro:) Co przyprawia mnie o prawdziwy zawrót głowy:)

Powrót prawdziwie ciężki:( tak miałam ochotę tam zostać. Basia zaliczyła standartowo chorobę lokomocyjną więc szybki pomysł, by pojechać z panem T. nad Ocean (bo jechał do klienta) odpadł, bo mi żal było dzieciaków i pokonywania przez nich w dwa dni ponad 1000 km. Chociaż gdy zobaczyłam zdjęcia pożałowałam... Och bo ja mam potrzebę zwiedzania, odzywa się we mnie kolejna panienka Pani podróżnik... Chce mi się jeździć, poznawać, chłonąć świat... teraz, teraz, najlepiej jutro rzucając wszystko;) Do tego jestem (jak pan T. mówi) "gnietek podnietek" i już marzę o podróży. Oczywiście chwilowo nierealne bo praca w soboty moja, bo szykowane przedstawienie na zakończenie roku, bo zabieg Stasia (ufffff), bo około 4-5 uroczystości w placówkach dzieci... Ale już marzę o lipcu, gdy Stasio dojdzie do siebie. Mam pragnienie by wsiąść do auta z maluchami i po prostu pojechać, gdzie chce, a uwierzcie mi, że mam w czym wybierać w odległości 400-500km:)

Tymczasem cieszę się z naszego balkonu, to taka wspaniała alternatywa dla ogrodu. Tak, marzę o domu z dala od miasta ale skoro nie mam tego, nasz ogromny balkon, mały taras jest wspaniały. Szumiące drzewa za oknem, ta zieleń i słońce sprawiają, że aż chce się żyć:) Jaka to radość, gdy rosną też rośliny, wszystko co posadzę lub posieję rośnie:) Siedzimy z   maluchami, obserwujemy, oni mają wodę, piasek, kamienie, muszle, a my lampkę czerwonego wina i siebie wzajemnie.
Na koniec Stasio i jego przyjaciel ślimak, w wersji, którą kocham najbardziej:)


piątek, 6 czerwca 2014

SZACUNEK jest fajny!!!

Naskrobałam wczorajszego posta i dzisiaj naszła też pewna refleksja, którą chciałabym się podzielić. Pisałam o  swoim zabieganiu, napiętym grafiku. Chyba zapomniałam dodać, że lubię, gdy dzień ma swój rytm i gdy dzieje się w nim dużo, lubię być aktywna, lubię się krzątać po domu i wieczorem kłaść się zmęczona:) Wtedy lepiej się śpi i śni i cieszy życiem, przynajmniej z mojej perspektywy.
Jednak dzisiaj chciałam napisać o czymś innym. O często pojawiającym się porównywaniu, kto ma ciężej kobieta, czy mężczyzna. Och, tego przerzucania się ciężarem swoich obowiązków naoglądałam się dużo, zresztą sama to przeżyłam, gdy pewnego poranka zrozumiałam jedno...
Nikt nie ma ciężej, nikt nie ma lżej, w normalnej, szanującej się Rodzinie każdy niesie "coś" i każdy ma czasami ciężej, czasami lżej. Gdy dzieci są chore, gdy były malutkie i ząbkowały i wstawałam do nich 10 razy w nocy miałam ciężko, gdy straciłam dziecko i byłam sama bez mojego męża i musiałam iść do szpitala było mi ciężko, gdy pan T.  ma do odwiedzenia w 3 dni trzech ciężkich klientów, poważne problemy i do zrobienia ponad tysiąc kilometrów albo więcej, albo gdy wstaje o 5 by zdążyć na spotkanie z klientem, chociaż wrócił dzień wcześniej o 2 w nocy - ma wtedy ciężko. Gdy prowadzi trudne rozmowy, w trudnych sytuacjach, bardzo stresujących, w 3 językach albo więcej: oj ma wtedy ciężko. Chyba bycie razem to nie przerzucanie się argumentami, kto ma gorzej. Każdy ma coś innego do uniesienia. Dochodzę do esencji do SZACUNKU. Zawsze czułam, że to co robię w domu budzi szacunek mojego męża, teraz gdy powoli stawiam kroki by zaistnieć zawodowo, gdy uczę się języka, zajmuje dziećmi: zawsze czułam, że pan T. po prostu to docenia. Z mojej strony płynie ogromny też szacunek do jego pracy, jego zaangażowania, jego starań by zapewnić nam prawdziwie komfortowy poziom życia, edukacje dla dzieci, możliwości mojego własnego rozwoju. Wiem, jak czasami okupione jest to stresem, nerwami, zmęczeniem, niedospaniem. To jednak pan T. i jego wykonywanie pracy dało mi szansę, bym spędziła te cudowne lata z moimi maluchami, by być teraz we Francji, by realizować własne marzenia zawodowe.
Przychodzą momenty gdy o tym zapominam... Gdy czuję, że nie mam sił, gdy spada na mnie wiele spraw, a mnie brakuje energii by to unieść. Wiem jednak, że mam wtedy ramiona, w które po prostu mogę się wtulić i tyle... Wiem, że mam przyjaciół do których po prostu mogę zadzwonić. Czasami czuję, że życie mija, dzieci rosną, pan T. sporo pracuje... Szukamy w sercach rozwiązań, jakiegoś sposobu, by było inaczej, oby było coraz lepiej.
Szanujmy się wzajemnie to moje hasło na dzisiaj... Szanujmy siebie i swoją pracę: listonosza, kierowcy, handlowca, sprzątaczki, nauczyciela ale też Mamy, Taty, Babci, Dziecka. Szanujmy Mamy, które decydują się wychowywać swoje dzieci, ale szanujmy też mężczyzn, którzy pozwalają, by one to robiły.

czwartek, 5 czerwca 2014

czwartek

7:20 dzwoni budzik. pierwsza drzemka
7:25 budzić znów dzwoni, kolejna drzemka
7:45 po 4 drzemkach wstaje i odkrywam, że Basia śpi ze mną, nie mam pojęcia kiedy przyszła i jak to się stało:)
7:50 szybkie ubieranie, śniadanie dla maluchów, siku, zęby
8:20 wyjście do przedszkola i żłobka
8:30 Staś pozostawiony a my z Basią zapomniałyśmy plecaka więc szybki powrót do domu
8:50 Basia pozostawiona, biegiem do domu, pije herbatę, zjadam grzankę i robię szybką listę zakupów (nieznoszę zakupów), opróżniam zmywarkę
9:20 wyjeżdżam do sklepu: szybkie bieganie między półkami: mięso, warzywa, owoce, woda, zapominam miodu i dżemu, nie mogę znaleźć filtrów, zostawiam to i biegiem do kasy, przecież nie mam obiadu
10:35 wsiadam do samochodu i zakładam, że zaraz będę w domu
10:45 utknęłam w korku,  transport specjalny wiozą tramwaj do Paryża
11:00 dojeżdżam do domu i strategią przesuwania reklamówek z zakupami, dociągam je do domu
11:05 nastawiam w ciągu 10 minut zupę jarzynową i przygotowuje rybę do usmażenie
11:20 wychodzę po Basię i Stasia
11:30 odbieram maluchy i na obiad, jeszcze nie gotowy
11:40 wybrzydzanie pociechy starszej... przygotowuje dalej obiad... Pociecha numer 1 narzeka, że pokroiłam ogórka nie na talarka a na słupki i jeść nie chcę... Głęboki oddech...
12:00 siadamy do obiadu
12:30 przygotowujemy deser jogurt naturalny z musem malinowo- bananowym. Barbara odkrywa kupione borówki amerykańskie i zjada całą miskę
12:40 krótka bajka dla dzieci, przeczytanie nowej książki z biliboteki, nastawiam pranie, zmywarkę
13:20 wychodzimy odprowadzić Stasia do przedszkola, my jedziemy do merostwa zapłacić za żłobek i kupić mi książkę do gramtyki francuskiego, wstępujemy do polskiego sklepu, gonimy gołębie na rynku, spotykamy zwolnioną panią ze żłobka Basi, jemy krówki na kładce, dzwonie na chwilę do Pani Polny Kwiat,
16:05 plac zabaw
16:30 odbieramy Stasia
16:40 robimy sałatkę owocową, bawimy się, milczymy, wycieram kurze, przygotowuje kolacje, rozwieszam pranie
18:30 kolacja bez zgrzytów
19:00 kąpiel maluchów a ja w tym czasie odkurzam, wyciągam naczynia ze zmywarki i wkładam brudne, sprzątam piach na balkonie i podlewam kwiatki
19:40 wytarci i pachnący w łóżku:czytamy książki
20:30 kładę dzieci spać, pocałunki, wyznania miłości, ogarniam kuchnie, wieszam ręczniki i czekam na pana T.
21:30 Drukuje i wycinam materiały na logopedię Stasia,
22:30 zaczynam przygotowywać się do pracy na sobotę... robię czuję zmęczenie, dzisiaj nie ćwiczę
23:00 blog i chwila oddechu, o czym napisać...
Wszystkich, którzy pytają, co robię w "wolnym czasie", gdy dzieci idą do przedszkola i żłobka odsyłam do mojego posta:)

wtorek, 3 czerwca 2014

codzienność w wersji zabieganej

Dzieje się dużo i wiele, niby zwykłe życie ale od weekendu nie mam chwili, by się zatrzymać i cokolwiek napisać. Weekend minął intensywnie, dziesiątki tematów przepłynęło przez moją głowę i chyba niektórych publicznie obawiam się poruszyć. Poczynając od polskiego pikniku, kończąc na tym, jak to tutaj jest we Francji. Pojawia się we mnie uczucie, że po prostu starzeje się, że jeśli mamy podjąć decyzje o stałej emigracji to teraz bo za 5-8 lat nie wiem, czy będę miała znów siłę by zaczynać wszystko od nowa... Pytam siebie, co jest najważniejsze... Ach odpowiedź jest jedna: zdrowie, bliscy, życie...
Czy wiecie, że we Francji nie obchodzi się Dnia Dziecka? Smutne bo jest Dzień Mamy, Taty, Babci i Dziadka, a Dziecka nie. W każdym razie my obchodziliśmy, razem z panem T. siedzieliśmy do 3 nad ranem by wykonać coś dla maluchów własnymi rękami:) Za to zarwana noc "w moim wieku" to 3 dni dochodzenia do siebie. Matulu ja prawdziwie się starzeje... Może to efekt kolejnych przeziębień, które wyglądają u nas jak domino: Basia przynosi ze żłobka jakiś katar, zaraża Stasia, potem lecę ja albo Tadek w zależności od tego, kto bardziej osłabiony i tak w kółko.
W każdym razie te momenty gdy siedzimy z pędzlami przy stole, gadamy, coś oglądamy, pijemy herbatę, a następnego dnia cieszymy uśmiechem na twarzach naszych szkrabów: to są TE CHWILĘ, dla których warto...


Nasze dzieciaki zaczęły mówić zamiast "kup mi": "mamo, tato zrobisz mi" albo "wytniesz mi tato":) Pan T. poproszony przez córkę o wycięcie żelazka zrobił to tuż przed wyjazdem do klienta w tempie zadziwiającym i było było warto... tak szczęśliwej Basi dawno nie widziałam a i dla mnie prasowanie nabrało na ten dzień wesołego wydźwięku:)
Żebyście nie zapomnieli jak wyglądamy to krótka fotorelacja z prezentów dla dzieciaków i małego żelazka dla Basi:)




Kółko i krzyżyk dla Stasia w wydaniu biedronek i żuczków z małych kamieni :) Prezent BARDZO trafiony.



I Basiulkowa rodzina kamyków:) Bardzo spodobała się także Stasiowi. Basia poprosiła standartowo o kołderki:) Całkiem jak w "Kamykach Astona":) 


Pozdrawiam Was serdecznie:)