niedziela, 25 października 2015

Słoneczne Włochy po mojemu:)

Wakacje to czas uspokojenia duszy... Bycie we Włoszech, na wsi, w domu z widokiem na wzgórza wokół, słońce, które jeszcze grzeje tak mocno i przyjemnie, dzieci cały dzień w ogrodzie, przyjacielski pies obok i chwile tylko dla siebie, to rzecz, która sprawia, że było cudownie i naprawdę odpoczęliśmy. Miło było spoglądać na  dzieciaki, które po całym dniu biegania z psem i po ogrodzie, spacerach po górach znajdują czas na pobycie z samym sobą, ze swoimi myślami, swoim światem. Lubie patrzeć wtedy na ich spojrzenia, na mojego syna, który siedzi na trawie i patrzy na wzgórze, a koło niego przysiada ten przyjacielski pies, albo przysiadają z Basia koło siebie i oglądają książki... Jest cicho i spokojnie. Chociaż ta harmonia zapadła dopiero po kilku dniach miło jej było doświadczyć.
Bycie na wsi jak zwykle podziałało kojąco na każdą część mnie. Powrót do rejonu paryskiego okazał się trudny, na szczęście bliskość lasu uspokaja moją duszę:) Chociaż w gardło wkrada się przeziębienie to zaczynam jutro ciekawy tydzień ze swoim projektem zawodowym, grupą dzieci i zobaczymy, jak to się potoczy. 
Włochy pobudziły moje kubki smakowe do granic możliwości i pierwszą rzeczą po przyjechaniu do domu, było upieczenie kapuśniaczków z grzybami i kapustą. Och ciasto drożdżowe potrzebuje serca i mnie tym razem udało się je przelać i wyszło znakomicie:)  Mam ochotę gotować i gotować:) 
Włochy rozpieściły mnie smakami: lasagne z grzybami i sosem z trzech serów - niebo w gębie naprawdę. Nie wspomnę o pizzy, która zawsze i wszędzie smakowała wyśmienicie i desery... Lodziarnia w mieścinie gdzie jest 3000 mieszkańców z domowymi lodami i ciastkami i wszystko w tak dobrych cenach, smaku nie potrafię opisać ale to była to czyta rozkosz. To była uczta dla naszych podniebień. Wiele ciepłych uścisków dłoni, miłych, dojrzałych twarzy i poczucie, że gdzieś bliżej mojego serca do Włochów niż do Francuzów. 
Region, w którym byliśmy zachęcał do długich wędrówek i te wielogodzinne chodzenie po okolicznych górach z moimi dzieciakami było także prawdziwie przyjemne. Odkryłam, jak bardzo chcę pokazać im, jak wiele dają wędrówki górskie ale chyba nie muszę bo pokochali to od pierwszego doświadczenia. 
Dzisiaj w domu. Po magicznym wydłużeniu doby o jedną godzinę: z całkowitym spokojem serca startuję w kolejny tydzień. 
Na koniec dużo zdjęć bo i nastrój sprzyjał fotografowaniu. Patrzę i już tęsknie za tym słońcem i miejscem. Wspaniałe wakacje: dziękuje panie T. i dziękuje moje dwa skarby... 





















wtorek, 6 października 2015

rozmowa

Warto rozmawiać, naprawdę gdy sytuacja wydaje się kiepska warto podjąć trud rozmowy, rozmowy z argumentami, rozmowy otwartej na drugiego człowieka i tego, co chce przekazać... To wniosek tych dni, które za nami. 

Tymczasem dzisiaj moje dzieci po kłótni (Basia chciała usiąść na krześle, na którym Stasio zrobił sobie tron, Stasio się nie zgodził i krzyknął na nią): 
Stasio idzie po koce, by zrobić Basi taki sam tron, przynosi jej ulubiony kocyk i mówi: 
- Basia przepraszam, że na Ciebie krzyknąłem. Nie chciałem byś płakała 
- Stasio zaraz się uspokoję i odpocznę i przyjdę do Ciebie. O już odpocznełam. Stasio wiesz to dobrze, że mamy siebie... 
- Ja też Cię lubię Basia... 

Warto czasami nie ingerować w kłótnie dzieci... 

piątek, 2 października 2015

francja bardzo po mojemu... kulisy systemu...

Długo milczałam, zastanawiając się czy pisać co w sercu mi teraz doskwiera. Decyduję się jednak, może okażę się to przestrogą dla tych, którzy planują tutaj przyjechać, a może zachętą dla innych, sama nie wiem. 
Rozpoczęliśmy współpracę z kolejnym etapem edukacji czyli szkołą podstawową. Już w ubiegłym roku gdy mieliśmy możliwość zobaczyć szkołę, na zebraniu powiało gigantycznym chłodem ze strony pani dyrektor. Miny rodziców w sali wskazywały gigantyczne zaniepokojenie. W duchy prosiłam by Staś nie trafił do niej (gdyż ma ona pół etatu nauczycielskiego w klasie CP- zerówce). Los zadecydował, iż niestety tak się stało. Mimo naszych próśb i dyrektorki z przedszkola, która przekazywała dzieci do systemu szkolnego, Stasio został rozdzielony z wszystkimi najlepszymi kolegami... Tak naprawdę to początek góry lodowej, który sprawił, że po miesiącu edukacji odbieram ze szkoły smutnego chłopca, który nie wygląda jak mój syn. Jego wiara w siebie podupadła i ma ogromne poczucie znudzenia szkołą i poczucie niesprawiedliwości. Każdego dnia dzieci 6 letnie (o słuchajcie rodzice 6latków w Polsce) są zmuszane do cyklów pracy 1,5 godzinnych, bez przerwy w ławce!!! W ciągu dnia są cztery 1,5 godzinne cykle pracy, przerywane 15 minutowymi przerwami i jedną obiadową. W szkole uczą się wyłącznie pisać, czytać i liczyć! Nie ma pogadanek o rozpoczynającej się jesieni, cyklach natury, świętach narodowych, podręcznik to: czytanka z lewej strony i litery z prawej i koniec. Nie ma poznawania świata i wszystkiego, co wokół nas. Moje dziecko codziennie rano wstaje mówiąc, że już nie chce iść do szkoły. Przedszkole chociaż także w tym samym fatalnym systemie, to posiadało bardzo zgraną ekipę pasjonatów, którzy chcieli i którym się chciało. W szkole nie widzę tego w ogóle. Widzę za to iście wojskową dyscyplinę, brak jakiekolwiek pochylenia się nad uczniem i dążenie do tego, by wszystkie dzieci były takie same, jakiekolwiek przypadki wybijania się w jakimkolwiek kierunku kończą się smutno... 
Wszystko to doprowadziło do punktu, w którym uzmysłowiłam sobie, że w tym kraju warto jest być dla wygodniejszego życia, ładniejszego państwa, ciekawych miejsc do zwiedzania, garstki ludzi, którzy jednak najczęściej okazują się obcokrajowcami lub francuzami z drugą połową innej narodowości. Rdzennie Francuzi trzymają dystans i nie odnaleźliśmy wśród nich bliskich przyjaciół. 
Edukacja jest tak dramatyczna, że proszę nie narzekajcie na Polskę. Mamy w głowie inną mentalność, gdzie dziecko jest wartością, a dyscyplina i stworzenie dokładnie takich samych posłusznych, niezbyt wybitnych intelektualnie obywateli, nie jest celem jak we Francji.  
Są Ci, którzy próbują wybić się z systemu i to się sporadycznie udaję ale to ciągle i tutaj wysokie urodzenie, w rodzinie bardzo bogatej staję się szansą na alternatywną szkołę (których wiele tu nie ma, a jeśli są to niesamowicie drogie) i inne życie, niż od rana do wieczora w pracy, z dzieckiem, które spędza w przedszkolu cały dzień, od rano do wieczora, przerzucane z rąk do rąk. 
Urlop macierzyński w tym kraju trwa 3 miesiące. Dzieci oddawane są natychmiast do placówki lub nounou (czyli niańki dofinansowanej przez państwo). Jaki jest cel? Od jak najwcześniejszych lat życia dziecko to SYSTEM przejmuje kontrolę nad jego wychowaniem, to czysta manipulacja. 
Rodzina we Francji... Ilość rozwód, które mają miejsce w rejonie paryskim jest porażająca 3 na 4 małżeństwa kończy się rozwodem. Ludzie traktują to szczeniacko i niepoważnie, cokolwiek się nie udaje po prostu odchodzą. Dzieci są przerzucane, czasami olewane i zostawiane same sobie i tych przykładów można dostrzec sporo odbierając dzieci ze szkoły. Domy starości pękają w szwach, dzieci, które nie zaznały czułości, opieki rodzicielskiej nie oddają jej swoim rodzicom, często nawet nie mają z nimi kontaktu. 
Dodatkowo gdy chcesz utrzymać rodzinę i wartości, które są dla Ciebie ważne, ktoś w małżeństwie MUSI pracować na części etatu. Ja czuję się obecnie "odprowadzaczką i przyprowadzaczką": prawie codziennie gdzieś ich zaprowadzam, wożę, zajęcia Staśka, Basi, logopeda, zakupy, obiad, ciepła kolacja, judo, taniec, szkoła... Sobota pracy jest dla mnie cudownym momentem, gdy się zatrzymuje i mogę popracować... O szukaniu pracy nie wspomnę ale nie uczyniłam z nich treści całego mojego życia, do tego nie chcę zrezygnować z marzeń. Nie wiem co będzie... 
Jest mi tutaj gorzko chwilowo... Pechowo w tym paradoksalnie raczej kulturalnym i miłym kraju zdarza mi się ostatnio spotkać pełno buraczanych flaków, ale to zdarza się wszędzie... 
Wniosek: każdy kraj w którym żyjesz ma swoje plusy i minusy. Czy tutaj zostaniemy? Nie wiem, chwilowo nie mamy innego wyjścia a i cel wyjazdu był taki, by dzieci były dwujęzyczne. 
Nie chciałabym zniweczyć wszystkiego, co osiągnęli w tej kwestii. Mówią po francusku bez żadnego akcentu, potrafią mnie już poprawić, słyszą we francuskim i mówią dźwięki, których my dorośli nie wypowiemy nigdy. Z dnia na dzień widzę, jak ich słownictwo się zwiększa i cieszę się, że dostali od nas właśnie tą szansę dwujęzyczności. 
Nie wiem, jak wszystko potoczy się dalej... Nie wiem, co robić, a czego nie... Nie wiem, jak działać, a jak nie działać. Więcej nie wiem, niż wiem... Jedno jest pewne mam w domu cudowne dzieciaki i pana T... Czuję się całkowicie pogubiona...