niedziela, 28 grudnia 2014

zaniedbania więc spóźnione Życzenia

W tym roku nie wysłałam kartek z życzeniami, nie zrobiłam świątecznych zdjęć mojej rodzinie, nie wysłałam życzeń wszystkim, którym powinnam... Zaniedbałam wiele spraw... Mam nadzieję, że wybaczycie... Cóż napisać na usprawiedliwienie, że od miesiąca ciągle jesteśmy chorzy i chyba staje się to tradycją grudniową. Były ospy w wydaniu dwóch pociech, oczywiście nie jednocześnie, a jedna po drugiej, było zapalenie zatok moje i jakaś paskudna bateria, czy wirus Basi: u niej zapalenie oskrzeli u mnie i pana T. mega katar i kaszel i gdy już myślałam, że wychodzimy na prostą Stasio dzisiaj dostał gorączki... Ja oczywiście wiem, że są rzeczy, choroby poważniejsze, ale do jasnej cholery... ile można... Moje morale nieco podupadły. Święta udało mi się spędzić przy kominku, blisko moich Dzieci i z tego jestem zadowolona i szczęśliwa. Był pełen emocji przylot do Polski, bieganie po krakowskim rynku z radością i łzami wzruszenia, tanie książki, księgarnia Bona z godzinami spędzonymi przy regałach z książkami, były pączki na Starowiślnej i zakup kolejnego tomu Jeżycjady Małgorzaty Musierowicz: cóż to za radość znów przenieść się do Rodziny Borejków... Było w końcu przeszszczęśliwe i radosne spotkanie z Naszymi Bliskimi Przyjaciółmi... Było CUDOWNIE... Gdy wróciłam do domu pojawiło się tragicznie smutne uczucie, że nie jestem tutaj blisko i tyle rzeczy mi umyka, tyle rzeczy przemija koło mnie i beze mnie... 
Każdy przylot do Polski uruchamia we mnie coraz to nowe i coraz to inne uczucia... Chyba nie moment i czas by je analizować... To ukłucie w sercu... To wewnętrzne rozdarcie...

Wszystkim, którym nie zdążyłam życzyć... Życzę teraz: Szczęścia głęboko i szeroko pojętego, radości, która po prostu rozświetla nawet pochmurne dni, odwagi by żyć pełnią, by nie bać się, nie troszczyć o rzeczy, które nie mają znaczenia, zdrowia, bo bez niego ciężko o radość, miłości i przyjaźni, dla których po prostu warto żyć, wiary w To, co ważne i znaczące, spokoju serca...

Będzie więc fotorelacja by oszczędzić nieco słów:) Na początek nasze gagatki z Basią wykropkowaną:) 


Co za ulga, że ospa oszczędziła twarz Basi... 



Stasiek :)  



i ja, usiłowałam być prezentem świątecznym ale pod choinką się nie zmieściłam ;) 



czwartek, 11 grudnia 2014

pierwsze ekscytacje

Zdrowie ponad wszystko... Każdego roku zdarzają się chwilę, gdy zdanie to rozbrzmiewa we mnie mocno i tak jest i teraz... Ja czuje się nieco lepiej i mam nadzieję, że z dnia na dzień wszelkie możliwe sposoby poradzenia sobie z zatokami zaowocują sukcesem. Stasio dochodzi do siebie, Basia niewyraźna więc może jednak złapie tą ospę, zobaczymy, tak czy owak to zwykła choroba, która przychodzi i mija więc nie ma się co martwić. Jestem podekscytowana wyjazdem do Polski... Tak jestem podekscytowana planowanym spotkaniem z bliskimi, spacerem w Krakowie, odwiedzeniem moich miejsc, moich zakątków, wysłuchania hejnału, zjedzenia sernika, rozmawiania po polsku, dzielenia się swoim życiem po polsku, cieszę się, że dzieci będą mogły pobawić się po polsku i będę mogła kupić książki po polsku:)
Cóż stęskniłam się i gdy pomyślę, że część z Was już za tydzień uściskam mocno w swoich ramionach... Cieszę się, cieszę... Sprężyłam się bardzo na studiach i nadrobiłam sporo rzeczy, dużo pracowałam by teraz oddać się nieco już lekkości bo został ostatni tydzień.
Gdy więc dzisiaj Ania wysłała mi zdjęcia zaśnieżonych drzew i pól za swoim oknem obiegłam wszystkich na studiach i pokazywałam jak pięknie jest w Polsce:) Siedzę więc z tymi zdjęciami i myślę... że dobry jest czas gdy wszystkie myśli po kotłowaniu w głowie, znajdują swoje miejsce i czas... jak porządkowanie książek na półce... Niektóre zaczynam czytać, inne chowam głęboko bo nie przyszedł na nie czas, jeszcze inne odkładam na później... Każdego dnia odpowiadam sobie coraz bardziej i pełniej czego pragnę na ten czas mojego życia. Staram się złapać ten dobry stan, w którym daje się wieść życiu z zaufaniem wobec siebie i losu...

czwartek, 4 grudnia 2014

szlachetne zdrowie

Zbliżają się Święta i nasz wylot do Polski więc po raz kolejny rozpoczynamy chorowanie... Moje zatoki jeśli to zatoki, bo ciągle nie wiadomo, dokuczają w sposób koszmarny... Nie chcę się skarżyć ale naprawdę... Mam dość tych zawrotów i bólu głowy... Ponieważ z moimi maluchami odwiedziłam naszą lekarkę powiedziałam jej co i jak, dostałam skierowania i leki, oby w ciągu kilku dni pomogło... Natomiast hitem dnia dzisiejszego jest OSPA, która wkradła się do ciała Stasia. W końcu spędziłam w domu ponad 5 lat więc przypuszczałam, że zaszczyt opieki nad dziećmi w trakcie ospy przypadnie babci:) Tak też się stało. Stasio jest absolutnie wysypany, w dość dobrej formie i czeka go 1,5 tygodnia siedzenia w domu i przepadnie mu możliwość przeżycia mikołajków w Literce, gdzie pojawi się nawet wspaniały pomocnik Mikołaja (patrz pan T. w roli głównej). Co do Basi to jest przeziębiona i dziwna, wyprysków jeszcze nie ma i tylko proszę, by pojawiły się, jak najszybciej byśmy mogli zrealizować plan wyjazdu do Polski bez większych modyfikacji. Jeśli natomiast Basię wysypie za tydzień lub dwa nasze plany będą musiały ulec absolutnej zmianie ... Najwyżej zaszyję się z Basią u Rodziców moich z książkami na studia i po prostu nigdzie nie pojadę. Chociaż nie ukrywam, że chętnie bym dała odpocząć mojej Mamie od nas.
Po raz kolejny sprawdza się zasada, że gdy zaczyna szwankować zdrowie ciężko myśleć o czymkolwiek innym. Stare ale prawdziwe prawdy życiowe więc dla Wasz Wszystkich i dla nas także ZDROWIA życzę z serca całego:)

poniedziałek, 1 grudnia 2014

co ty był za weekend:)

W piątek wieczorem poczułam, że naprawdę przesadziłam z ilością obowiązków, które spadły na mnie w tym roku. Spędzanie 4 godzin dziennie na dojazdach na formacje i 8 godzin codziennie na zajęciach plus 6 godzin pracy w sobotę, tego wieczoru okazało się to dla mnie zbyt wiele... Pragnęłam odetchnąć, moje ciało naprawdę krzyczało DOŚĆ ale wiedziałam, że w weekend przyjdzie moment oddechu.
Sobota była świętowaniem urodzin "Literki" i cudownie było odnaleźć się w atmosferze polskości, śpiewaniem "Sokołów", "Szła dzieweczka". Do tego grupa ciepłych i miłych ludzi blisko, Ludzi których tak miło było odnaleźć tutaj, tak blisko nas. Powiem szczerze, że dawno nie przeżyłam tak miłej i ciepłej imprezy, pełnej śmiechu i radości. Poczułam się całkiem jak na studiach albo w liceum, z jedną różnicą:) Dochodzenie do siebie po tej imprezie zajmie mi dobre kilka dni:) Wracanie w nocy na nogach w chłodzie bez czapki obciążyły moje zatoki na tyle, że zdecydowałam w końcu coś zrobić z problemem i iść do lekarza:) Pomyślałam, że starzeje się... Kilka kieliszków szampana i głowa następnego dnia boli jak oszalała, spacer w kusej sukience  i lekkim płaszczyku w zimną noc : zawiane zatoki:)
Na szczęście ten tydzień to staż w przedszkolu blisko domu:) ufff:) jestem w domu o 16:30  :)
Tymczasem z aktualności: odkrywam swoje talenty fryzjerskie, skróciłam włosy naszej Basiuli i myślę, że mam prawdziwy talent. Albo to ona jest tak ładna, że dobrze jej w wielu fryzurach.
Zima, zima, zimno... przeraźliwie zimno. A jest może 3 stopnie. Jak ja znosiłam prawdziwe mrozy w Polsce? Rower co rano staje się gigantycznym wyzwaniem... i chyba nie służy moim zatokom. Byle do wakacji świątecznych:) Śpijcie dobrze.

niedziela, 23 listopada 2014

pragnąć i wierzyć...

Lubię dobre i mądre rozmowy. Dzisiaj mądry Mężczyzna przez swoją Żonę poddał mi do głowy myśli, które wirują i wlewają w moje serce przyjemne ciepło i harmonie. Niech będzie dzisiaj więc Vangelis "Ask the Mountains" i dwa słowa  PRAGNĄĆ i WIERZYĆ. Do nich dwóch dorzuciłabym perspektywę śmierci, która jakby nie było jest częścią życia, gdy spoglądam na to, co mam zrobić, co chcę osiągnąć, czego się boję z perspektywy tego, że kiedyś umrę to mam więcej odwagi. Nasz czas jest ograniczony, dostaliśmy jakiś wycinek TU i TERAZ... Nie będzie potem, nie będzie kiedyś, jest teraz. I co dalej... Mamy pragnienia i to wspaniałe ale prócz pragnień trzeba WIERZYĆ w ich osiągnięcie i nasza wiara musi być niezachwiana... Wtedy wszystko jest możliwe.
Leżąc więc w wannie zastanawiałam się intensywnie, czego chcę pragnąć tak bardzo, bym zaangażowała w to mocno swoją wiarę... Wy wiecie, czego pragniecie na najbliższy i dalszy czas Waszego życia?  Bo ja gdy jednak znajdę wolną chwilę próbuje to rozważać.
Może tak bardzo uwierzyłam w moc moich myśli, że aż boję się pomyśleć, czego pragnę ;) Na razie dobrego snu:) Śpijcie dobrze, a Tobie pani M. i Tobie panie M dziękuje za myśl przewodnią na najbliższe dni:)

środa, 19 listopada 2014

wielkie chwile...

Środa 19 listopada 2014 roku... 
Przedszkole, biegnę odebrać Stasia, gdzie czeka na mnie uradowana pani, która prawie skacze z radości. Patrzę zaskoczona i pytam, co się stało, odpowiedź sprawia, że łzy stają w moich oczach...
Stasio dzisiaj po przeczytaniu książki przez panią, po raz pierwszy podniósł rękę i wypowiedział się publicznie w przedszkolu przy całej grupie, skonstruował poprawne zdanie, które absolutnie było właściwe i na temat po francusku oczywiście... 
Mój syn po wszystkim, co przeszedł tutaj, po wszelkich trudach, buntach, dobrych i trudnych chwilach, otworzył swój umysł i widzę, jak wiedza zaczyna się wylewać z niego... Śpiewa, liczy, mówi słowa po francusku, zdania, już nie wstydzi się mnie, ani nikogo... Zrobił gigantyczny progres jeśli idzie o kwestie czytania i liczenia, rozumienia reguł rządzących tymi procesami...
W jego buzi pojawił się pierwszy stały ząb:) 5,5 roku jego życia i wielkie odkrycia, wielkie zmiany, wielka ciekawość świata rozbudzona do granic, wielkie pragnienia, szczere relacje... 
To chyba gotowość do szkoły... Moje serce wzruszone do granic dostrzega ten nowy etap, w który wkracza mój syn... Chcę jego szczęścia, wypuszczam go coraz bardziej z mych ramion, niech leci ku szczęśliwemu życiu... To był ważny dzień... To było ważne 1,5 roku naszego życia...
Teraz podobna droga do przejścia, chociaż innymi ścieżkami, dla Basi. Jak potoczy się to u niej? Czekam z radością i otwartością... 
Ważny dzień... 

środa, 12 listopada 2014

polała się krew...

Oto za nami pierwsza wizyta na urazówce. Winko było w kieliszkach i rozluźnienie w perspektywie z miłym wieczorem, gdy z łazienki dobiegł przeraźliwy płacz pociechy starszej... Znacie ten rodzaj płaczu, który zwiastuje kłopoty. Myślę, że biorąc pod uwagę, iż zostawiam sporą ilość wolności moim dzieciakom to i tak przyszło stosunkowo późno. Tak czy owak zobaczyliśmy, jak funkcjonuje pogotowie we Francji i powiem szczerze:) Nie różni się specjalnie od tego, co widziałam w Polsce:) Czekaliśmy 3,5 godziny, potem faktycznie bardzo miła i rzeczowa opieka, przyjemny lekarz. Na ścianach plakaty z dla mnie sugestywnym podpisem: "Gdy Ty siedzisz w poczekalni, ktoś ratuje czyjeś życie. Pracujemy na naszych najwyższych możliwościach, prosimy Cię o minimum grzeczności". Jakoś dotknęło mnie to tego dnia. Oczywiście, że byliśmy zmęczeni ale tak naprawdę dobrze się złożyło, że tak długo czekaliśmy, Staś zasnął i zniósł o wiele lepiej to szycie, nie wybudzając się mocno ze snu. Pytaliśmy pielęgniarki, ilu pacjentów miał lekarz i tak myślę, że jeśli zaczął dyżur o 18 na urazówce (dzieci i dorośli razem) i miał 19 pacjentów i jest sam to faktycznie może to trochę potrwać. Był miły i zmęczony, zszył Stasia pięknie. Bilans weekendu to 4 szwy na brodzie, nieprzespana noc i trochę więcej respektu mojego syna wobec skakania po wannie:)
Wtorek to rana cięta na palcu pana T. ale tym razem bez konieczności wizyty na urazówce.
Jesień, zimno i perspektywa, że jutro rano na moim dwukołowcu mam dotrzeć aż do dworca RER przyprawia mnie o dreszcze:) Wyjścia chyba nie ma:) Śpijcie dobrze:)

piątek, 7 listopada 2014

jesienny katar

Jesienny katar dopadł mój nos... Po prostu pora chyba zrezygnować z porannego podróżowania na moim dwukołowcu... Przewiane zatoki i uczucie "zamarzam" sprawiło, że nie mam ochoty na razie jeździć na rowerze, chociaż perspektywa wracania do domu jeszcze później i wychodzenia jeszcze wcześniej jest przerażająca. Za mną pierwszy tydzień stażu i mnóstwo obserwacji, refleksji, rozważań na temat edukacji i tego, kim jestem jako ja, co robi edukacja z moimi dziećmi... Trochę trosk, trochę walenia głową w mur... Trochę smutku na myśl o tym, że edukacja, której prawdziwie pragnę dla moich dzieci jest tak kosztowna i zarezerwowana dla ludzi bogatych...Tona myśli...
Do tego Basiula, która uzmysławia sobie z każdym dniem coraz bardziej, że nie rozumie w przedszkolu i chyba momentami zaczyna jej to doskwierać i mój syn, który staje na wysokości zadania "Basia, ja też nie rozumiałem nic w tamtym roku ale teraz już rozumiem, na to potrzeba czasu"... Ponad wszystko cieszę się, że mam ich dwójkę, że mają siebie wzajemnie, że razem spędzają całe godziny na wspólnej zabawie, że razem się nie nudzą ale po prostu razem wzrastają, cieszą się, uczą ze sobą być i przede wszystkim, że wzajemnie się wspierają... To jest rzecz nieoceniona i mam nadzieję, że pozostanie im na całe życie.
Jesień przechodzi w zimę, chociaż do tej kalendarzowej jeszcze daleko to temperatura i aura zwiastuje, że nadchodzi prawdziwy chłód. Buty już u szewca. Basia wyposażona w czapkę, szalik i buty zimowe. Jeszcze kurtka dla Stasia. Ja z panem T. już wskoczyliśmy w ciepłe okrycia. Codziennie wypijam całe litry herbaty, a jak tylko wracam do domu wchodzę pod gorący prysznic. Pora też znaleźć sweter, który prawdziwie ogrzeje moje ciało:) Jesień, jesień:) Pora na sen... dobranoc.

środa, 29 października 2014

"non, rien de rien, non je ne regrette rien..."

Lubię jesień... Za te tony wypijanej herbaty: z miodem, mlekiem, pomarańczą, cytryną, sokiem malinowym, konfiturą malinową jeszcze z polskich malin:) chociaż nie wszystkim na raz :), za te dłuuuuugggiieee wieczory, gdy jest zimno i nie musisz nigdzie wychodzić nawet jeśli na śniadanie zabraknie mleka. Przecież chłód usprawiedliwia brak owsianki na śniadanie:) Chociaż nie ma tutaj tych kolorów, które w Polsce biją po oczach i pozwalają zachwycać się przyrodą, to i jesień we Francji ma swoje uroki. Brak mi Święta Wszystkich Świętych gdy moglibyśmy nostalgicznie odwiedzać cmentarze i bliskich, których ciała są na nich pochowane. Ale, ale... Chyba pora na mocne podsumowanie "francji po mojemu"... Pora powiedzieć jasno, że jest nam tutaj dobrze, bardzo dobrze. Pora spojrzeć na mojego bohatera, którego wyjazd do Francji kosztował według mnie bardzo wiele, pora powiedzieć szczerze, że jest tutaj szczęśliwy, że świetnie rozumie, że odnalazł kolegów, przyjaciół, ćwiczy judo, chodzi w trakcie wakacji na dodatkowe zajęcia z pełną pasją i radością, poznaje świat, poznaje dzieci, rozmawia z lekarzem, rozrabia, biega, szaleje, nauczył się radzić sobie ze swoją złością, jest mądry, niezależny i swoim tempem i swoimi ścieżkami kroczy przez życie. Jest i Królewna, która dzisiaj zapytała, czy może już jutro iść do przedszkola bo już by chciała:) Królewna, dla której po prostu nic nie jest problemem, która ma piękną linię twarzy, której włosy pachną, a usta dają tam słodkie i soczyste pocałunki. To mądra dziewczynka, która odnajduje się w tej rzeczywistości, pięknie rozwija swoją mowę ojczystą i język francuski, która jutro skończy 3 lata... Tak, to znów to wspomnienie, wieczoru gdy jej delikatny policzek położono na mojej twarzy i gdy krzyczała głośno, a ja witałam ją, patrzyłam i każda moja komórka ciała pragnęła by była blisko, blisko mnie... Te chwile, gdy rodziły się nasze dzieci to najpiękniejsze momenty mojego życia... Wiem, że powoli moje dzieci wychodzą spod moich skrzydeł... A ja pragnę po prostu by byli szczęśliwi i mądrzy...
We Francji jakimś trafem przyszedł i czas na nasze przemiany: moją i pana T. Dojrzewamy do różnych decyzji, do różnych wyborów, obieramy różne ścieżki, mierzymy się z wieloma wątpliwościami. Ponad wszystko uświadamiamy sobie, że czas po prostu mija... Ja cieszę się każdą chwilą, wszystkim, co dobre w naszym życiu...
Czy więc to my? Czy Francja? Czy zbieg okoliczności? Nie wiem... Ale wierzę, że idziemy naszą drogą...

sobota, 25 października 2014

dużo, pełna emocji, pełna tego, co życiodajne...

Pierwszy medal Stasia na Judo... Radość, wzruszenie, świadomość, jak wielkie zmiany zaszły w tym małym człowieku przez ten czas, od kiedy przyjechaliśmy do Francji. Basia i jej impreza urodzinowa, przejęcie, przemili goście, żale Basi, że nie zaprosiłam koleżanek z grupy (bleh po miesiącu przedszkola, moich studiów nie znam jeszcze ani jednej) :( Ale Babcia blisko, cudowni bliscy, których udało się nam odnaleźć w tym kraju i w tym momencie naszego życia. Radosne trzyjęzyczne dzieciaki pełne otwartości i radości życia. Wzruszenie, gdy moja mała królewna dmuchała świeczkę 3:) Moja mała królewna jest tak duża... chociaż urodziny za dni 5 wzruszenie już wkrada się do mojego serca i do moich oczu... Dodatkowo pojawia się uczucie,że ten czas tak szybko mija, że dzieci tak szybko dorastają, a to prawdziwie najpiękniejszy czas, gdy oni jeszcze tak pełni radości i uśmiechów, dziecięcej radości życia... Pora chyba pomyśleć o rodzeństwie dla Stasia i Basi :) Wakacje, które trwają w końcu dają szansę, by wyjść na prostą w kwestiach zdrowia. Bleh te wirusy żołądkowe naprawdę dość mocno nas zmęczyły.
Dodatkowo mój mały radosny sukces prywatny, gdy budzę się w nocy i całkiem nieświadomie odpowiadam do Tadzia po francusku:) Jest, udaje się, francuski wpływa do mojej głowy:) Zdecydowanie tak, tak, tak:)
Dzisiaj powiedziałam dwa razy, że nie tęsknie za Krakowem, za Polską, tylko za Moimi Ludźmi, za Rodziną... Test wieczorny w postaci oglądnięcia "Happy" z Krakowa i z moich "zakątków", potem Grechuta i Myslovitz "Kraków"... Nigdy, przenigdy nie przestanę być Polką, Krakowianką, pełną wspomnień, dobrych emocji i uczuć wobec mojego kraju... Tęsknie... Za spacerem po moich miejscach, za wszystkich co mnie utworzyło, co przeżyłam, w okresie studiów i nie tylko... Za narodzinami moich dzieci, tak , tak w Krakowie... Ach mówię, że nie tęsknie ale ten sentyment... ten dziwny ścisk serca...
Ile będzie jeszcze tych miejsc, z których nie będę chciała wyjeżdżać... Czy ktoś by reflektował na dobrą imprezę, jak tylko przyjadę na czas wakacji świątecznych patrz 18/ 19 grudzień? Z alkoholem, tańcami ?:) Nie wytrzymam jeśli nie tego nie zrobimy. Halo wszyscy, którzy mnie czytacie, czy mnie znacie, czy nie znacie, co Wy na to? :)

poniedziałek, 20 października 2014

małe wakacje

Nastały małe wakacje... Ufff mimo tony rzeczy, które muszę zrobić przez ten czas to wspaniale móc pobyć spokojnie (względnie) w domu, bez konieczności zrywania się wcześnie rano, bez konieczności spędzania 4 godzin dziennie w podróży na zajęcia. Miło odnaleźć blisko siebie męża, dzieci, naszą codzienność i słoneczny weekend z liczbą 27 na termometrze za oknem:) Piknik w lesie, leniwe przedpołudnie i wielkie wydarzenie:) Basiula bardzo chciała otrzymać na urodziny rower z dwoma kołami i pedałami, korzystając  z okazji zakupiliśmy mały, pomarańczowy rower. Wczorajszy wypad do lasu zaowocował samodzielnym jeżdżeniem na dwóch kółkach naszej jeszcze nie 3 letniej Basi:) Nie ma mowy jeszcze o startowaniu samodzielnie ale jazda na dwóch kółkach wychodzi jej świetnie:) Pękamy z dumy:)
Staśko pochorował się na koniec dnia, och koszmarne zatrucie pokarmowe, jakiego jeszcze z dziećmi nie doświadczyłam i które zdecydowanie pokrzyżowało nasze plany i sprawiło, że mój syn zdecydowanie jest powalony po prostu chorobą. Zastanawiam się, jak to możliwe, że moje maluchy zawsze chorują, gdy  mamy gdzieś wyjechać, gdy są wakacje...
Za to powiem szczerze, że od kilku miesięcy nie spędziłam z moimi dziećmi tyle czasu: budowaliśmy miasto z klocków lego, czytaliśmy tonę książek, graliśmy w gry, rozmawialiśmy, a z Basią wieczorem zaliczyłam mały bieg ja na nogach, Basia na swoich dwóch kołach:) "Nie trzymaj mnie przecież widzisz, że jeżdżę sama" :) Jeździ zaprzeczyć się nie da:) Dzieciaki tak rywalizowały dzisiaj o moją uwagę i mnie tylko dla siebie, że uświadomiłam sobie, że jednak tęsknią za mną... Ja za nimi, za brakiem pośpiechu i miłym byciem ze sobą.
Jesień pomaga złapać tą równowagę, spadające liście, zmiany gwałtowne pogody, deszcz na przemian ze słońcem, wilgotne powietrze po deszczu... Mamy dwa tygodnie:) Ponieważ sporo pracy przede mną także w aspekcie moich studiów, ściskam Was i znikam do spraw związanych z moją nauką:)

środa, 8 października 2014

w kierunku przyszłości...

Pora naskrobać kilka słów. Och wybaczcie za nieodzywanie się tak częste jak należy, wysyłanie życzeń imieninowych, urodzinowych z opóźnieniem. Życie nabrało ogromnego tempa i pomijając chwilę, gdy zasypiam z dziećmi o 9:) jest wspaniale... Tak, tak zaczęliśmy na studiach ćwiczenia praktyczne, a po małych wakacjach będą praktyki w Maison d'Enfant :) Ciągle nie brak nam lektury i wykładów, grup dyskusji ale zaczęliśmy:) Tak, tak, czekałam na to tyle lat:) Nie, nie przeszkadza mi to, że od 7 godzin siedzę nad różnymi rzeczami do przygotowania, nie, nie przeszkadza, wprost przeciwnie: cieszę się. Cieszę się na to, jak język wlewa się do mojej głowy, cieszę się, że dzień w dzień muszę coś pisać, czytać, opracowywać. Zresztą myślę, że ktoś świetnie przemyślał organizacje tych studiów i w istocie te 10 miesięcy na pewno mnie uformuje i to bardzo. 
Wnioski? Przyjechałam do Francji bez najmniejszego pomysłu, co będzie. Niczego nie naciskałam, niczego nie pchałam: dałam się wieść i chyba nic lepszego w życiu zrobić nie można. To niesienie nie jest bezruchem to raczej otwartość serca ale bez skonkretyzowanych planów, bez parcia, musów, konieczności, a z zaufaniem wobec siebie, wobec tego, co się dzieje. Ten brak kontroli, który dopuściłam do swojego życia, przynosi największe niespodzianki i największe zmiany, to daje tyle radości... Świat zaczął kręcić się i dla mnie, Tyle Osób zaangażowało się by mnie wesprzeć... 
Jako Mama pewnie też zrobiłam krok w tył w sensie pozostawienia przestrzeni innym osobom w otoczeniu. Dochodzę też do wniosku, że chyba nie ma innego wyjścia jak po prostu zaufać ludziom wokół i oddać im swoje dzieci, ufać, że to co robią, zrobią najlepiej jak potrafią. Osoba pana T. też mocniej wybrzmiewa w domu niż ja, o Babci nie wspomnę:) Jakimś sposobem mój syn, który rok temu płakał na judo przez 60 minut i powiedział, że nigdy tam nie pójdzie, poszedł z panem T. zobaczyć trening dzieci i oto w swoim małym kimono rozpoczął treningi. 
Basia od kiedy chodzi do przedszkola tak urosła... wydaje mi się tak dorosła, a przecież nie ma jeszcze 3 lat. Jej długie włosy czesane co rano, jej mądra buzia i po prostu jest wspaniała. 
Czasami myślę co dalej:) Czasami moi znajomi ze studiów pytają, co chce zrobić w następnym roku:) Uśmiecham się wtedy szczerze i mówię, że nie wiem, że jest tyle czasu, tyle może się zdarzyć. Za rok pragnę być szczęśliwa:) Teraz noc, słuchawki i trochę muzyki. Pana T. brak... Taka szkoda... Dobranoc... Tęskno mi za Wami... 

niedziela, 28 września 2014

moc przyjacielskich gestów i słów...

Rozmowy, spotkania i dobrzy ludzie, których miałam i mam szczęście spotykać na swojej drodze. O ile łatwiej o wnioski gdy po drugiej stronie telefonu jest Ktoś, kto po prostu rozumie, kto po prostu wierzy, kto nie ocenia, nie wątpi... Ten rok studiów jest dla mnie wielkim mierzeniem się z samą sobą, z myśleniem o sobie, ze swoimi słabościami. Ostatnim postem wbiłam sobie kilka szpilek tu i ówdzie... Dzisiaj więc będzie bez szpilek a z dawką spokoju, który powoli wlewa się we mnie i mnie wypełnia. Czas zaakceptować to, że nie można wszystkiego robić idealnie, perfekcyjnie, że trzeba odpuścić pewne sprawy...
Maluchy śpią, esej wydrukowany na jutro leży w segregatorze, nadchodzi północ...
Wspominam wakacje i ciepło bałtyckiego morza i jeszcze cieplejszą atmosferę blisko przyjaciół. Wspominam sesje z Ewą i to wspaniałe i ciepłe uczucie spokoju i bycia tym, kim chce za obiektywem. Ewa Konewa... Wspaniała, wrażliwa, empatyczna dziewczyna, która po prostu wie, co zrobić, by zdjęcia z Twoim udziałem były przygodą, relaksem, a efekt sprawił, że uśmiechniesz się ciepło do swojego serca.
To już nie pierwszy raz, gdy razem z Ewą hulałyśmy z jej aparatem i tym razem rowerami w lesie i nad zalewem. Tak chce Ewę zareklamować bo wiem, że warto, warto promować fajnych i zdolnych ludzi, którzy kochają to co robią i robią to dobrze.
Zapraszam więc was na  https://www.facebook.com/EwaJezierskaFotografia

A to moje... Żebyście nie zapomnieli, jak wyglądam:) Dziękuje Ewa... Że potrafisz mi pokazać mnie samą z tej pięknej strony...



piątek, 26 września 2014

prawdziwe zmęczenie

Nazbierało mi się prawdziwie wiele trosk, myśli, zmęczenia i moja głowa ciągle napychana ideami, filozofią M. Montessori. Ufff... Nie jestem w stanie nie odnosić się też do tego, co "sfajczyłam" jako mama... Och gdybym mogła mieć doświadczenie, które mam dzisiaj ale 10 lat temu:) Tata pana T.mawiał "doświadczenie przychodzi z wiekiem, szkoda, że jest to wieko trumny" och ileż w  tym prawdy...
Dzieci w przedszkolu: czasami mam wrażenie, że te pory obiadowe to istna wolna amerykanka dla dzieci, Staszek to wraca podrapany, to sam mówi, że ktoś go dręczył, to on sam kogoś uderzył...bleh zastanawiam się, czy to integralna część życia chłopaków, czy jednak system edukacji we Francji jest po prostu kiepski, ma obszary całkiem nieprzemyślane...Tak chciałabym dla moich dzieci czegoś innego, innej szkoły, miejsca, gdzie mogliby stać się prawdziwie wolni i mądrzy, świetnie uspołecznieni, z otwartymi umysłami... Cóż takie chwile to też momenty gdy obijamy się o kwestie finansowe i to jest bardzo smutne, że dobra edukacja wciąż jest luksusem... Basia och jeszcze nie ma 3 lat... Dopiero startuje w przedszkolu i przed nią stoi 3 lata ważnego rozwoju, fakt dla niej nic nie jest problemem, odbieramy ją radosną, uśmiechniętą i zadowoloną. Ja jednak wiem, że to bardzo ważne, co wydarzy się przez te najbliższe 3 lata...
Moje studia...Codziennie spędzam 4 godziny na dojazdach plus prawie 8 na zajęciach. Jestem zmęczona. Brak mi czasu na cokolwiek. Mam mnóstwo pracy w domu i jeszcze cała ta kwestia języka i swobody wyrażania się, pisania prac pisemnych (co najmniej 1-2 tygodniowo)... Czasami się zastanawiam, na co ja się zdecydowałam... Próbuje nie myśleć za dużo, tylko o małych celach ale bywają dni, gdy po prostu mam całkowity spadek energii i optymizmu... Patrz  dzisiaj. Weekend to praca, lektura i esej na poniedziałek.
Poprosiłabym o wiadro sił i tabletkę, która pozwoliłaby wydłużyć dzień:)
Śpijcie dobrze...

wtorek, 23 września 2014

wielkie słowa bez słów...

Hmmmm... Czy znacie sposób na wydłużenie doby? Czy mogłabym nie spać kilka dni? Czy mogłabym mieć więcej czasu? Żyje w zawrotnym tempie, oddycham głęboko, próbuje zorganizować się tak, by nadążać z pracami pisemnymi, lekturą... By przy tym wszystkim być nadal mamą, żoną...W tych wszystkich chwilach potrzeba mi czasami wsparcia... Ale tak oto dzisiaj w południe otworzyłam mój pojemnik na obiad, wiedziałam, że pan T. przygotował mi coś do zjedzenia wieczorem ale to co zobaczyłam... sprawiło, że dosłownie łzy stanęły mi w oczach... Można mówić "kocham", "szanuje", "doceniam", "wierzę w Ciebie" w różny sposób ale... Można też inaczej...


Nic dodać, nic ująć... Ręce pana T. opanowały do perfekcji przygotowywanie dań japońskich. Moje serce podbite... 

środa, 17 września 2014

lekki powiew...

Och dzieje się we mnie coś dziwnego... Studia, studiuje po francusku... Jeszcze rok temu wydawało mi się to nierealne, niemożliwe, nieosiągalne. Teraz po prostu się dzieje. Bywają momenty, gdy czytam te metafizyczne, filozoficzne teksty i chcę mi się płakać bo zrozumienie tego jest bardzo trudne ale gdy przebrnę przez te rozdziały, gdy poukładam sobie to wszystko w głowie nastaje ten dziwny, wspaniały stan umysłu... To jakby świeży wiatr przechodził przez moją głowę, jakby nastawała ciepła i spokojna harmonia i spokój, jakby wszystko układało się w całość. To moja wielka transgresja życiowa i nie mam co do tego wątpliwości. To przekraczanie moich granic, moich wyobrażeń i myśli o sobie. To jakby nauka myślenia o sobie dobrze, to nauka oceny siebie i swoich możliwości językowych, małe redefiniowanie siebie.
Mam wiele ról w tym roku do wypełnienia. Na szczęście jest moja Mama, to nie łatwe znów zamieszkać z Mamą ale i piękne uczyć się być z Rodzicem w inny sposób, niż było to w przeszłości. To niesamowite, że tak wiele Osób pomaga mi w realizacji mojego planu na  życie, mojego marzenia edukacyjnego... Mama, moje dzieci, które nie tęsknią, które akceptują to wszystko z radością i uśmiechem na ustach, świetnie radząc sobie w przedszkolu. Mój pan T, który wykazuje się dojrzałością i mądrością na miarę bohatera... Ogarnia ogrom spraw domowych, pomaga mojej Mamie, wziął na siebie ogrom odpowiedzialności za wiele spraw rodzinnych i organizacyjnych.
Jestem ja: po 5 latach spędzonych w domu, z moimi chwiejnymi emocjami, próbuje odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości i chłonąć, to co mam okazje się nauczyć. Dla mnie to wielki krok... Niech ten rok dla nas wszystkich, którzy tak mocno związani są z tym, co dzieje się w moim życiu, będzie DOBRY i pełen MĄDRYCH wniosków...
Dziękuje Wam Wszystkim za ogrom wsparcia i dobrych słów...

czwartek, 11 września 2014

jesienne przemiany...

Strach odpływa w zapomnienie... Przeszedł po mnie i pozwoliłam mu na to, gdy to się stało zrobiło się lekko i cóż Wam powiem: jestem podekscytowana przed poniedziałkiem. Wszelkie troski są, nie znikają ale pozwalam im być, skoro i ich miejsce musi być w życiu. Pierwsza lektura Montessori przeczytana i poddana pełnej refleksji, pytania nakreśliły się w głowie, mnóstwo nowych słów stało się integralną częścią mojego słownika czynnego i biernego, kolejne czekają w kolejce ale już niedługo długie podróże na zajęcia będę wykorzystywać na pochłanianie kolejnych lektur.
Dzieci w przedszkolu, ustaliliśmy określony rytm i zasady. Basia nieco popłakiwała i buntowała się, gdy zobaczyła, że jest to rytm codzienny. Natomiast były to łzy tylko przy pożegnaniu a potem świetna i radosna zabawa. Wita mnie z uśmiechem i radością:) Stasio... Myślę, że mamy w tym roku szczęście do bardzo empatycznej i cierpliwej pani. Mam  nadzieje, że jej pełne ciepła i zrozumienia serce sprawi, że Staś będzie w przedszkolu po prostu szczęśliwy. Z całych sił próbuje brać moje dzieci, takimi jakie są. Nie chcę ich poganiać, nie chce nic przyspieszać już, nie chce. Niech idą swoim tempem, niech podążają swoimi ścieżkami  i obym o tym nie zapominała, a jak zapomnę to wrócę do tego wpisu.
Pierwsza zmiana: wstajemy 25 minut wcześniej do przedszkola i moje dzieci mają prawa do powolnego, spokojnego, leniwego śniadania, na które nigdy nie było czasu gdy wstawaliśmy na ostatnią chwilę. Mogą nawet "poczytać" sobie książkę przy śniadaniu. Taki spokój i brak poganiania sprawił, że ranki zaczęły być przyjemniejsze aż żałuję, że nie będę już ich miała z moimi maluchami...
Zwyczajnie czuję, że będę tęsknić za Basią i Stasiem... Za ich drobnymi dłońmi wbijającymi się w moją dłoń... Za ich głosami i ciekawymi rozmowami, które snują między sobą o poranku... Oni tak szybko rosną, za chwilę będą dorośli...Nie wychowujemy Ich dla siebie... Czuję, jak powoli, powolutku otwierają się ich skrzydła i wiem, że za jakiś czas odlecą... Mam nadzieję, że zawsze będą czuli, że moje serce kocha ich gorąco, właśnie takimi, jacy są i będą...

środa, 3 września 2014

bez polotu ale miało być bardziej optymistycznie

Pan T. zaznaczył, że nie podobał mu się mój ostatni post :) Domyślam się, że nie powiało optymizmem, a raczej realizmem, który niekoniecznie jest integralną częścią mojej osobowości, a jednak zdarza się, że przemawia przeze mnie. Postanawiam więc kilka radosnych wieści wkleić do życia mojego bloga: po pierwsze dzieci wspaniale zastartowały w przedszkolu. Basia uwielbia spanie w przedszkolu chociaż od półtora roku nigdy tego nie robiła w domu, Stasio jest szczęśliwy ze spotkania i zabaw z kolegami i koleżankami, bardzo polubił nową panią. To, co zobaczyłam gdy przyszedł do przedszkola 2 września było tak wzruszające, był tak zachwycony i... wszyscy mówimy, że Basia jest dzielna ( i zgadzam się z tym) ale powiem Wam szczerze, nasz syn jest MEGA dzielny. Utorował swojej siostrze drogę i przetrwał ten niezwykle trudny, stresujący i ciężki rok, a do tego powrócił do przedszkola, do nowych warunków z radością i otwartym sercem i głową. Basia natomiast uroniła drobną łezkę ale co popołudnie odbieram ją radosną, uśmiechniętą, ani trochę nie narzekającą na to, że nie rozumie. Pani mówi, że jako przedszkolak jest świetna, absolutnie samodzielna i szczęśliwa:) Oby ta tendencja trwała nadal bo o tyle łatwiej będzie mi podjąć wyzwanie studiów wiedząc, że są zadowoleni. Gdy wracają do domu z radością i czułością bawią się ze sobą, a ja cieszę się, że mają siebie nawzajem.
Ja powoli przygotowuje się do roku na studiach, do mojej weekendowej pracy i czuje jak po tym roku zrobiło się znajomo i radośnie przed bramą szkoły: zaprzyjaźniam się, poznaje nowe koleżanki i jest  mi z tym przyjemnie i czuję, że już naprawdę mam na kogo liczyć w okolicy. Cieszę i boję się studiów, upatruje w nich także gigantyczną szansę na podszlifowanie francuskiego bo bez ciągłego kontaktu z rodowitymi Francuzami nie ruszę z miejsca. Nasza codzienność jest przyjemna i radosna. Może po prostu trzeba żyć tym, co tutaj i teraz? Może nie powinnam szukać wśród innych potwierdzenia, że dam radę, a poszukać tego w sobie... Niech będzie to plan na najbliższe miesiące. Cieszę się z moim dzieci, mojego męża, z tego, że przyjeżdża moja Mama i mi pomoże. W tych radościach jednak nie czuje w sobie tego gigantycznego zapału i myślę, że to efekt stresu:) Cóż po 5 latach w domu pora ruszyć w świat i pora też wypuszczać maluchy spod swoich skrzydeł... Bywa emocjonująco więc...

wtorek, 2 września 2014

"...i wakacji nadszedł kres, wszystko to w letnie dni..."

Po cudownych wakacjach, awarii internetu, ostatnim wolnym weekendzie pełnym zbierania warzyw i owoców na okolicznej farmie, po zapachu gotowanego kompotu i ciasta ze śliwkami zostają wspomnienia i bukiet zjawiskowych mieczyków na stole. Dzieci miały ostatni wolny dzień przed jutro rozpoczynającym się rokiem szkolnym. Basia idzie pierwszy raz do przedszkola, Stasio mam nadzieję będzie szczęśliwy z odnalezienia swoich kolegów i znajomych miejsc. 
Życie biegnie do przodu... A ja od wielu dni nie potrafię sklecić jednego posta... Jest tyle do napisania, tona myśli przelewa się w mojej głowie tyle, że sama nie wiem, jak je opisać... O wakacjach tak ładnie napisała Matka Browar i tyle zdjęć zaprezentowała, że możecie i tam odnaleźć nas i dzieciaki moje. 
Po wakacjach doświadczyłam ogromne trudnych uczuć związanych z powrotem do Francji. Chyba naprawdę od lat nie miałam tak kiepskiego nastroju. Chyba zadałam sobie ważne pytanie, czego ja chcę od życia w sensie prawdziwie całościowym. Oczywiście plan na ten rok jest do realizacji, budzi wiele strachu ale i radości, jest nam tutaj dobrze, szczęśliwie ale... Jak Wam ująć w słowa to, że ani w Polsce nie było jak u siebie, ani tutaj tak nie jest... Tak w Polsce nie pasuje mi trochę rzeczy, tak i tutaj nie jestem z wszystkiego zadowolona. Bardziej doświadczone znajome, które mieszkają tutaj już po 10 lat uspokajają, że to uczucie towarzyszy kilka lat, potem powoli zanika... Wszędzie znajdują się ludzie, których po prostu masz ochotę omijać szerokim łukiem i szkoda nawet pisać o nich jedno zdanie. Pytanie, czy wszędzie na świecie możesz odnaleźć bliskie sercu osoby... Co z tymi, którzy tak bliscy sercu i pozostawieni dość daleko... 
Brak mi tutaj tego życia w zgodzie z cyklami natury. Pewnie dlatego tydzień pobytu w Polsce spędziłam nad garnkami robiąc dżemy, powidła i pakując smaki i zapachy cudownych polskich owoców, by móc je odnaleźć tutaj. Może potrzeba nam z panem T. ziścić nasze pragnienie małego domu z dala od wszystkiego ale blisko siebie i bliskich i sensu tego, co klaruje się w naszych duszach... Widzę jak Stasio odnajduje się także w tych samych nastrojach i pragnieniach. Co będzie? Tego nie wiemy więc niech nas los prowadzi,a nasze marzenia niech zaklinają rzeczywistość. 
Na koniec wspomnienia z wakacji:) Oto nasza wspaniała ekipa, bez której wakacje nie byłyby tak cudowne i pełne beztroski. Dziękuje Wam SERDECZNIE!!!!!!!!!!!


I nasz anioł na ziemi... Jej radość życia nie pozwala nie śmiać się każdego dnia...



I nasz mądry bohater, kochający morze tak bardzo jak ja... 




wtorek, 26 sierpnia 2014

zapadam się...

Przez trzy tygodnie zapadałam się w Polsce... Urlop, wakacje, spotkania z Rodziną, z Bliskimi, z Przyjaciółmi... Zapadałam się w tym wszystkim, co polskie: smaki, zapachy, uśmiechy ale przede wszystkim rozmowy z Bliskimi sercu, absolutna swoboda wyrażania... To zapadanie się miało w sobie coś z błogości i spokoju, nie istniał czas, internet, powinności, obowiązki, czasami pojawiały się przebłyski, że za kilka dni będzie powrót do rzeczywistości, nowe wyzwania, zmiany... Ale byłam tam z szumem fal, biegającymi dziećmi, ciepłymi ramionami i serdecznymi sercami, tak blisko w zasięgu ręki i moje dzieci, ich uśmiechy i radości... Powrót do Francji jeszcze nigdy nie kosztował mnie tak wiele i nie chodzi wyłącznie o ciężką i długą drogę samochodem. Te zjawiskowe wakacje i pobyt z 4 Rodzinami bliskimi sercu, te malinowe dżemy, pyszny chleb i biały ser, to lenistwo i moje gigantyczne wyluzowanie, poczucie, że nic nie muszę to było tak cudowne... Chyba dawno nie było mi tak ciężko emocjonalnie wyjeżdżać z kraju... Chyba nigdy po wakacjach nie towarzyszył mi taki ogrom myśli i rozważań...
Co w życiu jest najważniejsze... Na czym mnie najbardziej zależy... Czego pragnę od życia... Co jest dobre dla moich Dzieci... Czas upływa, starzejemy się... Z radością robione w Polsce dżemy malinowe, jeżynowe, powidła śliwkowe osładzają mi wieczór. Och mamy wspaniałe jedzenie w Polsce, wspaniałe warzywa, owoce.
Powinnam opisać wakacje ale dzisiaj tego nie zrobię bo nastrój mój uniemożliwia dalsze pisanie. Zapadnę się w błogim śnie przy panu T. Wkrótce zdjęcia z wakacji:)

czwartek, 31 lipca 2014

przyjaciele...

Tydzień z Wiatrakami dobiegł końca... Och jakże smutnie było wymienić te ostatnie uściski i pocałunki przed rozstaniem... Tydzień minął w tempie zadziwiającym, pozostało wspomnienie i pusty salon bez przyjaciół... Dziwne ukłucie w sercu i zakręcona łza w oku... To wspaniałe gdy do domu przyjeżdża Para Ludzi, którzy wnoszą do naszych czterech ścian radość, energię, uśmiech i ciepło. To fajnie mieć bliskich, przy których można śmiało pobyć gorszą mamą, pokłócić się z mężem nie narażając się ani na ocenę, ani na komentarze, po prostu można być... Sobą w każdym świetle i w każdym wydaniu. To naprawdę cudowne być razem i nie czuć dyskomfortu, skrępowania, to dobrze mieć bliskich, z którym jest nam po prostu dobrze...
Więc będzie fotorelacja (zdjęcia zrobione przez pana M.W)...
Przy Cioci i Wujku w końcu udało się zakupić wymarzoną złotą wieżę Eifla:) 


Dzieciaki mogło do woli korzystać z obecności cioci i wujka:) 



Przede wszystkim dużo się śmialiśmy:) 


Pokazywaliśmy Wam nasze ulubione miejsca...


Marzyliśmy na głos...


Mogliśmy zobaczyć mureny...


Wielkie ustniczki... 


A nawet rekiny...


Sami goście odkryli mnóstwo miejsc w Paryżu, w naszych sercach dużo dobrych wspomnień i radości. Czekamy już na następny raz i pakujemy się:) Sobota nad ranem ruszamy!:) WAKACJE czas zacząć:)

niedziela, 27 lipca 2014

Straaaachhh...

"Nie wolno się bać 
 Strach zabija duszę
 Strach to mała śmierć 
 a wielkie unicestwienie. 
 Stawię mu czoło. 
 Niech przejdzie po mnie i przeze mnie. 
 A kiedy przejdzie obrócę oko swojej jaźni na jego drogę. 
 Którędy przeszedł strach, 
 tam nie ma nic
 jestem tylko Ja..." 

Czy boicie się czasami? Tak, że zaciska się żołądek, serce podchodzi wysoko do gardła  i racjonalny pogląd rzeczywistości przestaje istnieć? Czy strach sprawia, że rozum odmawia posłuszeństwa? Czasami się tak boję... Gdy pomyślę, że choroba mogłaby sprawić, że osierocę moje dzieci, opuszczę pana T., skończę swoje życie tu i teraz, gdy wcale kończyć go nie zmierzam. Tak się składa, że mam kartotekę na oddziale onkologicznym i mimo, że poważnie nic się nie skończyło każdego roku przypominam sobie, że życie ma specjalne i ważne znaczenie, że jesteśmy tu i teraz, że Ci wszyscy ludzie blisko... Że nie ma nic ważniejszego niż Życie i Zdrowie. 
Że za ścianą śpią moje Dzieci i Wiatry, że koło  mnie pan T... Kocham pokłócić się i powrócić do jego ramion wiedząc, że są, że nie znikną, wiedząc jak smakuje miłość: słodko i czasami lekko gorzko... Kocham przyjaciół, którzy są z zapachem swoich rozwianych włosów, z powiewem swoich marzeń i pragnień. 
Moje dzieciaki... Są i mają po prostu być, z wszystkim, co mają, z każdą chwilą łatwą i trudną. 

Litania przeciw strachowi, którą przytoczyłam na początku. Około 13 może 14 lat temu moja licealna przyjaciółka napisała mi ją na kartce papieru. Pewnie nie wie, że nauczyłam się jej na pamięć i od tamtej chwili towarzyszy mi w życiu...
Bo w istocie, gdy pozwolimy by wielka fala strachu, paniki przeszła po nas i przez nas, nie zostaje nic innego jak my... jak ja... po prostu ja... dzisiaj wieczorem jestem ja... Nic prócz mojego ja... 

poniedziałek, 21 lipca 2014

trudny świat i refleksja nad tym, co tu i teraz

Jak tu napisać, że chociaż nigdy nie politykowałam na blogu, to ja pitolę nie mogę czytać wiadomości, nie mogę nie czuć strachu, troski, że świat, w którym urodziłam dzieci, jest niebezpieczny, jest tak bardzo niepewny, tak przepełniony złem, zepsuciem... Wartościuje więc w głowie, co w istocie jest najważniejsze, do czego dążyć, a czym w ogóle nie zaprzątać sobie głowy... Chyba prócz fizycznie odczuwanego ciężaru w okolicach serca i żołądka, nie wynika z tego nic... Przychodzi więc znów refleksja nad tym, jak łatwo się zapędzić... Koncentruje się więc bardzo na tym, co tu i teraz, co wartościowe w moim przekonaniu i tym mocniej cieszę się na moją formację i na to, co w życiu pragnę robić, może właśnie w tych czasach to ma tak wielkie znaczenie, jak wychowamy kolejne pokolenia ludzi... Przychodzi do mnie też refleksja, w kontekście mojego zmęczenia materiału jako mamy: jak ja mówię do moich dzieci, kolejny raz wracam do książek, jako do pewnej "stop klatki" , by zatrzymać się na chwilę i po prostu uszanować moje dzieci, ich uczucia, ich emocje. Nie osądzać, nie poddawać rozwiązań, nie zaprzeczać, nie robić wojska w domu ale po prostu szanować moje dzieci... Dzisiaj więc uszanowanie emocji Stasia sprawiło, że mój syn wieczorem powiedział: "Przytulę Cię mocno za dziś"... Opracowałam też strategię: gdy zapomnę o tym, co ważne i jak mam rozmawiać z dziećmi, gdy w atmosferze zmęczenia, sfrustrowania wrócę znów do durnych przyzwyczajeń, pan T. przypomni mi o tym, że warto zrobić "stop klatkę", przeczytać po raz kolejny i kolejny "Jak mówić, by dzieci nas słuchały...".
Nade wszystko w kontekście tych wszystkich spraw szanuje i doceniam śmiech pana T. Przysięgam Wam, że gdy  mam kiepski dzień, a On siedzi blisko mnie i śmieje się tak głośno i chichocze, chichra się i aż cały się trzęsie, bo właśnie obejrzał coś śmiesznego, to myślę, że kocham go za to... Tak, tak pan T. bardzo nauczył mnie śmiechu i poczucia humoru i ten humor chciałabym też częściej wykorzystywać w komunikowaniu się dzieciakami:) Dzisiaj się sprawdziło i pośmieliśmy się trochę:)
Jest tu i teraz, jesteśmy my i miło spędzony dzień z dziećmi, czekam na "Wiatrosławskich" przyjaciół i odliczam dni do przyjazdu do Polski:) Bo naprawdę stęskniłam się za Wami bardzo...  Mimo, że nie uda się nam odwiedzić wszystkich to i tak się cieszymy BARDZO:) OCh i będą pierogi ruskie Mamy:) i poznamy nowo narodzone Maluszki, zobaczymy, jak urosły większe maluchy i będzie polskie morze...

środa, 16 lipca 2014

wakacje:)

Życie nabrało tempa. Oczekiwanie, że w wakacje będziemy mieli sporo wolnego czasu było raczej nieracjonalne:) Byliśmy na Japan Expo i mieliśmy okazje zobaczyć tak wiele osobowości, sporo tradycyjnej kultury japońskiej, która pasjonuje i porusza ale także wiele popkultury, która mniej mnie pociąga ale siłą rzeczy nie raz wywoływała uśmiech na naszych twarzach. Potem zabieg Stasia i jego dzielne podejście do sprawy, w efekcie pozbyliśmy się jego 3 migdała bez komplikacji i mam nadzieję, że będzie mniej katarów i więcej spokojnych oddechów:)
Weekend... Och weekend...Wybraliśmy się do Bretanii... Och w końcu spełniłam swoje marzenie zobaczenia Mont Saint Michel i mimo, że utknęliśmy w dużych korkach to było warto.
Zwiedziliśmy całość wieczorem koło 21. Prawie nie było tam ludzi, a w klasztorze odbywała się wakacyjna, wieczorna ekspozycja. Weszliśmy bez większego przekonania i to co przeżyłam przeszło wszelkie moje oczekiwania. Wszelkie pomieszczenia klasztorne wyeksponowane w sposób bajkowy z drobną grą świateł, naprawdę subtelnymi elementami dekoracji, podkreślającymi w istocie charakter miejsca... Piękne sale z gigantycznymi kominkami i okna, przez które wpadało zachodzące słońce... Było to zjawiskowe, piękne... Cisza, chłodne mury, gra światła, dzieci spokojne, a ja pełna radości i spokoju serca... Nie przypuszczałam, że to początek... Kolejna sala i koncert muzyki na harfie... Pierwszy utwór i ta wspaniała akustyka, aż jedna łza spłynęła po policzku, następny utwór z wokalem artystki... Kolejne sale i kolejne minikoncerty, w atmosferze intymności, spokoju, wysoce estetyczne doznania i wyjście z głównej kaplicy klasztoru na samej górze Mont Saint Michel... Ach... Poczułam się, jak w "Grze o tron"... To niebo zasnute chmurami, muzyka z wnętrza, wiatr, wiatr... Ja naprawdę w poprzednim wcieleniu mieszkałam na jakiejś wyspie, gdzie szalały wiatry i było wiele nostalgicznej szarości... W tym wszystkim tak owszem: biegały dzieci (dzięki pani Paryżance mogłam nieco mniej na nie zwracać uwagi), byli też ludzie obok ale nie natarczywi, było wyciszenie, którego tak mi brakowało od miesięcy... Och cóż za wspaniałe doznanie... Warte każdego euro wydanego na wyjazd. Następny dzień to podziwianie linii brzegowej Bretanii, niezwykłych plaż, było i nerwowo i kłótliwie ale powrót do domu uspokoił wszelkie emocje i pozostawił bajkowe wspomnienia... Tak, to są właśnie te chwile, dla których warto żyć...




Było więc jak w życiu i naturze odpływy i....


przypływy...



Dzieci... Staś nieustannie pragnie latać... Jest taki mądry, taki otwarty na świat... 


Basia nieustannie mówi:) Jest taka duża, ma tak ogromny zasób słownictwa, ma tyle do powiedzenia światu:) 


I jesteśmy my... Moje dzieci są już tak duże, ja starzeje się... Łapię więc każdy dzień, każdą chwilę, z każdym rokiem chłonę z życia coraz bardziej i bardziej, jestem tu i teraz. 
Czekam na wyjazd na wakacje bo bardzo nam się przyda... 

piątek, 4 lipca 2014

koniec roku: wzruszenia...

Wakacje... Zaczynaliśmy rok szkolny z moimi łzami i kończymy też z nimi... Tylko łzy znaczą co innego. Przez cały rok trudny, pełen wyzwań, różnych emocji Marie Claude (nauczycielka Stasia) towarzyszyła nam i wspierała, była profesjonalna, cierpliwa, mądra, profesjonalna więc dzisiaj gdy Staś obudził się rano i powiedział, żebym tylko pamiętała o wielkim bukiecie dla jego pani, nie mogłabym o tym zapomnieć... Pożegnanie wzruszające i oto nasza wspaniała nauczycielka rozkleiła się przy pożegnaniu... To niesamowite, jak bardzo pomogła Stasiowi, jak bardzo pomogła nam... codziennie profesjonalna, dzisiaj tak poruszona rozstaniem z naszym synem... To piękne i wiem, że wie, jak bardzo to doceniam... Stasiu wie więc już, że "wspomnienia to raj, z którego nikt nas nie wygoni":) Ja także wzruszona bo już taka jestem... Rok za nami... Staś rozmawiał z panem T:
T: "Pamiętasz, jak nie chciałeś przyjechać to Francji?"
S: "Tak, a teraz tak bardzo mi się tutaj podoba"....
Rok... Pierwszy rok... Dziękuje za ten rok: szkole, nauczycielom, ludziom blisko nas, nam samym, wspaniałym naszym dzieciakom, które podjęły trud, by zaistnieć tutaj we Francji, by uczyć się języka i być tutaj szczęśliwymi...

wtorek, 1 lipca 2014

Świnki trzy:) dużo pozytywnych emocji:)

Po weeeekendzie:) Pełnym radości, wzruszeń, spontanicznych zrywów, uśmiechów, satysfakcji. Będzie obszerna fotorelacja bo cieszę się niezmiernie, że z grupą wspaniałych, otwartych ludzi udało się przygotować świetny spektakl dla dzieciaków "Trzy świnki". Bajkowa sala (chociaż z ciężka akustyką), znakomici aktorzy, którzy gotowi byli do poświęcenia własnego czasu, przygotowali piękne stroje, grali z zaangażowaniem, radością i było wspaniale. Duża satysfakcja, duże zadowolenie chyba wszystkich:)
Mój wspaniały pan T. który 3 godziny przez spektaklem postanowił przygotować wózek na kręcących się kołach, cudowne kobiety- 3 świnki, pan woźnica 1 z niesamowitym polskim akcentem i pan woźnica numer 2 znów pan T. Fajna publiczność i nasza satysfakcja. Naprawdę to bardzo dobre uczucie zrobić coś razem.
Mam nadzieję, że będzie następny raz:) Tyle bo mam górę prasowania...









sobota, 28 czerwca 2014

spektakl goni spektakl:)

Czuje się zmęczona, padnięta i szczęśliwa... Generalnie sezon spektaklowy:) Wzruszenia, śmiechy, ale i chwile, gdzie wszystko nie wychodzi, może to też jest piękne. Błąd jest naszym przyjacielem:) Motto na ten rok i chyba przedłużę je na następny:)
Dzisiaj były łzy wzruszenia, gdy zobaczyłam Stasia śpiewającego po francusku na spektaklu... Zagryzłam w znajomy sposób zęby ale to było wzruszające... To, że nie tańczył :) Trudno, prawdziwy z niego oryginał i tutaj pojawia się głos pana T: "pozwól mu być sobą"... pozwalam więc:) Cieszę się tym, co mam. Po raz kolejny widzę, że trafiliśmy na świetne przedszkole i świetne nauczycielki i naprawdę wiem, że było warto, że mieliśmy szczęście, że przedszkole tak bardzo pomaga Stasiowi zaistnieć we Francji. Basia naprawdę czeka pełna emocji na wrzesień i jej wielkie rozpoczęcie przedszkola. Wiem już, że będzie jej łatwiej bo zna mnóstwo dzieci z najstarszej grupy i brat blisko:)
Jutro spektakl nas dorosłych:) Postaram się o zdjęcia i jakąś relacje. Tymczasem zatopię się w chwili spoglądania na drzewa za oknem, kieliszku czerwonego wina i ciszy... Zaraz muszę wyciągnąć maluchy z kąpieli, czytanie i cisza wieczoru...
Udanego weekendu... Tęsknota wlewa się we mnie z różnych stron... Wakacje tuż tuż...

wtorek, 24 czerwca 2014

nie ma miejsc idealnych

Minął rok i zamiast kwiecistego wzruszającego posta były różne uczucia bo zaplanowaną wycieczkę rowerową zepsuło nam odkrycie, że na nią nie pojedziemy gdyż nasze rowery z lokalu rowerowym zostały: mój skopany z tak wygiętą oponą, że ruszyć z miejsca się nie da, a pana T. z odkręcona kierownicą i "podwędzoną" śrubką. Jakiś czas temu ktoś zrobił ten sam "kawał" z moją kierownicą. Szkoda, że owy imbecyl nie pomyślał, że jeżdżę na tym rowerze z Basią w foteliku. Wzburzyły się we mnie emocje na dłuższą chwilę. Zaczęłam nawet snuć podejrzenia, że ktoś nam źle życzy, ze względu na nasze pochodzenie, potem zaczęłam się bać, potem poszłam do jednego z podejrzanych, który na rowerze widział mnie najczęściej. Oczywiście zaprzeczył i wyraził współczucie, że taka sytuacja miała miejsce. Po francusku:) A ja nie wiem, czy kłamał, czy nie bo nie wiem po prostu. Generalnie po południu, gdy chwilę opadły emocje udałam się na najwyższe piętro naszego bloku, gdzie mieszka pewien uprzejmy Starszy Pan, ze Starszą Panią i przedstawiłam im naszą sytuację i zapytałam, co tu robić, co myślą. Po raz kolejny widzę, że mądrość życiowa przychodzi z wiekiem, że tak wiele od najstarszego pokolenia można się nauczyć. Oni już nie mają w sobie tych zrywów, buntów, oni mają mądrość życiową, wiedzą co warto robić, a co nie, w co warto pakować emocje, a co i kto nie jest tego wart. Sama rozmowa dała mi niebywały spokój, Starszy Pan zaproponował telefon do zarządcy budynku, który umieści w naszym bloku informację o tym, co się stało i prośbą, by zwrócić uwagę, kto bywa w miejscu, gdzie przetrzymywane są rowery. Nasze dwukołowe pojazdy stoją już na balkonie, a w zimie trafią do piwnicy bo już nie będę ryzykować.
Nie planuje już się denerwować bo chyba to jest bez sensu. Jak widać wszędzie są ludzie i ludziska. Nie psuje to jednak naszego poczucia, że jest nam tutaj dobrze i oby było tak dalej. Cieszę się, że ta sytuacja pokazała mi, co jest warte atencji, a co nie. Cieszę się, że mam sąsiadów, którzy służą swoją mądrością życiową i na których możemy liczyć.
Tymczasem na balkonie zakwitł nam pierwszy mak:)

sobota, 21 czerwca 2014

mój zawód, lato, przyszłość i ciepły wiatr...

Pamiętam, gdy moja Babcia upominała mnie, że wybór moich studiów i zawodu nie jest najbardziej trafiony. Trzeba absolutnie przyznać jej rację, że finansowo, pewnie także "prestiżowo" nie niesie ze sobą czegoś wyjątkowego, dlatego postanawiam odczarować dzisiaj mój zawód.  Jestem pedagogiem, mam nadzieję, że za rok prawdziwie wyspecjalizowanym w edukowaniu dzieci w wieku 3-6 lat (oby poszło mi dobrze na "formacji") . Towarzyszę tym małym ludziom w ich drodze, w ich wzrastaniu, staram się wyposażyć w wiedzę, umiejętności ale także radość życia. Uwielbiam ich śmiech, ich satysfakcję, odkrywanie własnych błędów, poprawianie ich, uwielbiam ich otwarte głowy i umysły, ich otwartość na świat, ich gotowość do zabawy, nauki. Towarzyszę czasami krótką chwilę, czasami dłuższą i w sercu czuję, że to tak ważne. To tak ważne, jakimi osobami otaczamy nasze dzieci, to tak ważne, co mówimy, jak mówimy. Najbardziej lubię powiedzieć rodzicom, jak świetne cechy ma ich dziecko... Bo nie zdarzyło mi się nie pracować z takim, które by nie miało choćby jednej. Wiem, że mój zawód może nieopłacalny finansowo, może nie prestiżowy ale przysięgam Wam, że za nic w świecie nie zamieniłabym go na nic innego.
Mam w swoich rękach Dzieci, przyszłość i bycie z nimi na pewnym etapie ich życia jest niesamowitym doświadczeniem i dla mnie wyjątkową wartością.  Cieszę się, że zdobywam doświadczenie, że jestem we Francji i mogę zrobić tzw. formację. Bardzo podoba mi się to określenie, które w języku polskim nie istnieje. To nie szkolenie, to nie studia, to nie kurs to formacja, formowanie siebie jako specjalisty, jako wykwalifikowanego pracownika. Studia skończyłam ale teraz podejmuje inny etap w swoim rozwoju zawodowym i mimo, że to wyzwanie tak się cieszę.
Wspomnę o tym, że nie udało by się podjąć tego wyzwania gdyby nie moja Mama, mój Tata i pan T.  To wspaniałe wiedzieć, że w życiu są Ludzie, na których po prostu można liczyć, którzy zrobią dla Ciebie wiele... Dziękuje... Po wakacjach wyruszam w moją zawodową wędrówkę:) Tymczasem weekend, troski jak zwykle zamykam w szafie i nie myślę o nich wiele, cieszę się szumiącymi drzewami, ciepłym wiatrem, fantastycznym lekkim winem, poleconym przez naszą ulubioną panią w sklepie z winami, otwartymi ramionami męża, spotkaniami, spektaklem za tydzień, moimi wspaniałymi dziećmi. Dzisiaj pierwszy dzień lata:)

środa, 18 czerwca 2014

wyzwanie

Wczorajsze komentarze natchnęły mnie do podjęcia jeszcze jednego tematu. Hmmm... Di napisała, że to co piszę brzmi jak idylla, czy bajka. hmmm... Myślę, że w życiu zdarzają się tak ciężkie sytuacje, które sprawiają, że trudno być szczęśliwym, czy też w ogóle to nie jest możliwe. Mam szczęście bo takie dramaty nas omijają i oby tak było zawsze... Jednak uważam, że w wielu wypadkach (nie wszystkich) wystarczy podjąć trochę wysiłku by być szczęśliwym. Mogłabym teraz stworzyć listę rzeczy, które martwią, które są do załatwienia, które są problemami. Mogłabym sporządzić listę trosk i kłopotów, rzeczy denerwujących, męczących bo nie wszystko jest idealne ale po co? Po to by się pogrążyć, ponarzekać, zebrać nad głową ciemne chmury? Wolę patrzeć na życie i to co niesie jako szklankę do połowy pełną, a nie pustą. Tak jest dla mnie łatwiej. Mogę patrzeć na kolacji na szefa pana T. jako na potencjalnego przełożonego, który ma swoje cechy jako szef albo po prostu usiąść przy wspólnym stole z miłym człowiekiem. Możemy wychodzić z ról, możemy spotykać się jako ludzie, przyjaźni, uśmiechnięci i otwarci na siebie. Możemy widzieć w dniu same kiepskie minuty marudzenia i kłócenia się z dzieci albo te chwile gdy z radością bawili się albo przytulali do nas. Mogę marudzić, że pan T. siedzi przy komputerze albo usiąść bardzo blisko niego i zrobić swój francuski i być blisko, dotykając się stopami, zamieniając zdania między sobą i cieszyć się, że jesteśmy razem. Mogę jęczeć, że nie zaprzyjaźniłam się z mamami francuskimi, że są zdystansowane albo dać im czas i cieszyć się  z innych międzynarodowych znajomości. Mogę bać się operacji Stasia albo widzieć w niej szansę i nadzieję, na jego wyzdrowienie i poprawienie komfortu życia. Mogę widzieć tylko braki w swoim francuskim albo cieszyć się, że dostrzegam swoje błędy i uczyć się na nich powtarzając jak mantrę "Błędy są naszymi przyjaciółmi':) Wybieram opcje radośniejszą i pełną optymizmu. Podejmuje wysiłek by być szczęśliwą i oby nigdy nie zabrakło mi do tego chęci:)

wtorek, 17 czerwca 2014

dobre spotkania

Są dni, gdy otwierają mi się oczy i zaczynam rozumieć wiele spraw, są dni, gdy czuje się tutaj we Francji tak cudownie, że czuje, że nigdy stąd nie wyjadę... Ostatnio w domu snuję opowieść o ludziach pierwotnych i o tym, że dogadanie się w grupie dawało szansę na zabicie mamuta, podczas gdy działanie w pojedynkę nie bardzo. Dzień później wychodzę na plac zabaw, gdzie spotykamy kliku kolegów i zaczynam rozumieć, dlaczego Stasio po przedszkolu chce mieć po prostu spokój, ciszę, obserwuje też jak WIELKI krok milowy uczynił od czasu naszego przyjazdu... Za kilka dni mija ROK...
W sobotę odbyło się spotkanie na szczycie: Gru, Pani Paryżanka, Pani Burza Loków i Ja:) Wszystkie Panie znałam tylko ja:) Było wspaniale, lekko, wesoło, wiosennie, otwarcie, radośnie... Cudowne spotkanie. Dziękuje dziewczyny... Będziemy powtarzać!!!
Dzisiaj w naszym domu gościł szef pana T. i było tak fajnie. Tak lubię spotykać się z pozytywnymi, radosnymi ludźmi, którzy są ciepli, serdeczni, tak lubię gotować i jeść gadając godzinami, popijając wino i po prostu celebrując życie. W tym tygodniu więc nie zabrakło celebrowania a to dopiero początek. Mija rok, a my mamy znajomych, dzieci mają kolegów i koleżanki, mamy z kim spędzać czas, są dni gdy francuski rozlewa się mojej głowie i jest po prostu fajnie.
Przez chwilę zdaję sobie sprawę, że mimo moich ćwiczeń, nauki gramatyki nie przyspieszę pewnych procesów, które muszą zajść w mojej głowie, poukładać się bym wskoczyła na kolejny poziom zaawansowania języka. Postanawiam odrzucić niepotrzebna presję, którą sobie narzucam na rzecz systematycznej pracy i radości z poznawania języka.
Jestem wdzięczna za to miejsce, ten czas, ten rok, Francję, nasze mieszkanie, nasz mały raj...

środa, 11 czerwca 2014

morze, maszyna i balkon

Weeekend minął wspaniale, mimo że rozkaszlałam się na dobre po sobocie w pracy, w niedzielę wyruszyliśmy nad morze. Och ten cudowny upał, słońce, plaża, kraby, krewetki, radość maluchów, klify, panna Paryżanka, my, szum fal, mało ludzi, kamienie...Wracając: brocante, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam, wielkie wozy przyciągnięte wielkimi traktorami, pełne mebli, krzeseł, do tego sala, w której zgromadzone wszystkie przedmioty tematycznie, wszystko za bezcen prawdziwy. Jak potem się okazało miły pan wyjaśnił mi, że to efekt działań okolicznych mieszkańców, którzy co roku zbierają przedmioty, które następnie wyprzedają, by zbierać pieniądze na edukacje dzieci w Burkina Faso. Inicjatywa i jej klimat BARDZO mi się spodobał i za rok pragnę tam wrócić w tym okresie. Cóż za atmosfera...
I chyba warto się pochwalić, co stało się moją własnością, co wkrótce stanie się moim biurkiem do pracy:)


Trochę czeka nas pracy ale:) Efekt będzie mam nadzieję prawdziwie zachwycający:) Całość kosztowało nas 10 euro:) Co przyprawia mnie o prawdziwy zawrót głowy:)

Powrót prawdziwie ciężki:( tak miałam ochotę tam zostać. Basia zaliczyła standartowo chorobę lokomocyjną więc szybki pomysł, by pojechać z panem T. nad Ocean (bo jechał do klienta) odpadł, bo mi żal było dzieciaków i pokonywania przez nich w dwa dni ponad 1000 km. Chociaż gdy zobaczyłam zdjęcia pożałowałam... Och bo ja mam potrzebę zwiedzania, odzywa się we mnie kolejna panienka Pani podróżnik... Chce mi się jeździć, poznawać, chłonąć świat... teraz, teraz, najlepiej jutro rzucając wszystko;) Do tego jestem (jak pan T. mówi) "gnietek podnietek" i już marzę o podróży. Oczywiście chwilowo nierealne bo praca w soboty moja, bo szykowane przedstawienie na zakończenie roku, bo zabieg Stasia (ufffff), bo około 4-5 uroczystości w placówkach dzieci... Ale już marzę o lipcu, gdy Stasio dojdzie do siebie. Mam pragnienie by wsiąść do auta z maluchami i po prostu pojechać, gdzie chce, a uwierzcie mi, że mam w czym wybierać w odległości 400-500km:)

Tymczasem cieszę się z naszego balkonu, to taka wspaniała alternatywa dla ogrodu. Tak, marzę o domu z dala od miasta ale skoro nie mam tego, nasz ogromny balkon, mały taras jest wspaniały. Szumiące drzewa za oknem, ta zieleń i słońce sprawiają, że aż chce się żyć:) Jaka to radość, gdy rosną też rośliny, wszystko co posadzę lub posieję rośnie:) Siedzimy z   maluchami, obserwujemy, oni mają wodę, piasek, kamienie, muszle, a my lampkę czerwonego wina i siebie wzajemnie.
Na koniec Stasio i jego przyjaciel ślimak, w wersji, którą kocham najbardziej:)


piątek, 6 czerwca 2014

SZACUNEK jest fajny!!!

Naskrobałam wczorajszego posta i dzisiaj naszła też pewna refleksja, którą chciałabym się podzielić. Pisałam o  swoim zabieganiu, napiętym grafiku. Chyba zapomniałam dodać, że lubię, gdy dzień ma swój rytm i gdy dzieje się w nim dużo, lubię być aktywna, lubię się krzątać po domu i wieczorem kłaść się zmęczona:) Wtedy lepiej się śpi i śni i cieszy życiem, przynajmniej z mojej perspektywy.
Jednak dzisiaj chciałam napisać o czymś innym. O często pojawiającym się porównywaniu, kto ma ciężej kobieta, czy mężczyzna. Och, tego przerzucania się ciężarem swoich obowiązków naoglądałam się dużo, zresztą sama to przeżyłam, gdy pewnego poranka zrozumiałam jedno...
Nikt nie ma ciężej, nikt nie ma lżej, w normalnej, szanującej się Rodzinie każdy niesie "coś" i każdy ma czasami ciężej, czasami lżej. Gdy dzieci są chore, gdy były malutkie i ząbkowały i wstawałam do nich 10 razy w nocy miałam ciężko, gdy straciłam dziecko i byłam sama bez mojego męża i musiałam iść do szpitala było mi ciężko, gdy pan T.  ma do odwiedzenia w 3 dni trzech ciężkich klientów, poważne problemy i do zrobienia ponad tysiąc kilometrów albo więcej, albo gdy wstaje o 5 by zdążyć na spotkanie z klientem, chociaż wrócił dzień wcześniej o 2 w nocy - ma wtedy ciężko. Gdy prowadzi trudne rozmowy, w trudnych sytuacjach, bardzo stresujących, w 3 językach albo więcej: oj ma wtedy ciężko. Chyba bycie razem to nie przerzucanie się argumentami, kto ma gorzej. Każdy ma coś innego do uniesienia. Dochodzę do esencji do SZACUNKU. Zawsze czułam, że to co robię w domu budzi szacunek mojego męża, teraz gdy powoli stawiam kroki by zaistnieć zawodowo, gdy uczę się języka, zajmuje dziećmi: zawsze czułam, że pan T. po prostu to docenia. Z mojej strony płynie ogromny też szacunek do jego pracy, jego zaangażowania, jego starań by zapewnić nam prawdziwie komfortowy poziom życia, edukacje dla dzieci, możliwości mojego własnego rozwoju. Wiem, jak czasami okupione jest to stresem, nerwami, zmęczeniem, niedospaniem. To jednak pan T. i jego wykonywanie pracy dało mi szansę, bym spędziła te cudowne lata z moimi maluchami, by być teraz we Francji, by realizować własne marzenia zawodowe.
Przychodzą momenty gdy o tym zapominam... Gdy czuję, że nie mam sił, gdy spada na mnie wiele spraw, a mnie brakuje energii by to unieść. Wiem jednak, że mam wtedy ramiona, w które po prostu mogę się wtulić i tyle... Wiem, że mam przyjaciół do których po prostu mogę zadzwonić. Czasami czuję, że życie mija, dzieci rosną, pan T. sporo pracuje... Szukamy w sercach rozwiązań, jakiegoś sposobu, by było inaczej, oby było coraz lepiej.
Szanujmy się wzajemnie to moje hasło na dzisiaj... Szanujmy siebie i swoją pracę: listonosza, kierowcy, handlowca, sprzątaczki, nauczyciela ale też Mamy, Taty, Babci, Dziecka. Szanujmy Mamy, które decydują się wychowywać swoje dzieci, ale szanujmy też mężczyzn, którzy pozwalają, by one to robiły.

czwartek, 5 czerwca 2014

czwartek

7:20 dzwoni budzik. pierwsza drzemka
7:25 budzić znów dzwoni, kolejna drzemka
7:45 po 4 drzemkach wstaje i odkrywam, że Basia śpi ze mną, nie mam pojęcia kiedy przyszła i jak to się stało:)
7:50 szybkie ubieranie, śniadanie dla maluchów, siku, zęby
8:20 wyjście do przedszkola i żłobka
8:30 Staś pozostawiony a my z Basią zapomniałyśmy plecaka więc szybki powrót do domu
8:50 Basia pozostawiona, biegiem do domu, pije herbatę, zjadam grzankę i robię szybką listę zakupów (nieznoszę zakupów), opróżniam zmywarkę
9:20 wyjeżdżam do sklepu: szybkie bieganie między półkami: mięso, warzywa, owoce, woda, zapominam miodu i dżemu, nie mogę znaleźć filtrów, zostawiam to i biegiem do kasy, przecież nie mam obiadu
10:35 wsiadam do samochodu i zakładam, że zaraz będę w domu
10:45 utknęłam w korku,  transport specjalny wiozą tramwaj do Paryża
11:00 dojeżdżam do domu i strategią przesuwania reklamówek z zakupami, dociągam je do domu
11:05 nastawiam w ciągu 10 minut zupę jarzynową i przygotowuje rybę do usmażenie
11:20 wychodzę po Basię i Stasia
11:30 odbieram maluchy i na obiad, jeszcze nie gotowy
11:40 wybrzydzanie pociechy starszej... przygotowuje dalej obiad... Pociecha numer 1 narzeka, że pokroiłam ogórka nie na talarka a na słupki i jeść nie chcę... Głęboki oddech...
12:00 siadamy do obiadu
12:30 przygotowujemy deser jogurt naturalny z musem malinowo- bananowym. Barbara odkrywa kupione borówki amerykańskie i zjada całą miskę
12:40 krótka bajka dla dzieci, przeczytanie nowej książki z biliboteki, nastawiam pranie, zmywarkę
13:20 wychodzimy odprowadzić Stasia do przedszkola, my jedziemy do merostwa zapłacić za żłobek i kupić mi książkę do gramtyki francuskiego, wstępujemy do polskiego sklepu, gonimy gołębie na rynku, spotykamy zwolnioną panią ze żłobka Basi, jemy krówki na kładce, dzwonie na chwilę do Pani Polny Kwiat,
16:05 plac zabaw
16:30 odbieramy Stasia
16:40 robimy sałatkę owocową, bawimy się, milczymy, wycieram kurze, przygotowuje kolacje, rozwieszam pranie
18:30 kolacja bez zgrzytów
19:00 kąpiel maluchów a ja w tym czasie odkurzam, wyciągam naczynia ze zmywarki i wkładam brudne, sprzątam piach na balkonie i podlewam kwiatki
19:40 wytarci i pachnący w łóżku:czytamy książki
20:30 kładę dzieci spać, pocałunki, wyznania miłości, ogarniam kuchnie, wieszam ręczniki i czekam na pana T.
21:30 Drukuje i wycinam materiały na logopedię Stasia,
22:30 zaczynam przygotowywać się do pracy na sobotę... robię czuję zmęczenie, dzisiaj nie ćwiczę
23:00 blog i chwila oddechu, o czym napisać...
Wszystkich, którzy pytają, co robię w "wolnym czasie", gdy dzieci idą do przedszkola i żłobka odsyłam do mojego posta:)

wtorek, 3 czerwca 2014

codzienność w wersji zabieganej

Dzieje się dużo i wiele, niby zwykłe życie ale od weekendu nie mam chwili, by się zatrzymać i cokolwiek napisać. Weekend minął intensywnie, dziesiątki tematów przepłynęło przez moją głowę i chyba niektórych publicznie obawiam się poruszyć. Poczynając od polskiego pikniku, kończąc na tym, jak to tutaj jest we Francji. Pojawia się we mnie uczucie, że po prostu starzeje się, że jeśli mamy podjąć decyzje o stałej emigracji to teraz bo za 5-8 lat nie wiem, czy będę miała znów siłę by zaczynać wszystko od nowa... Pytam siebie, co jest najważniejsze... Ach odpowiedź jest jedna: zdrowie, bliscy, życie...
Czy wiecie, że we Francji nie obchodzi się Dnia Dziecka? Smutne bo jest Dzień Mamy, Taty, Babci i Dziadka, a Dziecka nie. W każdym razie my obchodziliśmy, razem z panem T. siedzieliśmy do 3 nad ranem by wykonać coś dla maluchów własnymi rękami:) Za to zarwana noc "w moim wieku" to 3 dni dochodzenia do siebie. Matulu ja prawdziwie się starzeje... Może to efekt kolejnych przeziębień, które wyglądają u nas jak domino: Basia przynosi ze żłobka jakiś katar, zaraża Stasia, potem lecę ja albo Tadek w zależności od tego, kto bardziej osłabiony i tak w kółko.
W każdym razie te momenty gdy siedzimy z pędzlami przy stole, gadamy, coś oglądamy, pijemy herbatę, a następnego dnia cieszymy uśmiechem na twarzach naszych szkrabów: to są TE CHWILĘ, dla których warto...


Nasze dzieciaki zaczęły mówić zamiast "kup mi": "mamo, tato zrobisz mi" albo "wytniesz mi tato":) Pan T. poproszony przez córkę o wycięcie żelazka zrobił to tuż przed wyjazdem do klienta w tempie zadziwiającym i było było warto... tak szczęśliwej Basi dawno nie widziałam a i dla mnie prasowanie nabrało na ten dzień wesołego wydźwięku:)
Żebyście nie zapomnieli jak wyglądamy to krótka fotorelacja z prezentów dla dzieciaków i małego żelazka dla Basi:)




Kółko i krzyżyk dla Stasia w wydaniu biedronek i żuczków z małych kamieni :) Prezent BARDZO trafiony.



I Basiulkowa rodzina kamyków:) Bardzo spodobała się także Stasiowi. Basia poprosiła standartowo o kołderki:) Całkiem jak w "Kamykach Astona":) 


Pozdrawiam Was serdecznie:)