niedziela, 29 września 2013

radości mojego macierzyństwa

Wczoraj zwiedzaliśmy Louvre z Goścmi Szacownymi i Dzieciakami. Basia zachwycona przestrzenią i możliwością biegania:) Staszek spokojny i cichy, pochłaniał otoczenia wszelkimi zmysłami. Jego zachwyt rzeźbami, obrazami, pytania: "Co ten obraz znaczy?", zachwyciły mnie. Apartamenty Napoleona, malowane i zdobione sufity wywoływały tyle emocji i zainteresowania. Przypomniałam sobie lata, gdy zwiedzałam Louvre sama lub ze znajomymi, gdy zdarzało mi się wchodzić do niego wieczorem, bo za darmo:) Czasami tylko na godzinę by zobaczyć swoją ulubioną rzeźbę czy po to, by zwyczajnie posiedzieć i poczuć atmosferę tego miejsca.  Wczoraj było inaczej. Chociaż wróciłam do domu zmęczona to wieczorna refleksja była dla mnie znacząca...
Z moich wyliczeń wynika, że jestem w domu już 5 lat włączając w to okres ciąży, gdy zmuszona byłam być na zwolnieniu. Z dzieciakami to prawie 4, 5 roku. Nie pracuje, jestem na urlopie wychowawczym. Jakiś czas temu wydawało mi się to nie do pojęcia, spędzić tyle lat w domu. Wczoraj poczułam jak bardzo cieszę się z tego czasu. Cieszę się z wszystkich wspaniałych chwil, które mnie nie ominęły, z każdego uśmiechu, pierwszych opanowanych umiejętności przez dzieci, z tego, że towarzyszyłam im na różnych etapach. Cieszę się,  z trudnych momentów, które stawały się i stają dla nas zawsze motywacją do poszukiwania rozwiązań, poznawania siebie nawzajem. Najbardziej cieszę się z więzi, którą nawiązałam z maluchami, z tego że nie byłam i nie jestem mamą totalną ale mamą kochającą swoje dzieci. Cieszę się z tego, że zrozumiałam jak ważne w byciu mamą jest posiadanie własnej przestrzeni, zainteresowań, pasji i czasu dla siebie. Cieszę się, że już  wiem, że bycie nieidealną czyni Cię coraz lepszą mamą. Cieszę się, że mój maż i jego praca dała mi szansę, by spędzić ten czas w domu z dziećmi. Pewnie te chwile powoli będą dobiegać końca i czas spędzony w domu będzie powoli dzielony na pracę i rodzinę, taka jest kolej życia. Nigdy jednak nie pożałuje ani jednego dnia spędzonego z dziećmi. Bo to przy nich zrozumiałam, czego w życiu pragnę najbardziej, kim jestem i jaka jestem. To ich spojrzenia i dłonie niejednokrotnie były dla mnie wskazówką, co robić w chwilach bezsilności. Gdy więc zwiedzam ze Stasiem Louvre i patrzę na jego twarz, gdy Basia budzi się rano i patrzy na mnie swoimi sarnimi oczami mówiąc "dzień dobry", gdy rano przychodzą do łóżka i przytulają się ciepłymi ciałkami wiem, że był to wspaniały wybór w moim życiu.

piątek, 27 września 2013

goście, goście :)

Pierwsi Goście u nas:) Dzieci prawdziwie szczęśliwe, uradowane obecnością cioci i wujka, my także. Nie ma jak kolacja i wino w towarzystwie tak znanym, lubianym i pełnym przyjaźni:) Uśmiechy, ciepłe słowa, możliwość gadania do późnego wieczora, śmiech. Za śmiech odpowiedzialny jest głównie mój Pan Tadeusz bo chyba wszyscy, którzy Go znają wiedzą, że należy do grupy żartownisi i chwała mu za to. Przysięgam, że często gdy jakiś ciężki dzień za nami, a On jak zwykle ze swoją energią chichocze przy komputerze i za chwilę przychodzi z nim by pokazać mi kolejny zabawny film, zdjęcie itd, rozkłada mnie na kawałki i uśmiecham się także. Ten znany chichot i gadanie głupot, żartowanie jest czymś, co uwielbiam bo pozwala uczynić życie po prostu radośniejsze, lżejsze. Po prostu lubię to:)
Co do spraw przedszkola to odwidzieliśmy je wspólnie i porozmawialiśmy z Nauczycielką Stasia. Wyartykułowaliśmy wszystkie nasze uczucia i myśli o przeciążeniu dzieci, o braku swobodnej zabawy, o innych przyzwyczajeniach naszego syna, o różnicach kulturowych i przede wszystkim o tym, że uważamy, iż jest mu bardzo trudno, że ma w sobie ogrom emocji i ma prawo sprawiać kłopoty, bo co ma zrobić ze swoją frustracją. Pani przyjęła też piktogram i powiedziała, że spróbuje nim pracować ze Stasiem, zobaczymy, czy się uda (niestety go nie sfotografowałam ale pewnie kiedyś do mnie wróci). Kalendarz sprawdza się bo prócz słońc i chmur umieszczamy na nim ważne wydarzenia. Dzięki niemu, Staś rozumie także kiedy idzie do przedszkola, a kiedy do "Literki", a kiedy ma wolne. To jak poukładanie spraw w jego głowie. Pani chyba też uznała, że bardzo się przejmuje, może za bardzo... Ja sama uważam, że za dużo uwag biorę personalnie do siebie. Przynajmniej mam refleksje, że to robię i liczę, że uda mi się to zmienić. Liczę, że Stasio w końcu nauczy się języka i pewnie będzie mu wtedy lżej i łatwiej. Chyba nie możemy nic zrobić prócz dużej dawki wsparcia, przytulania, rozmawiania i rozładowywania jego frustracji.
Za to Basia codziennie rano płacze, że ona też chce do przedszkola albo żłobka mówi "po co w grudniu, teraz, teraz". Oby jej start w placówce okazał się łatwiejszy:)

środa, 25 września 2013

ciemne strony edukacji we Francji

Środa spokojna z duża dawką przytulania, rozmów, wspierania i konkretnych działań. Stworzyliśmy ze Stasiem kalendarz związany z jego życiem obecnie, zachowaniami akceptowalnym, nieakceptowalnymi, ze słońcami i chmurami, bardzo mu się to podoba, jest tablica na ścianie i w całość włożyliśmy trochę wysiłku. Do tego narysowałam piktogramy, na których umieściłam wszelkie czynności, które cyklicznie  pojawiają się każdego dnia w przedszkolu, a także najpotrzebniejsze czynności, wszystko narysowane, spięte w jedno, na tekturowych karteczkach. Jutro  mam zamiar przedyskutować w przedszkolu możliwość ich stosowania, zobaczę jak zareaguje na to przedszkolanka. Liczę na współpracę. Do tego wszystkiego doszło zastanowienie, że na ogół trudne dni Stasia skorelowane są z dniami, gdy przedszkolanka pozbawiona jest jakiejkolwiek pomocy do grupy 28 dzieciaków. Na koniec refleksja i wnioski, do których doszłam też w trakcie spotkania z sąsiadem i jego żoną, On emerytowany nauczyciel francuskiego i dyrektor szkoły. Francuski system edukacji niby powszechnie dostępny i bezpłatny ma swoje czarne strony. Cóż jest to mała maszyna i już edukacja przedszkolna jest traktowana jak szkoła, wymagana jest wysoce przestrzegana dyscyplina. Dzieciaki mają taką rozpiskę zajęć, że jak to zobaczyłam, to włosy mi dęba stanęły, 20 minut przygotowania do nauki pisania, 20 minut muzykowania, 20 minut aktywności matematycznej i tak cały dzień, z małymi przerwami. Zastanawiam się, gdzie jest miejsce na swobodną i radosną zabawę, pozbawioną ciężkiej pracy, przecież to są 4 latki! I kolejny absurd, że z jednej strony chce się te maluchy edukować jak dzieci szkolne a z drugiej biegają ze smoczkami, z kciukami w buzi, ssąc je nawet do okresu szkolnego i nikogo to nie dziwi. Trochę się chyba zezłościłam na tutejszy system, wczoraj byłam zachwycona zebraniem i podejściem merytorycznym ale gdy przetrawiłam to wszystko na spokojnie jakoś spojrzałam na sprawę całkiem odmiennie. Zobaczę jak jutro będzie wyglądała rozmowa z przedszkolanką, obyśmy wspólnie doszły do jakiegoś wniosku. Trzymajcie kciuki, by Stasio złapał język i się odnalazł w tej rzeczywistości bo martwimy się o niego. Dzień zakończyliśmy wymyśloną przeze mnie bajką terapeutyczną o zmianie i o akceptowalnych formach wyrażania frustracji, złości itd.
Tymczasem jutro przyjeżdżają pierwsi goście:) goście, goście:) i to goście bliscy i serdecznie  na ich przyjazd cieszymy się wszyscy, cała nasza czwórka:) cieszymy się BARDZO:) Do tego zrobiłam Basi czapę na zimę na szydełku i szalik:) piękną włóczkę znalazłam:) Umiejętność opanowałam dzięki Ewie:) bardzo mnie cieszy kolejna rzecz, którą zrobić potrafię swoimi rękami:)
Wspominałam o sąsiadach naszych, u których dzisiaj byłam na chwilkę i powiem tylko tyle, że ta miła, starsza pani pochodzenia polskiego, jest tak ciepła, opiekuńcza, rozumiejąca, że będę u niej częstym gościem na herbatę:) A sąsiad profesor francuskiego wyjaśnia mi zawiłości językowe, poprawia gdy trzeba, to naprawdę świetne. Ich wnuczka natomiast jest najlepszym nauczycielem francuskiego dla moich maluchów. Czas na sen, bo jutro będziemy kręcić lody:)

wtorek, 24 września 2013

fatalny wtorek...

Cóż dzień dzisiaj kiepski, a czy wtorek może być gorszy od poniedziałku? Okazuje się, że jak najbardziej. Staszek po prostu "daje po garach" w przedszkolu. Dzisiaj wydaje mi się, że wolałabym płacz i rzucanie się na ziemię, a nie znów oryginalny sposób prezentowania swojego niezadowolenia ze zmiany jaką wywołał wyjazd i nowe przedszkole. Całości nie ułatwia tutejszy system, którego wady dostrzegam gdy w niego weszłam. Przedszkolanka Stasia ma pod swoją opieką 28 dzieci, pomoc ma tylko czasami bo brakuje etatu dla tych pracowników, o drugiej nauczycielce nie wspomnę. Nie wygląda to dobrze ze względu choćby na bezpieczeństwo. Nie dziwie mnie więc to, że gdy Staszek(mówiąc wulgarnie) "rozpieprza" zajęcia i krzyczy gdy dzieci proszone są o ciszę, piszczy gdy inni próbują odpocząć albo wyskakuje z  tym pokazywaniem języka, przedszkolanka odczuwa frustracje. Przy całym moim zrozumieniu jego uczuć uważam, że dzisiaj przelała się we mnie szala złości. Pozostaje bez pomysłu, co robić z jego nieakceptowaniem zasad grupowych. Mamy tablicę zachowania z chmurami i słońcami, spisaliśmy co wolno, a czego nie wolno, porozmawiałam dobitnie z nim i nie mam pojęcia czy przyniesie to jakiś skutek.
Byłam na zebraniu dla rodziców i tym, co usłyszałam i zobaczyłam jestem zachwycona. To zebranie nie było o kwestiach organizacyjnych, te raczej gdzieś się przewijały. To zebranie miało pokazać rodzicom, co ich dzieci robią, czego się uczą, jak metodologicznie pracuje przedszkolanka, naprawdę jestem bardzo zadowolona. Dodatkowo bardzo lubię przedszkolankę Stasia. Myślę, że pewnie nie odpowiada mu wyjątkowo napięty grafik dnia, pośpiech i wymagana wysoka dyscyplina. Wkrada się pewnie trochę różnic kulturowych i brak rozumienia języka. Może zrobię piktogramy, może to usprawni komunikacje.
Dobrze, że jutro wolna środa bo będzie czas na przemyślenie swoich działań. Swoją drogą jak to by było wspaniale gdyby dorośli też mieli wolne środy, taki przyjemny środek tygodnia:)
Pozytywny jest fakt, że czerpie darmowe lekcje francuskiego:) dwie godziny zebrania i wspaniała artykulacja przedszkolanki, przyjemne uczucie jak bardzo lubię ten język:)

poniedziałek, 23 września 2013

poniedziałki nie mam do was smykałki;)

Poniedziałki bywają trudne. W ostatnich dniach namacalnie doświadczam różnych uczuć kłębiących się w głowie mojego czterolatka. To, że ominął nas płacz, histerie, rzucanie się na podłodze w przedszkolu, nie oznacza, że cała sprawa nowego, obcojęzycznego przedszkola i innego kraju, nie skłębiła emocji w jego umyśle i sercu. Kłopot z akceptacją zasad życia przedszkolnego i reguł grupy, a w domu zarysowanie swojej indywidualności. Do tego tak jasne i klarowne formułowanie swoich uczuć tęsknoty, niechęci do nowego miejsca i świadomość, że nie wrócimy. A ja przytulam do serca, wysłuchuje żali, zarzutów o "zabraniu wszystkiego, co miałem" i wieczorami patrzę na tą białą głowę i spokojny oddech i widzę małego wrażliwego indywidualistę.
Ciekawa jestem, jak w grudniu na wielkie zmiany swojego małego życia zareaguje Basia, która pała tak ogromną chęcią pójścia do żłobka i jak w końcu  (w obszarze realizacji moich aspiracji) odnajdę się ja. Strach mieszany z podekscytowaniem i nowymi wyzwaniami, gorące pytanie, czy uda mi się nostryfikować swój dyplom,  na wszystko trzeba czasu, czasu... Ja natomiast cierpliwości powinnam się uczyć chyba od mojej Basi na hulajnodze: ileż upadków i ponownych prób, ile starań i zapału.  Zapominam czasami, że obiecałam sobie działać ale też dać się ponieść losowi...
I po takim dniu pojawia się ciepły i miękki głos przyjaciółki, kilka słów, wzajemne rozumienie i otulenie słowem. Herbata i "Miłość" Marka Grechuty, dreszcz na plecach, wrzucę jeszcze na ruszt Bartosiewicz i Myslovitz "Chciałbym umrzeć z miłości":) Wtulam się myślami w Was bliscy  mojemu sercu i w Ciebie drogi Panie T.

niedziela, 22 września 2013

dzisiaj bez słów


Dzisiaj zamiast słów będą serdeczne pozdrowienia dla Wszystkich od nas i naszych szkrabów:) Natomiast ponieważ to ciągle zmysły mojego męża piękniej zapamiętują nasze wspomnienia w formacie zdjęć to i zdjęcia jego autorstwa. Ode mnie dzisiaj tylko uśmiech:)





sobota, 21 września 2013

sobota po polsku:) i "hulaj" Basi:)

Poranek przywitał nas spotkaniem w stowarzyszeniu "Literka": Stasio ma szansę bawić się w przedszkolnej grupie z dziećmi mówiącymi po polsku, przypomnieć sobie zabawy "Baloniku nasz malutki", "Kółko graniaste":) Och radość na jego twarzy i komentarz przy obiedzie: "W tej literce to jest super":) bardzo mnie ucieszył. Najbiedniejsza Basia, która też by chciała a na wszystko jest teoretycznie za mała, by ją do jakiejś grupy dopisać. Co do "Stowarzyszenia": wspaniale jest spotkać ludzi, którym po prostu się chce działać, którzy żyją we Francji, mówią po francusku ale nie chcą utracić kontaktu z korzeniami. Wiele miłych ludzi, bardzo miłe doświadczenie. Na fali emocji wybraliśmy się do polskiego sklepu i wyszliśmy z kiszonymi ogórkami, pyszną szynką, chrupkami kukurydzianymi, kaszą gryczaną i białym serem:) Co za radość dla kubków smakowych. Stasio skomentował: "Mamo ta pani w sklepie mówiła po polsku":) Dobrze prócz starań integracyjnych z Francuzami, doświadczać także polskości.
Teraz będzie o naszej  Basi, która zaskakuje mnie od momentu narodzin ale w ostatnich miesiącach dokonuje progresów, na które patrzę z niedowierzaniem. Ma prawie 23 miesiące i jest całkowicie "odpieluchowana" z własnej inicjatywy, mówi wszystko i normalnie tworzy zdania, jest samodzielna w  większości czynnościach, dzisiaj dokonała kolejnego kroku milowego. Nauczyła się jeździć na dwukołowej hulajnodze Stasia przeznaczonej dla dzieci od lat 4. Na ulicy zaczepiło nas dobre kilka osób ze zdziwieniem, jak to możliwe, że sobie radzi z taką hulajnogą  i sama się zastanawiam. Przejechała na niej kilometrów kilka:) Z zapałem i niebiańską cierpliwością uczyła się, przewracała, wstawała, nie było łez, zrezygnowania tylko cierpliwe dążenie do celu zwieńczone sukcesem. Chyba nie muszę dodawać jaki podziw i duma mnie ogarnia:)  Nie chodzi tylko o samą umiejętność ale także o determinację i zaangażowanie. Myślę, że wiele od dzieci można się nauczyć, dążenie do celu mojej pociechy było dla mnie dzisiaj prawdziwie budujące. Teraz ożywczy SEN:)

piątek, 20 września 2013

nie ma jak trochę potęsknić:)

Wszystko dzieje się naturalnie i szybko. Miło spędzone popołudnie z dwiema dziewczynami i pierwsze wymiany telefonów i pierwsze umówione spotkania:) Ta wielokulturowość jest wspaniała chociaż ciągle Francuzki trzymają się z dala ode mnie to mogę liczyć na uśmiechnięte bonjour i na inne narodowości :) Tymczasem "mąż w dom" więc będzie osobiście: mimo kilkunastu lat znajomości i małżeństwa lat nie do końca nie wiem ilu ( tak wiem, że ignorantka ze mnie ale trudno) ciągle gdy wraca po tygodniowej delegacji i przechodzi koło mnie, jego zapach i ciepło wywołuje u mnie miłe ciepło w brzuchu:) Mam nadzieję, że to ciągle miłość:) Dzieci szczęśliwe z powrotu taty:)
Tymczasem po trzech tygodniach pobytu w przedszkolu Stasio staje rano pewnie i z wyprostowaną głową i mówi bonjour i au revoir na tyle głośno i pewnie, że pani przedszkolanka zawsze go usłyszy:) Magiczne słowa wkradają się do jego języka, jak uśmiech, bieganie z kolegami. Ciągle tęskni ale widzę, że świat tutaj staje się coraz bardziej jego rzeczywistością. Basia co rano płacze, że też chce zostać w przedszkolu, a na placu zabaw nie potrafi zrozumieć, że po polsku jej nikt nie zrozumie. Dla niej także przyjdzie czas:) 
Jest mi błogo i szczęśliwie. Chwilo trwaj po prostu... Ponieważ wino już krąży w mojej krwi to nie będę pisała zbyt wiele, by nie okazało się, że powstały jakieś twory i głupoty, których potem będę się wstydzić;) Po za tym mój ukochany blisko mnie i chce już wpaść w jego ramiona:) On mnie udusi za te osobiste "wynurzenia";) Znów znajome uczucie: nie ważne, gdzie mieszkasz i żyjesz: to co masz w sercu wędruje razem z Tobą, gdziekolwiek jesteś. Wszystko jest w nas pod warunkiem nie doświadczania sytuacji ekstremalnych. Jutro znów wstanie słońce, dzieci obudza mnie znajomym stukotem stóp o parkiet i może i ja zmobilizuje siły, by przywitać dzień wizyta piekarni po ciepłe bułeczki albo croissanty:)  

czwartek, 19 września 2013

staszek ma kolegę, koleżankę mam i ja

Powiedzmy sobie szczerze: to pisanie jest uzależniające i naprawdę pozwala nie myśleć o głupotach, nie wpadać w dziwne nastroje. Męża nie ma już czwarty dzień, brak mi także zielonej herbaty popijanej w kobiecym, przyjacielskim gronie:)
Dzisiaj dzień, gdy uświadomiłam sobie, że trzeba odpuścić. Poprosiłam Staszka, by szanował innych ludzi: nie pluł, nie kopał, nie wystawiał języka, by szanował pracę swojej przedszkolanki, sen swoich kolegów, swoją siostrę i usłyszałam: "dooobrze mamo" więc traktuje to jako odpowiedź szczerą i zobowiązującą.
Dla mnie ważne jest, że Stasio ma kolegę. Podobno razem straszą dziewczyny, biegają po podwórku, machają sobie na pożegnanie i po prostu się lubią. Staszek wprawdzie dodał, że nikt nie zastąpi Wiktora ale cieszę się z tych sukcesów i radości.
Sama też mam koleżankę:) Fakt mieszkania w miejscu wielonarodowościowym daje możliwość obcowania z mamami różnych narodowości, a ponieważ to one wykazują otwartość do kontaktu to ja zamierzam z tego skorzystać:)  To cudowne uczucie, że mimo innych języków, pochodzenia, różnych doświadczeń tak łatwo znaleźć wspólną przestrzeń do relacji. Dzień po dniu przestaje być obca, nie czuje się samotna i nie przejmuje się zdystansowaniem Francuzów. Gdy widzę przedszkolankę Stasia, która nawet po kiepskim dniu otula jego twarz rękami i czule odpowiada mu au revoir czuje, że jesteśmy we właściwym miejscu.
Chociaż nieustannie pojawia się miliard papierów do załatwienia, to wiem, że nie żałuje tego doświadczenia. Nawet jeśli opóźni się mój start zawodowy to wiem, że warto było tu przyjechać. Otwieram więc siebie na powiew francuskich wiatrów i żegluje dalej bo ja po prostu kocham żyć...

środa, 18 września 2013

lekarze, czopki i wielkie odkrycie

Odwiedziłam dzisiaj pediatrę, który zapewnił mnie, że dziecko kaszlące całą noc i wymiotującego z tego powodu to nic takiego:) Potem doświadczyłam kolejnej "ciekawej praktyki  lekarskiej" czyli przepisywania czopków na wszelkie możliwe dolegliwości u dzieci. Z tego, co wiem u dorosłych też jest to częsta praktyka więc bójcie się jeśli przyjdzie Wam skorzystać z opieki medycznej we Francji :)  Następnie na mojej wizycie w pięknej klinice ortopeda poinformował mnie, że zapadłam na przypadłość dotykającą kury domowe (oczywiście użył do tego znacznie ładniejszych słów) czyli jakieś zwyrodnienie nadgarstka i po prostu będę musiała z tym żyć i co jakiś czas odczuwać to, co odczuwam teraz. Na szczęście mnie nikt czopków nie przepisał ufff... Za to pan był bardzo miły, inteligentny i miał miłe dłonie:) Kto lubi inteligentnych mężczyzn? :) Także przebiegliśmy się dzisiaj po Saint Germain w deszczu, na nogach i uff jestem zmęczona. Dzieci były jak anioły i od tego wielogodzinnego biegania po mieście Basi realnie zrobiło się lepiej.
Basia próbuje ze wszystkich sił mówić do lekarzy po polsku i nie może  pojąć dlaczego nie jest rozumiana, gdy więc zawodzi komunikacja werbalna rozpoczyna fazę kokietowania uśmiechem, co niewątpliwie jej się udaje. Staszek natomiast... usiadł w poczekalni koło mnie i mówi: "mamo pas to znaczy nie , rozumiesz, pas, pas". Przez chwilę zastanawiałam się, co ma na myśli i gdy odkryłam, że pod tymi białymi włosami zachodzą skomplikowane procesy myślowe zrozumiałam, że Staszek odkrył, że pas jest częścią przeczenia we francuskim ne pas. Myślę, ze zapamiętam tę datę i dzień i jego mała transgresję:) dla mnie wyjątkową, radosną, bo z ciekawością obserwuje jak powoli rodzi się w nim dwujęzyczność. We mnie natomiast dwujęzyczność się nie rodzi i wydaje mi się, że nigdy nie osiągnę poziomu językowego, który zaspokajałby moje ambicje. Niewątpliwie próbować warto. Pora wskoczyć do łóżka i oddać się przyjemności odpoczywania. Samo słowo wywołuje we mnie uśmiech:)

wtorek, 17 września 2013

liść szczęścia

Cóż mam powiedzieć na dzień gdy uwieszona na telefonie próbuje rozwikłać prawne kwestie związane z moim urlopem wychowawczym, podatkami, a te wszystkie nawet miłe i kulturalne osoby zatrudnione w naszych, polskich urzędach po prostu nie rozumieją zadawanych im pytań. Ciągle mimo, że ubezpieczeni jesteśmy z owego ubezpieczenia korzystać nie możemy z przyczyn formalnych i dyskusji urzędów polsko-francuskich... W takich okolicznościach przyrody Basia rozkaszlała się na dobre, a mój nadwyrężony nadgarstek zabandażowany od tygodnia nadal boli. Mój mąż, którego imienia chyba nie mogę używać na blogu ;) , jest daleko więc ciepłe ramiona oraz szczypta poczucia humoru i śmiechu nie wchodzą dzisiaj w grę. Staś zaakceptował ustalenia związane z niepokazywaniem języka, Basia też odpuściła, na razie...ufff:) 
Barbara zapisana do żłobka na dwa poranki w tygodniu, sprawę załatwiłam telefonicznie jednak wolne miejsca dopiero od grudnia. System opieki nad dziećmi i edukacji jest naprawdę niesamowicie zorganizowany i jak na razie jestem z niego bardzo zadowolona. 
Natomiast Stasio codzienne snuje opowieści o tym, że w nocy przyleci do niego (na specjalnych odrzutowych butach) jego przyjaciel Wiktor, chcę zmienić się  w Lassego z książki "Dzieci z Bullerbyn" - to wszystko uświadamia mi, że Mój Syn jest po prostu samotny, brak mu przyjaciół bo tych nie zdobywa się przez tydzień chodzenia do przedszkola...Wczoraj na rekreacji (bo tak nazywa się wyjście na podwórko we Francji) znalazł liść, który spadł z drzewa. Trzymał go w ręce dopóki nie przyszłam i powiedział mi, że to  "liść szczęścia, który sprawi, że nasza rodzina będzie już zawsze szczęśliwa"... Teraz spoczywa na dnie jakiejś mikstury na tarasie, by nabrał mocy działania. Jak nie kochać tych swoich szkrabów, tego stukania stóp po parkiecie, tych zmagań by pomóc im stać się szczęśliwymi, mądrymi i wrażliwymi ludźmi... 

poniedziałek, 16 września 2013

nie pokazuj języka bo Ci krowa nasika:)

Jesień z gwałtownymi deszczami, pluchą, przebłyskami słońca, silnym wiatrem i chłodem ma w sobie coś, co uwielbiam. To czas, gdy można zwolnić, bez wyrzutów sumienia wejść pod kołdrę, kubek z gorącą herbatą położyć na wyciągnięcie ręki, odmówić dzieciakom wyjścia na spacer, nawet można dostać katar i dać sobie pełne przyzwolenie na jesienny, nostalgiczny wieczór. Ta pogoda przywołuje we mnie wspomnienie Irlandii i całej tej przygody, która zapisała się w mojej pamięci i sercu, Craig Armstrong ożywia wspomnienia :-)
Dzisiaj, w tak odmiennych okolicznościach życiowych, na nowo czuje ten sam zapach jesiennego wieczoru. Francja i całe to integrowanie się nieco zwolniło przez warunki atmosferyczne, "pani Madame" przy której Basia pokazała język przestała ze mną rozmawiać, trudno. Pani w przedszkolu przekazała mi, że Stasio nie bardzo odnajduje się w grupowych zajęciach i pokazuje jej język. Sprawa podniosła mi ciśnienie bo ten zakichany język prześladuje mnie od piątku i nie wiem skąd te moje pociechy nabrały tego zwyczaju... Zdążyłam oczywiście pomyśleć sobie, że źle wychowałam dzieci ale po chwili uznałam, że te dwa szkraby są jeszcze dziełem niedokończonym więc liczę na to, że owe zachowanie jest do skorygowania.
Prócz tego nasz dom powoli staje się naszym i w pieleszach sypialni z szumiącymi i ciągle zielonymi drzewami za oknem jest błogo. Złapałam kolejnego bakcyla na swoją maszynę do szycia więc powstają nowe twory:) Teraz ciepła kołdra, herbata i chusteczki. Ciepłego ogrzewacza przestrzeni w łóżku brak więc pozostaje dodatkowy koc. 

niedziela po "francusku"

Jak tu zacząć i co powiedzieć. Mam potrzebę serca, by dzielić się tym, co dzieje się w naszym życiu od czasu przeprowadzki do kraju „ślimakożerców”, bywa mi samotnie i nie jestem w stanie opisać w mailach tego, co dzieje się u nas. Stąd pomysł na bloga: podsycony przez kilka Osób, odradzany przez ukochanego Męża:) Wiem, że piszą wszyscy ale jakby to powiedzieć: mam to w nosie. Nie ogarnęłam jeszcze wszelkich zawiłości technicznych blogowania ale mam nadzieję, że to przyjdzie z czasem :) Tak więc oto jesteśmy: my, Francja, nasze marzenia, plany i wspaniale uczucie w sercu, że mam w sobie gotowość, by działać ale przede wszystkim dać się porwać fali losu…
Zaczynając: Stasio nasz w przedszkolu, pomimo że musiał zastartować jako jedyny Polak w grupie małych Francuzów, mimo że mieliśmy wiele obaw, radzi sobie świetnie, nie płacze, nie marudzi, po prostu chodzi do przedszkola zadowolony. Nie muszę wspominać, jak bardzo jestem dumna. Basia jeszcze nie miała szansy zastartować w żłobku z powodów formalno-organizacyjnych, a także obecnego przeziębienia. A ja:) Staram się być otwarta i już prawie mam jedną znajomą;) wszystkie Mamy, które poznaję są jednak innego pochodzenia niż francuskie, co wskazuje na pewnego rodzaju zamknięcie rodowitych mam. Nie zrażam się tym ani trochę:)  Pomijam, że jedyna Mama Francuzka, która zamieniała ze mną pod przedszkolem kilka zdań chyba zraziła się do mnie totalnie:) Nie wiem, czy wiecie, że tutaj kultura i grzeczność dzieci są poważnie respektowane, być „sage” to konieczność. Gdy podeszłam pod bramę przedszkola i powiedziałam „bonjour madame”, a moja Basia została obdarzona uśmiechem ze strony owej pani, ja umiejętnie pouczyłam moją córę „on dit bonjour basia” na co moja latorośl pokazała język… Zaznaczam, że nie zrobiła tego nigdy wcześniej. Pani oburzona, ja zawstydzona, Basia rozbawiona:)
Ale, ale dzisiaj niedziela i wyprawa po zamówienie sofy ( vivre la Francja musimy czekać na nią cały bity miesiąc!!!) skończyła się wspaniale i przyjemnie bo zamiast do sklepu trafiliśmy na „foire a tout”  czyli na uliczną wyprzedaż wszystkiego, co niepotrzebne. Handlują wszyscy: dzieci, eleganckie panie i zabawni panowie, matki pozbywające się ubrań dzieciaków, antykarze. Efekt: książki dla maluchów po 1 euro każda, wspaniale drewniane klocki i deseczki w kolorach tęczy, wspaniała wieża i krokodyl na sznurku, całość chyba za 15 euro, do tego ogrom radości naszej i dzieciaków. Uwierzcie mi, że to nie tylko wyprzedaż tego, co zalega w domu ale ogromna integracja miejscowych:) Dzień wspaniały i wesoły, obiad z udziałem wołowiny i dyni oraz deseru: tortu czekoladowego. Po drodze zapoznany pan, który otwiera sklep z akwariami morskimi (Ci, którzy nas znają rozumieją co za dziwne zrządzenie losu:). Kolejna z bliskich sercu zaobrączkowana. Jutro nowy dzień i mimo rodzinnego przeziębienia z udziałem Basi w roli głównej, uśmiecham się do siebie:) dobranoc:)