środa, 26 października 2016

Nowy czas naszego życia i wakacje:)

Życie nabrało zadziwiającego tempa. Dzień się zaczyna i dzień się kończy, co nie zmienia faktu, że każda jego chwila jest wykorzystana. Bywają momenty gdy ogarnia mnie uczucie braku snu lub siły ale ale... Ale to tylko etap w życiu. Bywają momenty gdy nie pracuje dokładnie tak jakbym tego sobie życzyła i chciała, ale ale wiem, że to etap w życiu, że refleksja nad swoją pracą, swoimi reakcjami, metodyką, każdym detalem mojej pracy jest normalna i konieczna i że to tak buduje swoje doświadczenie, że błądząc także odnajduje drogi, przedeptuje ścieżki, obserwuje, co dzieje się wokół. To po prostu etap konieczny i oby refleksji nie zabrakło mi nigdy.
Dzieci zaczęły nowy etap edukacji w swoim życiu: Basia chodzi do przedszkola montessori, a Stasio do szkoły, w której pracuje i ja. Myślę, że i w przypadku jednego i drugiego wszystko przebiega dobrze i są niezwykle zadowoleni z tego innego stylu pracy, z możliwości wyjścia do toalety bez pytania o zdanie, z możliwości napicia się wody, gdy jest się spragnionym ale przede wszystkim z tego, że szkoła stała się miejscem, gdzie po prostu mogą pracować i uczyć się w swoim tempie, w zgodzie ze sobą i bez toksycznych i opresyjnych działań nauczyciela. Basia przynosi z przedszkola piękne przemyślenia "marzyłam całe życie o takiej szkole i takiej nauczycielce" albo "nie trzeba się zmuszać do niczego, trzeba siebie słuchać" albo Stasio "Dzisiaj Hélène zaproponowała mi, bym nauczył się wszystkich brył geometrycznych"... Mimo bardzo późnych powrotów do domu, są mniej zmęczone niż w ubiegłym roku. Ja, jako mama, jestem prawdziwie szczęśliwa, że mamy szansę, by dać im coś innego, inne relacje z nauczycielem, inny sposób uczenia, inna szkoła, gdzie mogą zdecydowanie bardziej respektować potrzeby swojego ciała i duszy, gdzie mogą rozwijać się w kierunku obranym przez siebie ale przy mądrym kierowaniu przez nauczyciela. Mam szczerą nadzieję, że ich przygoda z filozofią i metodyką pracy montessori będzie trwała jak najdłużej. Sporo też we mnie pracy własnej by w sercu porzucić mój plan na moje dzieci, a zaufać, że zmierzają we właściwym kierunku, że odkryją wszystko, co jest im potrzebne do życia i szczęścia.
Jest we Francji coś jeszcze, czego porzucenie okazałoby się bardzo trudne:) Wakacje co 7 tygodni:) Fakt, że muszę niemało popracować w domu w te wakacje ale zawsze w komputerem pod pachą możemy wyjechać "gdzieś" na chwilę:) to podróżowanie i odkrywanie nowych miejsc stało się dla mnie motorem i siłą na cały rok. Tak właśnie korzystając z wakacji Wszystkich Świętych odwiedziliśmy Avignon z uroczym apartamentem gościnnym, który jest moim miejscem na ziemi by zaszyć się i odpocząć w uroczym otoczeniu przyrody i ciszy i spokoju, a także odwiedziliśmy równie urokliwe i bajkowe, już bardziej turystyczne Cassis. Myślę, że dzieci uczą się niezwykle wiele przez podróże: to lekcje geologii, geografii, biologii i życia razem wzięte. Poznawanie miejsc, odkrywanie natury, poznawanie ludzi, gatunków roślin, czas gdy możemy pobyć razem i czasem złoszcząc się na i siebie ale razem. Było cudownie. Jutro wyruszamy znów na kilka dni: kierunek Bretania :) Oceanie nie mogę nie widzieć Cię zbyt długo:) Francja jest wspaniałym krajem do okrywania tak odmiennych  miejsc i rejonów, och pięknie. Dodam trochę zdjęć :) I ucałuję Was serdeczne obiecując, że postaram się zaglądać tutaj częściej.

























czwartek, 16 czerwca 2016

w podziękowaniu za każdy dzień nawet deszczowy

16 czerwiec: od 10 miesięcy nie ubrałam sukienki ani krótkich spodni, temperatura nie przekracza obecnie 17 stopni. Nieustannie pada, niebo jest szare, a brak słońca jeszcze nigdy mi tak nie dokuczał. Paryż zalicza jakąś czarną serię zdarzeń i nastroje w stolicy są średnie. Wiosna nabrała szarości... Dosłownie za kilka dni mijają 3 lata nasze pobytu we Francji. Basia dwa razy więcej swojego życia spędziła tutaj niż w Polsce. Tęsknota bywa ta sama: ale tęsknie za Ludźmi, za Bliskimi, za czasem, który moglibyśmy spędzać razem, za spotkaniami, za spojrzeniem, za rozmowami, za teatrem i kinem polskim, za imprezami, które uwielbiam. To jest moja Polska, nie tęsknie za tą jej częścią, przed którą  miałam ochotę uciec. Myślę, że w każdym miejscu na świecie odnajdziemy coś co uwielbiamy, a coś czego nie lubimy. Tutaj żyje się jakoś tak bardziej spokojnie, sąsiad nasz, który robił imprezy, przeginał ze słuchaniem głośno muzyki dostał upomnienie od administratora nieruchomości i od razu się uspokoił. W Polsce sąsiadki prostytutki, które robiły imprezy nie z tej ziemi mimo wezwań policji nie uspokoiły się nigdy i nawet z mieszkania, które wynajmowały nie udało się ich wyrzucić przez dwa lata. Może to kwestia przypadku. Nie ważne.
Czas mija, jesteśmy tutaj szczęśliwi. Pracuje i  mierzę się z edukowaniem w języku, który nie jest moim językiem ojczystym, bywają i frustracje ale wszystko biegnie do przodu.
Dzieciaki rosną, stają się coraz bardziej samodzielne, myślę, że są dwujęzyczne, mają ładny akcent, Staś nauczył się przez ten roku mnóstwo rzeczy, Basia chyba trochę mniej skorzystała z przedszkola. Następny rok będzie inny. Moja praca daje mi szansę podarowania moim dzieciakom innej edukacji: Basia trafi do przedszkola Montessori, a Stasio do szkoły Monstessori, czy odnajdą się w tej zupełnie innej filozofii? Czy odnajdą się w autonomii i wolności, którą oferuje szkoła? Mam nadzieję, że będzie to dla nich dobre doświadczenie.

Ale jest coś po za tym wszystkim. Jesteśmy po prostu szczęśliwi. Codzienne troski, wątpliwości, co, gdzie, kiedy, jak... to nie ma znaczenia bo jesteśmy zdrowi, z dachem nad głową, pełną lodówką, miłością, przyjaźnią, uśmiechem... Ta ciepła dłoń w nocy i ramiona, do których można się przytulić. Dwie małe ale już większe stopy, które dotykają mnie rano, ciepłe ramiona dzieciaków i słowa Basi "będę Cię zawsze kochać"...

Wakacje wkrótce. Dwa ostatnie miesiące: to urodziny Stasia, zawody w judo, rocznica ślubu, wycieczki, nowe miejsca, radości i smutki, wiadomości, które mrożą serce, wiadomości, które radują serce... Życie... Ludzie, którzy nie powrócą, którzy odeszli zbyt szybko..."Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą...".











czwartek, 14 kwietnia 2016

żeglowanie w kierunku raju

Już kwiecień. Drzewa przed oknami z każdym dniem zmieniają postać, liście stają się coraz większe, forsycje i magnolię już przekwitły, ptaki uparcie poszukują miejsc do wicia gniazd, moja kurtka zimowa została schowana do szafy a zimowe buty czekają na generalne czyszczenie i pastowanie przed kilkumiesięcznym odpoczynkiem w szafie. Dzieciaki biegają z radością po parku, dzieci w szkole w końcu chcą wychodzić na przerwy na podwórko i wystawiają swoje małe twarze do słońca. Ja pracuje, po dwóch tygodniach stresu, konfrontowanie się z frustracją rodziców, dzieci, i też i swoją, przyjmowaniem na siebie sporej dawki emocji, po ścisku w żołądku, który towarzyszył mi co rano przyszedł moment uspokojenia. Emocje przeszły jak wielka fala i nastał spokój, radość o poranku. Budzę się  z uśmiechem, że idę do pracy i zdobywam doświadczenie, realizuje się, spotykam z dzieciakami. Nie zawsze jest różowo, nie zawsze jest kolorowo i idealnie ale idę do przodu i to mnie cieszy. Czego uczy mnie to doświadczenie? Że mogę iść na przód, że mogę robić coś dobrze, będąc nieidealną, będąc sobą, będąc nieperfekcyjną. To prawdziwe mierzenie się ze sobą... Skoncentrowanie się na tym, co tutaj i teraz, na dzisiaj i jutro, a nie na tym, co będzie za kilka miesięcy. Czuję, że po prostu realizuje się w swojej drodze zawodowej, w swoim rozwoju profesjonalnym, że jest tak jak ma być, że życie jakoś nas prowadzi.
Zbliżają się urodziny Stasia... 7 lat... Przyjeżdżają moi rodzice, małe wakacje dają dwa tygodnie spokoju i wytchnienia, trochę czasu by przygotować się na następny rok pracy. Niedługo miną 3 lata jak jesteśmy we Francji...

Nie sądzicie, że czas mija zbyt szybko? Dzisiaj rozmawialiśmy z dzieciakami o śmierci, o duszy, o umieraniu, o spotkaniu dusz, o tym w co wierzymy, co jest ważne, co jest wartościowe, jak ważne jest być razem w rodzinie, jak ważne jest żyć pełnią, żyć miłością i przyjaźnią... Uwielbiam te wieczorne rozmowy przy kolacji, te chwile, gdy buzie nie zamykają się i jest tyle pytań, czasami łzy w oczach, szczególnie tych niebieskich, w których tonę nieustannie... 
Och chciałabym by jeszcze kiedyś dane mi było doświadczyć tego wspaniałego spotkania ze swoim dzieckiem, jego charakterem, jego wzrastaniem, jego dojrzewaniem. Nie przypuszczałam, że towarzyszenie moim dzieciakom w rozwoju będzie dawało mi tyle radości i szczęścia. 

Na koniec dwa zdjęcia:) Basia ponad 4 lata temu i dzisiaj w przeddzień balu wiosennego w przedszkolu o temacie "Cyrk", gdzie wystąpi jako tancerka. 



Oj kim będziecie moje duże maluchy... Obyście żyli w pokoju i miłości, szczęściu i zdrowiu... Mam nadzieję, że oni wszyscy dobrze wiedzą Basia, Staś, pan T., moja rodzina, przyjaciele, że jesteście najpiękniejszym i najważniejszym, co mogło  mnie spotkać w życiu... To jak kochani? Śnijcie spokojnie... i podsumowując dyskusje z moimi szkrabami: wierzę, że tak czy owak spotkamy się raju:)

poniedziałek, 21 marca 2016

gdy spełniają się marzenia nie tak jak chcemy i o tym, o czym nie wypada podobno głośno mówić...

Nie mogę nie napisać...Dzisiaj zaczęłam pracować jako nauczycielka... Dziewczyna, z którą pracowałam, po prostu nagle odeszła z pracy i nagle poproszono mnie o przejęcie klasy, nagle poproszono mnie bym wyciągnęła dzieciaki z kłopotów związanych z opóźnieniem programowych. Dzieci złe, rozleniwione, rodzice także niezbyt szczęśliwi, ja także nie przygotowana do tego, co mam robić już teraz. Plan był taki, że dostanę własną klasę we wrześniu ale nie teraz... Efekt to mnóstwo pracy, bardzo dużo stresu i chaos w klasie, który mam nadzieję doprowadzi do porządku w końcu ale na razie nie jest różowo... 
Dzisiaj był mój pierwszy dzień, jestem wykończona... i... doświadczyłam czegoś, co mnie mocno dotknęło. Rano pojechałam do naszego drugiego oddziału szkoły bo zabrakło nam papieru, zaparkowałam trochę krzywo bo miałam dosłownie 10 minut by wrócić do szkoły z papierem nim przyjdą dzieci. Wracając do auta zobaczyłam dwóch mężczyzn pochodzenia na pewno nie francuskiego o lekko ciemnym kolorze skóry, którzy komentują otwarcie moje kiepskie zaparkowanie i zaczynają wyzywać mnie od różnorakich, wymachują mocno rękami, zbliżają się do mojego auta. Trochę mi nerwy puściły i przez szybę w moim aucie (bo odjeżdżałam) mówię by przestali a gdy Ci nie przestają pokazuje im środkowy palec mojej dłoni i odjeżdżam (ile mogę słuchać, że jestem kurwą). To co wydarzyło się później przeszło moje najśmielsze oczekiwania, jeden z mężczyzn wziął kamienie i zaczął obrzucać moje auto, na szczęście w porę spostrzegłam co się dzieje i ignorując przepisy drogowe przejechałam na czerwonym świetle po prostu uciekając. 
Przypuszczam, że gdybym znalazła się w kraju ojczystym owych panów zostałabym z pewnością pobita lub ukamienowana za odezwanie się do mężczyzny jak nie należy. W Polsce zdarzyło mi się spotkać z różnego rodzaju agresją słowną ale NIGDY nie z fizyczną... Jestem poruszona, dotknięta i naprawdę nie czuję się dobrze. Chyba nie za dobrze także wpłynęło to na mój stosunek do wiadomej grupy ludzi w tym kraju... Niestety moje obserwacje pokazują, że o kulturze i szacunku wiele  tych ludzi nie ma zielonego pojęcia. Czy się boje? Boje, na szczęście parkuje koło komisariatu policji i liczę, że nigdy ich nie spotkam. Tak jestem przeciw masowej migracji ludności arabskiej do Europy, uważam, że to zniszczy ten kraj jak i wiele innych... To też jeden z argumentów, który sprawia, że nie wyobrażam sobie pozostania tutaj na zawsze... Uwierzcie mi, że bycie obrzuconą kamieniami przez 2 arabów jest okropnym uczuciem... jestem naprawdę poruszona... 
Trzymajcie kciuki za moją pracę... uffff mam dość dzisiejszego dnia... 

poniedziałek, 29 lutego 2016

irlandia po mojemu

Są kraje, do których podróże okazują się prawdziwą sentymentalną, nostalgiczną i wyciszającą przygodą. Są kraje, gdzie dusza może głęboko oddychać, a widoki i przyroda zapierają dech w piersiach. Ze wszystkich miejsc, które widywałam do tej pory największe wrażenie robi na mnie natura i jej twory. Dlatego te wakacje zimowe były typowo dla mnie, odwiedziliśmy Irlandię i Zachodnie wybrzeże poczynając od Clifs of Moher aż do Parku Connamara, który jest dzikim, pustym, zjawiskowym tworem przyrody, który budzi we mnie estetyczną rozkosz i chociaż pogoda w Irlandii bywa bardzo kapryśna o tej porze roku, chociaż nie udało się zrealizować wszystkich punktów programu to powróciłam do domu naprawdę wyciszona i zadowolona. Nie wiem, czy inni domownicy podzielają moją fascynację bo dzieciaki nie zawsze były szczęśliwe, szczególnie Basiula z jej wieczną chorobą lokomocyjna czy to w aucie, czy na promie, ale i Stasio, którego wyciągneliśmy (prosto po chorobie) na męczącą wycieczkę rowerową po wyspie Inishbofin:) Za to ja chwytałam każde 5 minut, kiedy dzieci milczały i nie marudziły, a ja widziałam te krajobrazy, by się relaksować, by cieszyć się chwilą, by odpocząć. Nocowaliśmy w jednym z najbardziej malowniczych miejsc, jakie w życiu widziałam, zdarzyło mi się także zjeść kilka pysznych potraw, wyśmienitych scones (bułeczek irlandzkich z rodzynkami), popływać w przyjemnym basenie i wyspać się na bardzo wygodnym łóżku. Liczę na to, że powrócę do Irlandii jeszcze nie raz bo bardzo lubię ten kraj. Do tego miło było sobie przypomnieć ta chwilę w moim życiu, gdy mieszkałam i pracowałam w Irlandii:) Miło wspominam ten ostatni studencki wypad i przygodę życiową przed ślubem i dzieciakami. 
Żeby nie być gołosłowną zamieszczam tonę zdjęć. Autorstwa głównie pana T. jak zwykle który z niespotykaną wrażliwością oddał piękno miejsc, które odwiedziliśmy.