środa, 30 października 2013

urodziny, urodziny:)

Tak, tak  nie może mój blog osobisty (bo przecież nie ma co się oszukiwać, że taki jest) być pozbawiony tej osobistej refleksji nad dniem urodzin mojej córki. Dwa lata temu Basia znalazła się przy mojej piersi i została przy niej przez noc i kolejne dni. Emocje związane z jej narodzinami były tak ogromne, że nie mogłam spać w nocy i patrzyłam na jej zamknięte oczy, ciemne włosy, spokojny oddech... Wszystko się zatrzymało, świat przestał dla mnie się kręcić była Ona... jej zapach i gładka skóra, pragnęłam jej blisko siebie cały czas. Okazało się, że i po powrocie do domu okazała się prawdziwym aniołem i jej cudowna aura roztacza się wokół nas do dziś. Kocham ją gdy bierze w swe małe dłonie moją twarz i całuje, kocham gdy złości się i szuka w mych ramionach ukojenia, kocham gdy przytula się do Stasia i gdy walczy z pełnym zdecydowaniem o to, co uzna za swoje własne lub słuszne. Kocham jej uśmiech o poranku, zapach włosów, całusy, które składa ukradkiem, zdania które konstruuje. Kocham jej oczy, w których tonę. Jestem wdzięczna "Losowi" za wiele osób, za wiele rzeczy, ale najbardziej za moje dzieci... Oj i mimo trudnych chwil, momentów gdy opadają mi ręce, jestem szczęśliwa, że ich mam.
Każdego roku te dni urodzin wywołują u mnie łzy wzruszenia, płaczę też przy dmuchaniu przez dzieciaki świeczek i chyba pora mieć w nosie, że może nie powinnam się tak unosić. Będę się unosić :) bo nie potrafię inaczej, bo chwile gdy  Basia i Stasio lądowali przy mojej  twarzy po narodzinach i widziałam ich po raz pierwszy, gdy czułam tą delikatną skórę blisko mojej są najszczęśliwszymi chwilami mojego życia... Pewnie chciałabym życzyć Basi, by była szczęśliwa, by potrafiła autentycznie radować się życiem, by była zdrowa, by była mądra i błędy, które zapewne i tak popełni zbliżały ją do  większej pełni i doświadczenia, by wybrała dobrą drogę dla siebie w życiu, by zawsze wiedziała, jak bardzo ją kochamy i jak z wielką miłością przywitaliśmy ją na świecie, by i ona kochała i była kochana.
Patrzę na jej twarz i widzę pana T. na zdjęciu z Rodzeństwem i Tatą nad Morskim Okiem. Atmosferę prawdziwych emocji podbudowuje Marek Grechuta z grupą Myslovitz  "Kraków". Odrobina tęsknoty i nostalgicznych myśli... Wszystko układa się w nasze wspólne życie... Tęsknie, oj tęsknie. Nie chce naruszać stref prywatności i wymieniać z imion ale wiem, że wiecie... I jeszcze raz dziękuje za wszystkie wspaniałe życzenia dla Basi!!! Już niedługo zjawimy się w Polsce i będę przytulać Was wszystkich tak mocno:)  Solenizantka śpi:) ucałuję ją ciepło...dobranoc


poniedziałek, 28 października 2013

codzienność: krótko bo weny mi brak:)

Zdarzyło się Wam spaprać imieniny męża i urodziny w tym samym roku? Mnie się udało, ciągły brak auta, dużo spraw na głowie i pechowo poukładane wyjazdy  pana T. sprawiły, że i tym razem obyło się bez prezentu i chyba bez wystarczająco świątecznej atmosfery. Trochę mi z tym głupio... Dodatkowo tutaj sklepy z narzędziami odpowiednimi daleko, sklepy fotograficzne to w ogóle nie wiem gdzie są. Dni znów wydają mi się za krótkie, by zrobić wszystko co bym chciała.
We Francji od 3 tygodni w sklepach Święta. Paranoja to dla mnie, zdecydowanie większa niż te wakacje dla maluchów 5 razy do roku. Do tego dopiero teraz liście lekko zaczynają spadać z drzew więc moje maluchy z wielkimi łopatami zostały "sprzątaczami" ulic i składają liście na wielkie kopce na ulicach, mając przy tym sporo radości:) Francuzi bywają zaskoczeni, jedni pozytywnie inni zdziwieni, ja jak zwykle mam to w nosie:) Ja myślę, że urząd miasta powinien odpalić im trochę euro:)
Dzieciaki grzeczne i radosne, coraz lepiej bawią się ze sobą i cieszę się, że mają siebie nawzajem. Gdy ja natomiast spoglądam na zdjęcia noworodków to przewraca się we mnie wszystko do góry nogami i krzyczy we mnie TAK, TAK... Za chwilę rozsądek pionizuje emocje ale te małe dłonie... nie nakręcam się i rozkładam wygodnie na swojej sofie, by oddać się czystemu lenistwu, które ostatnio naprawdę nie za często uprawiam:)

sobota, 26 października 2013

sto lat, sto lat:)

Basi urodziny za 3 dni ale dzisiaj świętowaliśmy w małym ale ciepłym gronie rodzinnym z ciocią Agnieszką, którą dzieciaki uwielbiają:) Było też połączenie z dziadkami przez skypa. Basia bardzo się przejęła, mocno zawstydziła i nawet małe łzy poleciały ale tort i radość pozwoliły zapomnieć o emocjach:) Pierwszy raz tort "czekoladowa dokładka" przygotowana na bazie czekolady linda nie wyszła tak jak powinna ale trudno. Nie polecam tej czekolady do wypieków. Postarałam się o stworzenie radosnej, jesiennej dekoracji i ta sprawiła maluchom mocno  radości. Na naszym stole zagościły także żelkowe szaszłyki i polska galaretka:) Pozwoliłam maluchom jeść do woli, co jest prawdziwym świętem, tak jak żelki:) Ale w końcu urodziny to urodziny:) Były też prezenty i wymarzona hulajnoga dwukołowa, taka jak starszego brata tylko w kolorach dziewczęcych:) Drugie imieninowe ciasto dla męża i ciągły brak pomysłu, co mu kupić z tej okazji. Oj nie ma trudniejszego człowieka do kupowania prezentów jak mój pan T.
Ponieważ czuje się zwyczajnie zmęczona:) Będą tylko zdjęcia:) Dalszych opisów brak:) Prócz tego, że mój mąż zrobił przegrzebki i były wyśmienite, mimo mojego braku pociągu do owoców morza to danie wychodzi mu zjawiskowo:) Zdjęcie też umieszczę, a jak przecież nie codziennie pan T. robi coś do jedzenia:)





Oj i na koniec bardzo ważne... Dziękuje Wszystkim kochanym: Babci jednej, drugiej, Dziadzowi,  Ciociom i Wujkom, Kuzynom i Kuzynkom, Przyjaciołom za pamięć o urodzinach Basi, o nas. Za listy, paczki, ciepłe słowa, głośne sto lat i cały ogrom wsparcia i przyjaźni przesłanej przez te wszystkie gesty. Naprawdę DZIĘKUJEMY:) Myślę, że na naszej drodze życia pojawiło się mnóstwo wspaniałych osób i nawet nie wiecie jak bardzo to doceniamy... Mam nadzieję, że kiedyś w moim wymarzonym domu, którego jeszcze nie mam, urządzę gigantyczne ognisko z toną jedzenia i ciast. Będą namioty i litry wina, dzieci będą biegać, a ja powiem Wam wszystkim, ile dla mnie znaczycie. Póki nie ma domu mówię tutaj:) A niech świat o tym usłyszy, wspaniałych ludzi mamy wokół siebie:)

piątek, 25 października 2013

bunt, bunt, bunt podwójny

Dzisiaj w naszym domu zawitała w końcu Francuzka z synkiem:) Tak, tak duża to dla mnie radość móc dwie godziny porozmawiać po francusku i co tu dużo mówić lubię nawiązywać kontakty. Chłopcy bawili się całkiem koło siebie, Stasio próbował dogadać się gestami, było średnio... W końcu skończyło się gigantyczną histerią Staszka... Nie będę przywoływać kontekstu powiem tylko tyle, że taką akcje  w wykonaniu mojego syna widziałam do tej pory tylko raz... Pechowo przy pierwszej wizycie mojej nowej koleżanki. Oj było to dla nas wyzwanie... Pomyślałam trudno, po prostu trudno. Po wizycie aż zadzwoniłam do mojego doradcy SOS w kwestiach dzieciaków i oto moja przyjaciółka powiedziała jedno zdanie, praktyczną radę, co mi poleca na przyszłość. Myśl i zdanie zaszczepione w mojej głowie i nagle WIELKIE ODKRYCIE... Nie wiem, jak mogłam tego nie zauważyć, jak mogłam przeoczyć, co mój syn próbuje od jakiegoś czasu nam pokazać i powiedzieć bez słów. Zabraliśmy mu życie w Polsce, On nie chciał tutaj przyjeżdżać to fakt, nie zna języka to też jasne, to trudne ale... tutaj piszę o buncie dwulatka Basi o jej potrzebie decydowania a nie zauważyłam, że mój 4,5 latek też się buntuje i w innej formie, w inny sposób, bardziej skomplikowanie prezentuje swoją potrzebę samostanowienia. Tak mój syn ma prawo decydować o swoich zabawkach, ma prawo zachować swoją mozolnie skonstruowaną konstrukcję z klocków, ma prawo ukryć swoją jedną z ulubionych  książek przed Basią. Mój syn potrzebuje większej przestrzeni do decyzji. Może wydać się Wam to banalne, ale w istocie nie jest. Ja naprawdę zobaczyłam jak na dłoni w czym jest problem. Musimy przestać mu ciągle zabraniać i wyciągać coraz to nowe konsekwencje, a więcej pytać, więcej ustalać wspólnie, określić w jakich przestrzeniach decyduje On, a w jakich my. Spojrzałam na mojego syna, który naprawdę jest mądrym i wrażliwym chłopcem i nie wiem, jak mogłam tego nie widzieć. Grunt, że teraz to widzę i mam pomysł, co z tym zrobić.
Przyjechał pan T. z gigantycznym prezentem od wdzięcznego klienta producenta ukochanych przez dzieci słodyczy. Uwierzcie mi, że takiej ilości słodyczy nie widziałam w swoim życiu w swoim domu, a radość moich maluchów jest nie do opisania:) Teraz leżą i utulają swojego Tatę, stęsknieni za ciepłymi ramionami, ja muszę chwilę poczekać:) Do tego wypadałoby przełożyć dzisiaj tort urodzinowy dla Basi, ale może jutro rano:)
Dni mijają tak szybko, czas biegnie jak oszalały, tydzień się zaczyna i zaraz kończy. Oddycham pełna piersią i rozkoszuje się tym, co przynosi życie i nowe miejsce, gorsze dni są tylko motywacja by tworzyć szczęśliwsze jutro.
Na koniec: śpiewam myjąc zęby maluchom "szczotka pasta kubek dynamitu, mała eksplozja i już po krzyku, myje zęby wystające z .... buzi" a Stasio na to: "Mamo wystające z gęby, to tylko taka przeróbka":) I niech tak śpiewa:) Trochę radości z mówienia "betise" nie zaszkodzi:)

czwartek, 24 października 2013

zwariowany dzień

Są dni, gdy niby nie wydarza się nic złego, przełomowego, a jednak od środka rozkłada Cię melancholia. Dzisiaj w moich oczach zakręciła się łza kilka razy. W końcu usiadłam i napisałam maile, które czekały na napisanie, w końcu zdobyłam się na napisanie nowych bo zależy mi by dbać o znajomości w Polsce, bardzo mi zależy... Niestety widzę też, z kim to wszystko się jakoś rozejdzie... Do tego bezpośrednie doświadczenie chamstwa i złodziejstwa w czystej postaci i nastrój smutny gotowy. Do tego te durne wakacje francuskie. Nie wiem, kto wymyślił by prócz wolnych śród dzieci miały co 7 tygodni dwa tygodnie wolnego, to prawdziwy absurd i już widzę, że powrót do przedszkola będzie kłopotliwy dla Stasia. Dodatkowo obserwuje, jak bywa mu trudno z relacjach rówieśniczych (naprawdę), dodatkowo jest w kraju w którym ludzie mają hopla na punkcie mówienia dzień dobry, do widzenia, całowania obcych itd.
Niby w moim telefonie pojawiają się nowe telefony mam, ba nawet jednej francuskiej, a jednak czegoś mi brak... Może swobody komunikacji ale chyba to nie jest to... Po prostu do zbudowania więzi, swobodnego dogadywania się potrzeba wiele czasu. Jestem u siebie ale trochę obca... W tym nastroju te wspaniałe maile, które otrzymałam, te słowa od moich bliskich kobiet... Tak, tak wycisnęły dzisiaj z moich oczu kilka łez. Dodatkowo jakiś intensywny czas w pracy u mojego pana T. jak zwykle w tym okresie, gdy zbliża się koniec roku, Stasio który dzisiaj mi zakomunikował, że "bez Taty jest bezsensu"...
Basiula czeka na sobotnie urodziny, w gronie bardzo małym ale na pewno z tortem, prezentem i głośnym sto lat... Myślę, że i tak będzie bardzo się cieszyć, mimo że zabraknie ważnych gości przy urodzinowym torcie. 6 dni i miną  dwa lata jak Basia jest z nami... Nie wyobrażam sobie, jak mogło jej nie być...

Na fali tego wszystkiego w końcu zmobilizowałam siły: zapraszam wszystkich rodziców na mojego bloga www.kloceksznurekdeska.blogspot.com gdzie zamieszczam swoje inspiracje i pomysły na spędzanie czasu przez dzieci i z dziećmi. Blog na razie raczkuje ale codziennie planuje go uzupełniać. Nie skupiłam się tworząc go, by wszystko było i wyglądało perfekcyjnie, pewnie wiele rzeczy wyjdzie w trakcie jego dalszego tworzenia, zapraszam do jego odwiedzania. W formie zachęty: zależy mi byśmy jako rodzice tworzyli przyjazne środowisko dla naszych dzieci, byśmy otaczali je mądrymi przedmiotami, ludźmi i książkami. Według mnie to jeden z kluczy do tego by i oni stali się mądrzy i wrażliwi. Dodatkowo zbliża się jesień i zima, kiedy aura nie sprzyja całodziennemu przebywaniu na spacerach i placach zabaw. Nie sądzę by jedynym wyjściem było kupowanie coraz to nowych zabawek, naprawdę myślę, że możemy maluchom podsunąć fajną rozrywkę bez konieczności puszczania telewizora. Nie jestem przeciwnikiem firm zabawkowych, zresztą mam nawet spis swoich ulubionych. To co proponuje jest alternatywą. Zapraszam więc serdecznie.

wtorek, 22 października 2013

o sprawach codziennych

Nowe wydarzenia: śluby, narodzone maluchy, ciąże kolejnych znajomych, sukcesy naukowe i zawodowe innych, MamaBrowar wspomina swoje porody, a my... Oj też mi łezka w oku się zakręciła na wspomnienie tego, co zaczęło się ponad 5 lat temu gdy w białej sukni i sercem pełnym radości i miłości powiedziałam panu T. sakramentalne "tak". Pewnie nie spodziewałam się, że rok później będzie z nami już Staś, a potem Basia. Dwa tak różne porody, dwa zakończone cięciem, a jednak tak odmienne przywitania. Gdy przypominam sobie chwile, gdy położne kładły moje dzieci na mojej twarzy i dawały mi chwilę,by nacieszyć się tą delikatną skórą i zapachem... Tak łzy przypływają same do oczu. Tak oto zbliżają się urodziny Basi. Zaraz miną dwa lata jak jest z nami. Bunt dwulatka w okazałej i zabawnej formie stał się naszą codziennością ale ponieważ (nauczeni doświadczeniem) dajemy możliwość decydowania i samodzielnych wyborów w wielu kwestiach, Basia buntuje się czasami bezcelowo i w "powietrze". Stoi i zaczyna nagle krzyczeć: nie, nie, nie i wymachuje przy tym rękami:) Zabawne to jest i słodkie. Jej język rozwija się niesamowicie, konstruuje tak barwne zdania, zaczyna używać skomplikowanych słów. Dzisiaj wieczorem, gdy nie chciała zasnąć przestawiłam tradycyjną pogadankę o szacunku: "Basiu wiesz, że wieczorem szanujemy swój sen i odpoczynek, Ty nie krzyczysz bo Stasio zasypia, ja mam prawo do odpoczynku..." itd. Basia na to wszystko "tak wiem, szacunek" . Oczywiście położyła się i pół godziny oglądała książki po czym zasnęła:) Myślę, że dzieci naprawdę rozumieją dużo więcej niż się spodziewamy.
Powoli i nasze mieszkanie nabiera takich kształtów jak bym sobie tego życzyła:) Te moje samodzielne działania i próba stworzenia miłego pokoju dla dzieci i naszej przestrzeni dają mi ogrom radości. Odzywam się moja natura kochająca pędzle, kredki, farby, maszynę do szycia i wszelkie aktywności wymagające użycia swoim rąk, wyobraźni i serca. Stasia skrzynia na zabawki gotowa:) Mam nadzieję, że zapamięta że to jego mama zrobiła dla niego. Teraz zaczynam skrzynię dla Basi:) Planuje też "porwać" mojego skołatanego pracą pana T. do tego całego majsterkowania zrobić lampy dwie bo Francuzi, nie wiem zupełnie dlaczego, nie mają oświetlenia górnego także cierpimy  na notoryczne niedoświetlenie naszych pokoi:)
Dzisiaj Stasio lakierował ze mną ich krzesełka do pokoju i  nagle powiedział " Wiesz, jak tak sobie lakierujemy to w mojej głowie robi się tak cicho":) Doskonale wiem, co chciał mi przekazać bo w mojej głowie także robi się "cicho" przy tego typu pracach:)
Także pierwszy tydzień wakacji mija spokojnie i ani trochę nie mamy ochotę pchać się do Paryża, w tej kwestii jest podobnie jak w Krakowie, w weekend obieramy tory jak najdalej od miasta:) Niby do centrum jedynie 20 km a jednak wizyta raz w miesiącu zdecydowanie mi wystarcza. Komunikacja miejsca jest naprawdę tak brudna i śmierdząca. Mówiłam to samo wiele lat temu, gdy odwiedziłam Paryż po raz pierwszy, ale w tej kwestii ciągle jest tak samo. Czasami się zastanawiam dlaczego nie zamieszkaliśmy w jakiejś małej wiosce nad morzem ale pan T. mówi, że to byłoby całkowicie niepraktyczne z punktu widzenia jego pracy. Ja  w skrytości serca odrobinkę żałuje:) Ale wszystko przed nami:) Tyle na teraz bo obowiązki wzywają.

niedziela, 20 października 2013

sukcesy i nadmorskie uciechy:)

Pierwsze wakacje w roku szkolnym Stasia rozpoczęły się jego dużym uśmiechem bo, by miło rozpocząć dwa tygodnie wolnego Pani rozdawała cukierki:) Na ten okres dzieci zabierają do domu swój zeszyt prac z przedszkola. Wieczorem usiadłam spokojnie i obejrzałam, co w nim jest. Och moje zaskoczenie i wzruszenie było ogromne. W ciągu dwóch miesięcy Stasio opanował pisanie swojego imienia i nie bynajmniej zdrobnienia, z którym już sobie radził, a z pisaniem Stanislaw, do tego bezbłędnie i samodzielnie wykonywane zadania matematyczne, które pokazały mi, że Stasio ma pojęcie cyfry i ilości, jaką reprezentuje. Generalnie naprawdę Go pochwaliliśmy bo i duma nas rozpierała i nagle okazało się, że Staszek liczy po francusku do 6 i tak sobie myślę, że nie spodziewamy się zupełnie jak wiele nauczył się przez ten czas i ile już wie, ile rozumie :) Bardzo się cieszę z tych sukcesów:)
Dzisiaj była wycieczka nad morze: kilka godzin szumu fal i biegania po plaży zawsze dodaje mi sporo energii i siły, uspokaja i wycisza. Było i deszczowo i słonecznie, nawet mieliśmy szczęście zobaczyć tęczę i nie utknąć w gigantycznych korkach:) Teraz zmęczenie ale i satysfakcja z miło spędzonego dnia, a plaża i morze to najlepszy z możliwych placów zabaw dla dzieciaków:) Ponieważ marzę o zanurzeniu się w kołdrę i poduszki w naszym łóżku wrzucam zdjęcia, a napiszę więcej jutro, gdy się wyśpię:)


Dzieciaki w akcji:)


Ja:)


I na koniec październikowe hartowanie:) Pan T. nie dołączył:)   


i Basiula:)


piątek, 18 października 2013

zielona jesień i kolejny bunt Stasia

Czuje się wspaniale:) Ja naprawdę nie wiem, jak to możliwe ale po prostu jest mi tutaj tak dobrze. Słońce przebija się przez zielone liście i wysokie drzewa za oknem, cienie skaczą po drewnianej podłodze:) Męża widzę kątem oka, a drugim okiem Basie, która śpi na balkonie.  Krótka chwila wolnego czasu, szklanka wody i tyle przyjemności. Czuje się na fali. Niby nic się nie dzieje prócz codzienności, trosk znów związanych ze Stasiem w przedszkolu, ale po prostu jest mi wspaniale. Lubię swój dom, swoją rodzinę, to, że w końcu nie muszę tęsknić za mężem,  to że dzieciaki rosną i wkrótce rozpocznie się nowy etap mojego życia związany z poszukiwaniem pracy i to nie we własnym kraju. Gdzieś tam oczywiście się boję, że nie uznają mojego dyplomu ale wysyłam dobre fluidy:) Może do nich dotrą i wszystko fajnie się zakończy:)
Staśko znów w przedszkolu ma gorsze dni. Myślę, że próbuje mną manipulować całkiem nieświadomie, bo po lepszych dniach i mojej radości przychodzi w tragicznym nastroju i w przedszkolu tak dokazuje, że idzie do pani dyrektor bo pani nie jest w stanie ogarnąć jego zachowania... Ja do tej pory wplątuje się w tą sieć jego nastroju i myślę, że może trzeba znaleźć inne przedszkole z bardziej  indywidualnym podejściem. Wczoraj jednak powiedziałam DOŚĆ. Powiedziałam to sobie, nie pobiegłam od razu do przedszkolanki, przytuliłam go, zaprowadziłam do domu, był w humorze wisielczym i zabrałam Basiulę na rower, Staszek został sam  w domu z pracującym Tadkiem. Wiatr we włosach, stadnina koni, zapach lasu uspokoił też moje emocje, a mój syn w samotności, w ciszy i spokoju uspokoił i swoje myśli i wieczorem miał świetny humor. Rano powiedziałam pani, że Staszek powiedział mi, że "w przedszkolu mnie biją". Pani była w szoku chyba takim jak ja, opowiedziała o tym, jakie zrobił postępy, w czym nadal jest problem i że absolutnie nikt nie kieruje wobec niego agresji nawet dzieci. Zresztą dzieci są wspaniale i przyjacielskie wobec niego, tylko Stacho ma muchy w nosie. Naprawdę dziwię się, że z uporem próbują nawiązać z nim kontakt. Także myślę, że Staszek ciągle walczy... Walczy byśmy wycofali się z pomysłu jego w przedszkolu. Dzisiaj z prawdziwą złością powiedział mi: "nie otworzę się ani na język, ani na dzieci, ani trochę mojego serca nawet nie uchylę". A ja po prostu złapałam luz i staram się go wspierać ale nie stanę na głowie by było mu dobrze. Oddaje trochę odpowiedzialności jemu za to, jak będzie się czuł w przedszkolu. Głęboki oddech i do przodu. Dzisiaj zaczynają się wakacje i dzieciaki mają dwa tygodnie wolnego. Ogarniam ten czas i planuje kilka wycieczek bo nikt z Was małpy zielone nie zmobilizował sił i nie przyjechał do nas na ten czas. Wybaczam przez grzeczność:)
Czy więc mam prawo czuć się szczęśliwa mimo że moje jedno dziecko nie jest? Myślę, że mam:) Czuje promienie słońca i wiatr we włosach, marzę sobie i cieszę tym, co mam teraz. Nie odkładam bycia szczęśliwym, zadowolonym na jutro, podejmuje wysiłek by być po prostu zadowoloną. Zresztą czuje się hojnie obdarzona Przez Siłę Kierującą Życiem, wierzę, że jestem jej częścią...

środa, 16 października 2013

moc ciepłych dłoni i mądrych słów + zdjęcia

Narobił się nie mały ambaras przez mój wpis o matkach polkach:) Nawet nieco ocenzurowałam pierwotną jego wersję;) Rozumiem, że słowa mają dużą moc i mogą być różnie interpretowane natomiast chciałam zaznaczyć: nikogo nie chciałam obrazić, nikogo nie chciałam zranić. Raczej wskazać problem, poruszyć w nas strunę, by zaczęła drżeć, byśmy my jako kobiety zastanowiły się nad tym, co tak mocno (według mnie) przekazywane przez pokolenia. Bo ciągle uważam, że nie łatwo żyć matce z obciążeniem, jakie niesie nasza kultura. Drodzy mężczyźni mój wpis nie był także atakiem na Was bo szczerze uważam, że świat przyniósł i Wam sporo wyzwań, obciążeń, że i Wam łatwo pogubić się w tym wszystkim. Jestem kobietą i wypowiadam się ze swojej perspektywy w sprawie problemów, które dotykają mnie.
Mam nadzieję, że potencjalne pokolenie kobiet, które są wiekowo dalej niż ja,też zrozumiało mój przekaz i wiedzą doskonale jak dużym szacunkiem darzę Je za trud zbudowania świata w którym mogę żyć ja i moje dzieci. Nadal uważam, że wrzuca się nam czasami za wiele kilogramów do plecaka życia i macierzyństwa. Tyle.
Teraz będzie o nowej dawce energii:) Wiem, że w Polsce złota piękna,polska jesień i bardzo zatęskniłam za krajem słuchając Waszych opowieści:) Tymczasem u nas zielono:) Liście pomalutku spadają z drzew i przyszła znów ciepła fala powietrza. Za moim oknem tak:) Zdecydowanie nie można mówić o wszystkich kolorach tęczy:) Za to zieleń bywa prawdziwie odżywcza i inspirująca.


Nasz dom powoli wypełnia się ludźmi, pomalutku docierają do nas dzieci, które ożywiają nasza codzienność:) Dodatkowo są to dzieci mówiące w różnych językach:) Stasio odnalazł sposób porozumiewania się z wnuczką sąsiadów, która jako ośmiolatka, chętnie podłapuje jego pomysły i bawi się z nim w rycerzy, więźniów, wojnę i nie mam pojęcia jak się komunikują ale wychodzi im to świetnie:) Sąsiad jest emerytowanym profesorem francuskiego więc uwielbiam gdy wpada do mnie i raczy mnie swoimi opowieściami tak poprawną i barwną francuszczyzną, że aż miło słuchać. Ciągle poznaje nowych ludzi, z jednymi znajomość może zaowocuje czymś więcej z innymi nie, grunt to te nowe doświadczenia, słowa, otwartość serca i umysłu. 
Nianie ciągle nie zamieniają ze mną słowa ale akceptuje ich wybór, zdystansowanie. Tymczasem to właśnie ich obserwowanie zaowocowało u mnie ciepłem w sercu. Tutaj niania na ogól ma pod opieka od 3 do 5-6 dzieci i z tego co wiem jest zatrudniona oficjalnie przez państwo, które dofinansowuje taka formę opieki. Na ogół te dzieci chodzą sobie na placach zabaw wolno i nianie dla mnie są najlepszym przykładem na to, że Francuzi nie przejmują się za bardzo dziećmi. Jedna z nich ma pod opieką chłopca bardzo słabo widzącego, który absolutnie ma problemy z eksplorowaniem świata, zostawiony sam sobie radzi sobie różnie. Przykro mi było patrzeć na niego... Tego dnia przewrócił się na kamienie i to rodzaj upadku mało fortunnego. Chłopiec rozpaczał i gdy wyczyszczony, wzięty na ręce nie uspokajał się ani trochę, popadając w coraz większą rozpacz, został posadzony na trawie i zostawiony... Oj było to smutne... Nie w zgodzie ze mną... Wtedy jedna z niań podeszła do niego posadziła go do wózka i wzięła jego twarz w swoje dłonie, zaczęła z całą delikatnością i czułością go głaskać i mówić do niego "Wiem, że się wywróciłeś, wiem, że to bolało, wiem, że masz ochotę teraz krzyczeć ale nie martw się jestem przy Tobie, wrócisz teraz do domu, zjesz coś smacznego i odpoczniesz. Za chwilę o tym zapomnisz i będziesz dalej poznawał świat"... Ten chłopiec w ciągu kilku sekund po prostu się uspokoił. Ja zamarłam... Tak wiał zimny wiatr, moja Basia stała jak zaczarowana, a ja razem z nią. Moje Kochane Kobiety: robimy takie rzeczy pewnie nie raz ale ta kobieta,jej dłonie, czułość i empatia tego dnia w tych okolicznościach były dla mnie jak ZJAWISKO. Przypomniałam sobie na nowo, że to w naszych rękach, sercach, czułych słowach, współodczuwaniu tkwi siła. Ostatnio zdarzyło mi się krzyknąć na moje maluchy, one też kłócą się ze sobą dużo. Pomyślałam, że to wszystko zapewne jest powiązane. Ja zdenerwowana i rozdrażniona to takie same relacje między nimi. Poczułam, że nigdy po prostu nigdy nie może zabraknąć we mnie chęci współodczuwania innych nawet jeśli w pogoni życia z realizacja tego postanowienia zdarzy mi się pobłądzić. 
Ale brakuje mi Was Dziewczyny moje...Mam ochotę tak bardzo Was przytulić, napić się herbaty. Dodatkowo podobno mojego bloga czyta mój Tata:) Chyba nie zdajecie sobie sprawy jak mnie to ucieszyło:) Moich Rodziców też bym uściskała z miłą chęcią:). Cieszy mnie wiele rzeczy, dlatego mimo tęsknoty uważam, że jestem w dobrym miejscu i w dobrym czasie. Ten wyjazd uruchomił we mnie pokłady czegoś, czego nie potrafię nazwać, a co czuję całą sobą. Czuje jak energia płynie we mnie we wszystkich kierunkach. Moi bliscy... wiem, że nie znikniecie z mojego życia... a te przeżywam pełnią siebie i niech tak będzie :) Na koniec Basiula w wersji czerwonego kapturka:) Nawet w otoczeniu tych sprzętów domowych jej wizerunek mnie rozczula:) Dzięki mężu za zdjęcie. 

poniedziałek, 14 października 2013

matko polko wyluzuj...

Będzie o matkach i o historycznie i pokoleniowo zapisanym określeniu "matki polki". Byłam ostatnio na herbatce u mojej znajomej Chinki, była na niej także Francuzka i Ja. Jak się domyślacie moja radość z babskiej herbaty była niezwykła tym bardziej, że mogłam być na niej tylko z Basią, która spokojnie eksplorowała zabawki w mieszkaniu owej Chinki. Gdy powiedziałam dziewczynom, że codziennie odbieram Stasia na obiad bo przecież jestem w domu i gotuje dla Basi, były zdziwione ale gdy powiedziałam, że od kilku dnia Basia nie śpi i nie mam chwili dla siebie, ani niani... Dziewczyny zaczęły mówić, że musi być mi wyjątkowo ciężko i trudno, że jak sobie radzę, że muszę przyzwyczaić Stasia by zostawał w szkole bo przecież ja jestem w tym domu bardzo ważna i to, by mnie było dobrze. Nie skarżyłam się specjalnie, po prostu powiedziałam, że ostatnio nie mam chwili dla siebie, a tutaj taka reakcja. Za chwile Francuzka powiedziała, że ona ma dwójkę dzieci i nie pracuję ale jej roczna córka chodzi do niani na cały dzień 4 dni w tygodniu, a syn do przedszkola. Mówiła to normalnie bez wyrzutów sumienia, po prostu jakby taki stan rzeczy był naturalny. Chinka jako żona francuza także posyła wszystkie swoje dzieci do placówek, a najmłodszą do żłobka na pełen etat do 17- 18. Nie zauważyłam w nich braku zaangażowania w sprawy dzieci, oj nie. Kochają je i ich dobro jest dla nich ważne. Uważają, że po prostu taka filtracja jest wskazana dla dwóch stron tzn. rodziców i dzieci. Nie mają zaszczepionego wzoru poświęcania się ponad wszystko. Nikt nie karze ich nawet w najdrobniejszej myśli, jeśli potrzebują odpocząć. Nikt nie mówi o chodzeniu do kosmetyczki albo fryzjera 5 razy w tygodniu o rozrzucaniu pieniędzy na lewo i prawo. Oto drodzy panowie macie odpowiedź dlaczego na zachodzie kobiety tak długo wyglądają młodo i są zadbane. Dlatego, że społecznie nie wymaga się od nich więcej niż można unieść. Gdy więc jeszcze raz usłyszę argument : "och moja Mama za komuny dała radę z trójką dzieci" to powiem: "ja też dam rade ale nie mam zamiaru!!!!!". Oj i drogie mamy, babcie, ciocie,  które przeżyłyście ciężkie czasy przestańcie nas młode mamy porównywać i dawać za przykład jak prałyście na tarach, jak nic w sklepach nie było, jakie czasy ciężkie. Oj i nie ma to nic wspólnego z tym, że ja nie mam szacunku do tego wysiłku i poświęcenia, które podjęłyście moje drogie kobiety przed nami. Żyjemy w innych czasach  i innych warunkach, w Polsce (przy tej tragicznej polityce antyrodzinnej) posiadanie dzieci też jest wyzwaniem. Na nas kobiety spadły teraz inne rodzaje trudów i wyborów. Nie chce przekazać takiego modelu chorego poświęcania się w macierzyństwie swojej córce i synowi.  Kocham moje maluchy ale gdy mogę od nich konkretnie odpocząć kocham je jeszcze bardziej. Matka nieodpoczywająca od dzieci to matka niewydajna, rozdrażniona, nie mający ochoty na seks, krzycząca na dzieci. Nie dziwi mnie więc to, że kobiety mają tutaj po 3 albo 4 dzieci. Przecież to nie takie trudne, gdy wspiera Cię państwo, ludzie wokół rozumieją Twoje potrzeby, nikt nie ocenia. Oczywiście zdarza się tutaj też coś, co nazwałabym brzydko "olewaniem dzieci" i ich potrzeb ale zawsze kij ma dwa końce.
Dojrzałam do tego, by dalej wychodzić z modelu zaszczepionego od pokoleń, jak to robić, gdy przyzwyczaiłaś otoczenie do czegoś całkiem odmiennego? Co zrobić, by pokazać, że nie jestem robotem i bywam swoją codziennością zmęczona? Małe kroki poczynione, czekam na grudzień i żłobek Basi, na czas wyłącznie ze swoimi myślami... Więc niech nikt mnie nie pyta, co będę robić w czasie wolnych 6 godzin w tygodniu... Będę leżeć i słuchać ciszy, robić to, co kocham i co lubię, spać, śpiewać i biegać po domu i kupię gotową mrożonkę na złość wszystkiemu:) Będę robić to, co robią kobiety tutaj. Być może nic, a być może wszystko...

niedziela, 13 października 2013

wielojęzyczność

Mam dzisiaj refleksję, że edukacja w szkołach powinna być prowadzona w dwóch językach. Jest tyle krajów, które podjęły próbę tego typu i dzięki temu mają dwujęzycznych, a częściej wielojęzycznych obywateli. Ostatnio znajomi z Luksemburgu opowiedzieli mi, iloma językami operują tamtejsi mieszkańcy: luksemburski, francuski, niemiecki i angielski oczywiście zwyczajowo. W szkołach stopniowo są wprowadzane 3 języki. To niesamowite. Ja się przejmuje tym, że moje dzieci mają opanować drugi. Och chce by opanowały nie tylko drugi ale i trzeci i czwarty. Obracamy się tutaj wśród ludzi, których dzieci w wieku kilka lat znają po 3 języki obce. Jedne radzą sobie z tym lepiej inne nieco gorzej ale wszystkie w końcu osiągają zadowalający poziom. Jak patrzę na te maluchy to wydaje mi się, że jestem gdzieś na szarym końcu z moimi ledwo 3 językami, opanowanymi  na takim a nie innym poziomie. Ostatnio Stasio powiedział mi: "Tata to mówi w tylu językach, bardzo, bardzo wielu", a ja zapytałam go czy wie w jakich językach ja mówię na co usłyszałam: "Mamo Ty to tylko po polsku, francusku i angielsku mówisz":) Cóż  chyba z moim zacofaniem w znajomości języków "pora umierać" ;) W każdym razie zależy mi naprawdę by dzieci nauczyły się dobrze mówić po francusku a potem jakoś umiejętnie wrzucić ich w angielski:) Potem niech opanowują, co chcą:)
Z innej beczki: uzależniliśmy się już chyba od tych wyprzedaży ulicznych, prócz nowych perełek w naszym domu za drobne euro:) poznajemy małe miasteczka i ich atmosferę. Oj dzisiaj udało się nam dotrzeć do tak pięknego miejsca, w którym chyba chciałabym kiedyś mieszkać:) Miasteczko usytuowane jakby w lesie, spokojne, niewielkie ale tak nastrojowe, co znalazło tez przełożenie na to, co można było kupić od jego mieszkańców. Tylko maluchy już chyba są znudzone tymi wypadami, mimo że korzystają bo dostają nowe zabawki:) Za tydzień pora już chyba odpuścić i wybrać się nad morze:)  Za to Basia została dzisiaj wyposażona w bajkowy płaszczyk i komplet "Czerwonego kapturka" w korzystnej cenie, w moim sercu wywołuje rozczulenie i znów tak się cieszę, że mam oprócz synka i córeczkę:) Postaram się jak najszybciej umieścić zdjęcie:)
Tymczasem w sercu mam ochotę na jakąś daleką podróż. Chyba apetyt faktycznie rośnie w miarę jedzenia:) do spania:)

sobota, 12 października 2013

la defense i zakupy

Wybrałam się na zakupy. Namówiłam męża by zabrał dzieciaki i pokazał im La Defense bo jakoś czułam, że im się spodoba ta inna odmiana Paryża. Oj nie myliłam się ani trochę. Myślę, że takiej części miasta nie mieli okazji jeszcze zobaczyć więc wielkie nowoczesne budynki, całkiem inna architektura, zrobiły na nich wrażenie i mieli sporo zabawy i przestrzeni do biegania. Ja po krótkim spacerze zostawiłam ich i poszłam na zakupy bo i centrum handlowe w tejże dzielnicy okazałe. Chyba większego błędu popełnić nie mogłam jak wybrać się na La Defense w sobotę po południu na zakupy... Ilość ludzi po prostu porażająca, temperatura w sklepie to chyba 30 stopni. Nie mam pojęcia jak Ci ludzie tam pracują... Tak czy owak kilka rzeczy niezbędnych do wyglądania jak człowiek zakupiłam, dzielnie trzymałam się i nie wchodziłam do sklepów związanych z odzieżą i zabawkami dla dzieci. Na koniec posiedziałam bezczynnie i RER-em wróciłam do domu. Miałam taką ochotę posiedzieć w pociągu bez hałasów, głosów ludzi i oczywiście wszedł jakiś dziwny pan z harmonijką i prawie całą trasę byłam zmuszona słuchać brzdękolenia... Następnym razem wybiorę jednak rower i wizytę w pobliskim chambourcy, gdzie może mniej sklepów ale spokój, mniej ludzi. Jednak Paryż i okolice to ogromna metropolia i poruszanie się po niej zajmuje bardzo wiele czasu, a także kosztuje wiele energii. Naprawdę cieszę się, że wybraliśmy saint germain en laye. Chociaż w tyle głowy lekko żałuje, że nie mieszkamy w jakiejś małej wiosce nad morzem:) Może i na to przyjdzie czas.
Od kilku dni czuje ogromne zmęczenie i senność, a ponieważ mąż wybył na jakieś piwo wieczorne to chyba skorzystam z okazji i po prostu pójdę spać. Dzisiaj wpis bez dawki energii ale może nadrobię jutro jak się wyśpię:) miło kupić sobie nowy ciuch:) chyba tej części kobiecości nie chce i nie mam zamiaru się pozbywać nigdy:)

czwartek, 10 października 2013

jesień, jesień, energii masę mam:)

Jest prawie 14:30 a moja mała księżniczka śpiiiiii:) Tak , tak bez smoczka, w wózku na balkonie, ukołysana energicznym spacerem i jesienną aurą, otulona ukochanym kocykiem i sową :) Dzisiaj nie wspomniała o swoim "cycolu" więc uważam, że sprawa odchodzi powoli w zapomnienie. Jak zwykle jestem dumna z mojej córki, że oddała smoczek malutkim liskom, a Basia przecież już taka duża:) Jestem dumna, że przeszło to, jak zwykle u mojej córy, bezproblemowo. Tymczasem mam wolne popołudnie na swoje obowiązki i swoje plany:) Bosko:) Tym bardziej, że planów ogromnie dużo i czasu na ich realizacje coraz mniej:)
Na dworze zimno... brrrr... Wietrznie i jesiennie, a ja rozkoszuje się tym rytmem natury, podmuchami wiatru i :) tak tak czas na szarlotkę, a że zawsze zostają mi białka z ciasta kruchego to i uraczę moich chłopaków bezami:) W domu pachnie cudownie. Basia tak mi pomogła w robieniu przecieru z jabłek, że przerobiłyśmy  ich około 6 kg:) Wkładała z zapałem do maszynki, która je szatkowała, potem wydłubywała to co zostało i sama mogła maszynę włączyć i wyłączyć. Oj była moja Basia z siebie zadowolona a i ja miałam ogromną pomoc i sprawa musu z jabłek nabrała przyspieszenia:) Także i dwa słoiki zawekujemy na zimowe, chłodne dni:)
W domu rozchodzi się boski zapach szarlotki:) ciepło "piekarnikowe":) Pan T. pracuje za drzwiami i co nóż słyszę francuski, włoski, angielski... Matko jak to ten człowiek robi, że mu się to nie myli:)
Na fali energii wynikającej zapewne z dobrej passy hormonalnej;) zaczęłam malować skrzynię na zabawki Stasia. Tematyka prawdziwie chłopięca i refleksyjna (jak mój Staś) latarnie morskie i morze:) Poinformowałam go także, że skrzynia będzie jego na zawsze nawet wtedy, gdy będzie dorosły:) Stasio upewnił się, czy będzie mógł ją zabrać jak się wyprowadzi;) Potwierdziłam, że oczywiście:)
Stasio... Nie uwierzycie ale dopiero po 1,5 miesiąca dostrzegł zabawki jakie ma w przedszkolu. Zrozumiał, że cotygodniowe wyjścia do biblioteki to nie zamach na jego wolność ale szansa na wypożyczenie książki. Pierwszy raz wrócił ze swoją torbą i książką. Opowiedział mi, że odnalazł te same tytuły, jak w domu. Ciągle tęskni... Nie przypuszczałam, że czterolatek może tak bardzo tęsknić, że te uczucia są tak silne i autentyczne. Dzisiaj uronił znów łzę, że nie chce tutaj zostawać długo, że nie chce być w innym kraju, że chce do Polski. Ja mu na to, że potrzeba nam wiele czasu, by przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Myślę, że zachodzą w nim zmiany ogromne.
Królewna wstała więc koniec pisania i jeszcze wekujemy mus jabłkowy:) Poddaje się przypływowi energii:)

wtorek, 8 października 2013

rozterki i basia w koszyku

Kolejny maluch z nami:) Uwielbiam wiadomości, które potwierdzają narodziny dzieci:) To takie wzruszające, dodatkowo jak rodzi się kolejny Staś:) Gdy więc widzę na zdjęciach te małe rączki... och przewraca się we mnie wszystko. Basia pożegnała smoczek i w ten sposób straciła już chyba ostatni atrybut wczesnego dzieciństwa: nie ma pieluch, smoczków, butelek, łóżeczka małego, a Basia zachowuje się jak duża dziewczynka już od dawna... Nieuchronnie zastanawiam się, czy to już koniec mojej przygody z macierzyństwem. To jest ten moment gdy właśnie wszystko wywraca się do góry nogami. Najchętniej miałabym kolejne dziecko i poszła do pracy ale nie do końca widzę taką opcję w warunkach, w których się znaleźliśmy tutaj. 3 dzieci i ja sama bez pomocy? Z drugiej strony nie wiem, czy uda mi się tutaj zastartować zawodowo we Francji więc po co marnować czas, warto mieć dzieci. Tym sposobem odwieczne zastanowienie i moje i Pana T bez wniosków i dalszych zastanowień bo i po co. Odwieczna dyskusja biologicznych zapędów, instynktów i hormonów, którymi chyba zostałam hojnie obdarzona i rozsądku, może wygody, poczucia bezpieczeństwa, ambicji, aspiracji. Ktoś dysponuje mądrą radą?:)
Basia wykończona tym ważnym wydarzeniem czyli "odsmoczkowaniem" nie daje rady zdrzemnąć się w ciągu dnia bez swojego utraconego uspokajacza, wieczorami zasypia długo. Pewnie dlatego wczoraj padła nam w samochodzie, gdy jechaliśmy na zakupy i jako, że nie mieliśmy wózka wymyśliliśmy rozwiązanie alternatywne. Sprawdziło się idealnie i wzbudziło sporą dawkę uśmiechów i rozczulenia, a i zakupy wykonane szybko i sprawnie:) Postanowiłam umieścić zdjęcie:)




Stasio trochę nieswój, chyba znów jakieś jesienne przeziębienie. Momentami jest lepiej, momentami gorzej, ale idzie do przodu. Wiem, że wszyscy mówią o szybkich zdolnościach dzieci do aklimatyzacji i nauki języka ale chciałabym rzucić na to lekki powiew realizmu. Dzieci nie aklimatyzują się w miesiąc i nie uczą się języka tak szybko. Szczególnie dzieci starsze, których zdolności językowe są bardziej skomplikowane niż "Mama, Baba, Dziadzia". Potwierdza to także przedszkolanka Stasia, która zajmuje się dziećmi wielojęzycznymi. Najczęściej to trwa około rok ale bywa że i dłużej. Ja widzę małe światełko w tunelu i oby powiększało się z dnia na dzień.
Tymczasem wzywa mnie góra prasowania :( Także koniec przyjemności a czas na obowiązki. Będę to prasować chyba dwa dni:)

poniedziałek, 7 października 2013

comment on fait les bebes:)

Pomyślałam, że jednak sfotografuje i Wam zaprezentuje treść tej książki bo śmiech to zdrowie, a ja śmieje się z moimi maluchami za każdym razem, gdy zaglądam do tej książki:)


Jak się robi dzieciaki?:) Na początek kilka wersji rodziców:)


Jak na przykład sadzenie w doniczce przez mamę:) lub maluchy wyciskane z tubki:)


Ale na to  czekaliście:) Oto rodzice w akcji, czyli jak ciężko pracują według dzieciaków(bohaterów książki) rodzice, by doszło do magicznego zapłodnienia:)



To moje ulubione strony:) 

niedziela, 6 października 2013

pożegnanie smoczka

Żegnamy "cycola" Basi ukochanego uspokajacza  i utulacza przed snem... Pierwszy raz krok milowy wykonany z inicjatywy mojego męża. Ja ochoty wybitnej nie miałam, chociaż nosiłam się z zamiarem, by w końcu to zrobić. Słowo się rzekło, Basia oddała smoczki liskowi, który zabrał je dla swoich małych lisków. Odkrycie, że worek  na balkonie ( gdzie złożyliśmy "cycole" ) jest pusty obfitował w prawdziwą rozpacz Basi... Oj nienawidzę tych momentów, najpierw wciskamy maluchom do buzi smoczek, by za jakiś czas, gdy go bardzo polubią, zabrać go na zawsze... Na razie jest 22:30 a Basia nie jest w stanie usnąć, nie to, że płacze ale nie może się wyciszyć, gada, chce się bawić, czytać. Zobaczymy jak to będzie dalej...
Stasio zaliczył dzisiaj, goniąc się z Tatą, upadek i uderzenie w skrzynie na zabawki w efekcie lekko podbite oko i  rozcięta skóra. Ja w końcu zabrałam się za układanie rzeczy w salonie i istotnie zaczyna wyglądać przyjemnie, chociaż jeszcze tona pracy:) Ach i cieszy mnie posiadanie 30 metrów więcej niż w Polsce:) To prawdziwie uwalniająca przestrzeń dla naszej rodziny.
Uzależniliśmy się już chyba od wyprzedaży ulicznych, naprawdę to jest tak genialny pomysł na zdobycie tony świetnych rzeczy, szczególnie dla dzieci. Poczynając od mebli, zabawek, gier, puzzli, książek oczywiście. Wszystko za prawdziwy bezcen. Nie wspomnę o tym, jakie sukienki dzisiaj znalazłam dla Basiuli:) Niestety ciągle nie udało się kupić rzeczy, których szukamy intensywnie ale wszystko przed nami. Za to Basia została ze Stasiem szczęśliwym posiadaczem drewnianego sklepu warzywniaka za jedyne 10 euro:) Przybyło kilka książek w tym jedna o tym skąd się biorą dzieci ale tak zabawnie napisana i ilustrowana, że musiałam ją czytać Stasiowi dobre kilkanaście razy:) Ach i jeszcze udało mi się zdobyć klika par ubrań dla lalek basi za 3 euro:) Wypad udany:) Ja zmęczona po pracowitym dniu więc pora odpocząć.

sobota, 5 października 2013

wiosna życia

Lubię to miasto: Saint Germain En Laye... Wiecie, że nigdy Kraków nie przekonywał mnie do swoich atutów ani atmosferą, zabudową, organizacją przestrzeni. Chociaż wspomnieć tona:)  Kochałam Wrocław, jako miasto pełne możliwości i jakby nie było miłości mojego życia, kochałam tamtejszy Uniwersytet, który rozszerzył moje horyzonty. Tutaj czuje się tak jak wtedy na 4 roku studiów, że wszystko może się udać. Czuje, ze nikt nie wypromuje mnie za mnie samą,  nikt nie będzie wierzył we mnie za mnie, pragnę być nadal mamą ale coś we mnie rwie się do wszelkich innych aktywności. Mogę być tym, kim jestem dzięki mojemu Tadeuszowi...Mam nadzieję, że On o tym wie... i wiele innych rzeczy, które są w moim sercu... Gdzieś jednak w tym samym miejscu pojawia się głęboka wiara, że mój czas na pracę i zarabianie po prostu nastanie mimo, że wyjazd do Francji nieco utrudnił. Po prostu chce wierzyć, że wszystko przede mną więc wierzę:)
Poznaje dużo ludzi, wiele nowych znajomości, kontaktów, to jest tak przyjemne i ekscytujące:) Jest tyle rzeczy, spraw, tyle planów, życie nabrało takiego tempa. Chciałabym by dni miały zdecydowanie więcej godzin bo to czasu najbardziej mi brakuje na realizacje nawet drobnych rzeczy. Ustawiam sprawy priorytetowo więc rodzina i bliscy na I miejscu:) Co w planach? Jak wszystko ruszy to napiszę:) Tymczasem czeka na mnie 10 metrów materiału na zasłony + 3 m na doszycie jednej w sypialni, niebo do łóżka Basi, 2 albo 3 niedokończone zabawki, w końcu ogarnięcie salonu bo prócz stołu w końcu znalazły się w nim wszystkie meble, bleh i inne zobowiązania. Jednak chyba taki rytm zdecydowanie lubię:)
Na dzisiejszy wieczór przyda się dawka przyzwoitej muzyki, która ukołysze myśli:) Sting na początek wystarczy:) Myślę dzisiaj o tęsknotach o tym, jak bardzo mam ochotę uściskać moich Rodziców, Brata i jego "Ekipę", Rodzinę Tadzia,  Moje Kobiety, zobaczyć jeszcze raz te ciężarne, które za chwile już nie będą w wersjach 2w1:) Kocham te rozmowy o 2 w nocy, gdy pojawi się potrzeba, na lini Francja-Polska:) Uwielbiam słyszeć głosy szczęśliwych nowożeńców, te nowe rozdziały które zapisują się w historiach bliskich. Cieszę się, że wszyscy Ci Ludzie są... Tęsknie? tak, tęsknie... tęsknie też fizycznie, bo tyle bliskich chciałabym po prostu przytulić... Stasio powiedział dzisiaj do mnie "Mamy tutaj małą Polskę i dużą Francję, nawet nasze flagi są do siebie podobne". Bardzo wierzę w to, że i On tutaj zostawi ogrom swojego serca. Nie chce nas pozbawić korzeni. Bo te na zawsze będą w naszych sercach... Moja przyjaciółka prognozuje, że tutaj zostaniemy, mój brat założył się o to z moją mamą:) Chyba o szampana:) Ja uśmiecham się na te wszystkie sugestie:) Przyszłość niech pozostanie znakiem zapytania. Nie potrzebuje gotowych odpowiedzi. Wiem jedno; to mieszkanie, moja rodzina, to miejsce, to miasto, to co mnie otacza- czuje się tutaj tak dobrze, tak spokojnie, jestem w dobrym miejscu. Do tego 30 lat to chyba prawdziwa wiosna życia:) Chwilo trwaj...

czwartek, 3 października 2013

wino i ciepły wiatr:)

Nie będę dzisiaj pisać o dzieciach, ich kłopotach asymilacyjnych, rozwojowych, o dzikich cechach mojego syna  i mojej trosce o to wszystko. Dzisiaj jest wino, które mąż zakupił w sklepie na rogu:) Dotarła do nas sofa w końcu:) Co za paranoja nie siedzę na niej bo boję się, że wyleję na nią wino:) W ogóle zabronione jest spożywanie na niej jakichkolwiek posiłków, picie, podjadanie itd. Mój Tadeusz skomentował to słowami, które nie nadają się do przytoczenia:) Natomiast temperatura na dworze, polu, czy jak kto mówi zależnie od regionu, jest błoga. Dzisiaj maluchy mimo przeziębienia biegały na placu zabaw na bosaka:) Było 23 albo 24 stopnie. Zamarzajcie w Polsce, bo u nas pełnia lata:)
Udało mi się nawet uporać częściowo z prasowaniem chociaż koszule szacownego Męża pozostały nietknięte ale za to był spacer i miły wieczór razem. Są dni gdy  nie mam siły i ochoty na troski, są dni gdy nie mam pomysłu na rozwiązywanie problemów, spięć między dziećmi, myśli o przyszłości także męczą. Nie chcę myśleć o tym, że ciągle tkwimy w "gównianej biurokracji" z ubezpieczeniem zdrowotnym, że poczta powoli przekazuje z miejsca  w miejsce moje dokumenty, w celu zatwierdzenia dyplomu, nie chcę mi się także rozważać co będzie "jeśli", nie będę też myśleć dlaczego przestano nam pobierać opłatę za prąd, ile kosztowała nas przeprowadzka i rozpoczęcie życia tutaj.  Bo dzisiaj jest ciepły wieczór, szum wiatru i ciągle zielone drzewa, rozmowa z bliskimi, spokojny oddech dzieci, mój zielony blog, gorące i ciepłe serca przyjaciół, czułe ramiona męża i pyszne wino:) Jest dzisiaj i nowe jutro, które zawsze napawało mnie optymizmem i nadzieją. A moje dzisiaj jest tu i teraz i nie mam zamiaru marnować ani chwili by nie być szczęśliwą. To wspaniałe, że tak drobne rzeczy pootwierały tyle drzwi, że tyle nowych osób, energii, siły, wrażeń, wyzwań, słów. Niech ta passa trwa nadal. Niech Staszek i Basia odnajdzie się w tym kraju i przedszkolu. Niech wieją nam przyjazne wiatry, a sztormy omijają z daleka...

środa, 2 października 2013

dyskusje rozumu i serca

Chyba nie powinnam zbyt szybko cieszyć się lepszymi dnami Stasia, bo na ogól po nich przychodzą fatalne. Niby wiem, że to normalne, niby uspokajacie mnie Drogie Mamy w podobnych sytuacjach, że Wasze pociechy też różnie znosiły taki poziom stresu, a jednak... Myślę, że Staszka uspołecznienie uległo konkretnemu cofnięciu, czasami czuje się jakbym w domu miała dzikie zwierzątko a nie mojego syna. Jego rozbiegane spojrzenie, brak gotowości do rozmowy o tym, co czuje, skutkują specjalnie w biegu układane opowieści, historie. Będzie łzawo, ale trudno: tak mi trudno patrzeć na jego rozpacz, złość i smutek. Przysięgam Wam, że moje serce Mamy po prostu pęka...Rozsądek uspokaja serce ale to go nie słucha...Dzisiaj poznaliśmy w końcu polskich sąsiadów z drugiego piętra, mają syna który otwarty i chętny do znajomości i mówi po polsku. Staszek naprawdę zachowuje się jak dzikie zwierzę, niechętny do jakichkolwiek nowych kontaktów, nawet w języku ojczystym. Chciałabym by ktoś mi powiedział, że będzie dobrze, że to się uspokoi, że ta sytuacja w której go postawiliśmy nie zrobi mu nic złego. Momentami też się złoszczę, tylko nie wiem w którym kierunku skierować tą złość...
Dzisiaj wysłałam papiery (w końcu), by zatwierdzić swój dyplom. Już samo wysłanie ich sprawiło, że poczułam napięcie bo wiem, że w ręku owych urzędników będzie ocena, czy mój dyplom może uzyskać ważność we Francji, czy też nie. Tak, boję się, że odmowa będzie wiązała się z moim utknięciem w domu na kolejne lata... W Polsce miałam gotowy plan zawodowy, tutaj znów zaczynam od nowa... Chociaż absolutnie nie żałuję swojego przyjazdu do Francji to bywają dni, gdy zastanawiam się, że trochę skomplikowaliśmy sobie życie.
Za to w ramach rozbawienia: dzisiaj dokładnie dzień po wyjeździe gości przyszła sofa:) Także nasz dom zaczyna obrastać w meble:) Sofa ładna, fajna, Mąż szacowny wybrał fantastyczny kolor:) Dzieci zadowolone, z poduszki wyszło jedno pióro, mam nadzieje, że pierwsze i ostatnie:)
Do tego autentyczny brak czasu, zaległe prasowanie, gotowanie, zakupy, Basia nie śpi w dzień bo ciągle mocno przeziębiona i męczy ją kaszel uniemożliwiając zaśniecie, więc czasu naprawdę niewiele. Blog z moimi pomysłami na zabawy dla dzieciaków stworzony, zdjęcia robię i w tym tygodniu wystartuje tylko nadrobię zaległości domowe, mailowe. Udanego wieczoru!

wtorek, 1 października 2013

dzień za dniem + nowa fryzura

Wizyta Gości sprawiła, że mam braki w blogowaniu;) Jednak ponieważ Stasio w przedszkolu, Basia zasypia, goście na lotnisku, a mąż w samochodzie, ja mam chwilę dla siebie:) Spieszę z nowościami z przedszkola. Wczoraj, Stasio wracając na obiad do domu poprosił mnie, czy mogłabym poprosić Panią, by ta wyjaśniła jego kolegom, że On się boi gdy oni go gonią i nie lubi tego. To mnie prawdziwie zaskoczyło, tak prosto i dojrzale opisał mi, co mu nie leży. Po obiedzie była na podwórku inna Pani i poprosiłam ją o pomoc w wyjaśnieniu dzieciom, w jakiej sytuacji jest Stasio. Dodałam, że wiem, iż Staś nie zawsze jest miły i że będzie się starał i podkreśliłam, że ciągle nic nie rozumie i że bardzo lubi się z nimi bawić. Gdy dzieci odbiegły , Przedszkolanka ze sporą dawką emocji opisała mi, jak "pamiętnego dnia" mój syn opluł dziewczynkę z jej grupy. Oczywiście powiedziałam, jak mi przykro, że takich problemów nigdy z nim nie miałam, że próbuje zrozumieć też jego emocje i uczucia itd. W każdym razie sytuacja pokazała mi po pierwsze jak bardzo ostra bywa reakcja na tego typu zachowania, a po drugie pokazała mi, że Przedszkolanka z grupy Stasia po prostu go broni... Nic jakoś nie potrafi zmienić mojego wrażenia i opinii o jej profesjonalnym podejściu, umiejętnościach pracy z dużą grupą i po prostu miłego podejścia do dzieci. Dzisiaj Stasia powrót do przedszkola i zabawa na podwórku  była od razu objęta komentarzem pań, by podchodzić do siebie "doucement" czyli delikatnie i spokojnie:) Tak czy owak Staś klimatyzuje się coraz bardziej, przynosi coraz to nowe znajomości, pani wydrukowała nam zdjęcia z imionami wszystkich kolegów i dzięki temu Staszkowi dużo łatwiej nauczyć się zupełnie inaczej brzmiących imion:)
Basia znów przeziębiona. Chyba wyczuwa, że mamy w planach zabranie ukochanego przyjaciela "cycola", jak nazwała go razem z babcią. Kaszle i nie może spać, ale pewnie jej przejdzie. Do lekarza się nie wybieram chyba, że nie będzie lepiej w ciągu tygodnia. W takim momencie nie chce zabrać jej smoczka. Dodatkowo obserwowanie 5latków  z "przyjacielami" w buzi w supermarketach, jakoś nie napawa mnie motywacją:) Chociaż absolutnie nie dopuszczę do takiego stanu. Staszek przez chwilę przychodził także z przedszkola z palcami w buzi (chociaż nie robił tego nigdy w życiu) i niestety zaobserwowałam, że większość dzieci w grupie Stasia ma  swoje "doudou" czyli przytulanki, które zakrywają ssanego palca, albo są ssane ich końce, nitki, metki, wszelkie wystające części. Także planuje, jak tylko Basia dojdzie do siebie, wielkie pożegnanie z cycolem, gromadzę siły na te ciężkie noce. Teraz biegnę do Basiuli, która nie jest w stanie się przespać przez kaszel.  Och chyba nie jest uodporniona za grosz na francuskie wirusy i zarazki.


Zapomniałam dodać, że Basia ma nową fryzurę,a  ja pierwszy raz zabawiłam się w fryzjerkę mojej córki:) Dla mnie efekt rozczulający:) A ponieważ ciągle chcecie zdjęć:) To proszę:)



Oczywiście na jednym zdjęciu Basia jest uczesana, a na drugim już normalnie ;) jak to Basiula ;)