czwartek, 31 lipca 2014

przyjaciele...

Tydzień z Wiatrakami dobiegł końca... Och jakże smutnie było wymienić te ostatnie uściski i pocałunki przed rozstaniem... Tydzień minął w tempie zadziwiającym, pozostało wspomnienie i pusty salon bez przyjaciół... Dziwne ukłucie w sercu i zakręcona łza w oku... To wspaniałe gdy do domu przyjeżdża Para Ludzi, którzy wnoszą do naszych czterech ścian radość, energię, uśmiech i ciepło. To fajnie mieć bliskich, przy których można śmiało pobyć gorszą mamą, pokłócić się z mężem nie narażając się ani na ocenę, ani na komentarze, po prostu można być... Sobą w każdym świetle i w każdym wydaniu. To naprawdę cudowne być razem i nie czuć dyskomfortu, skrępowania, to dobrze mieć bliskich, z którym jest nam po prostu dobrze...
Więc będzie fotorelacja (zdjęcia zrobione przez pana M.W)...
Przy Cioci i Wujku w końcu udało się zakupić wymarzoną złotą wieżę Eifla:) 


Dzieciaki mogło do woli korzystać z obecności cioci i wujka:) 



Przede wszystkim dużo się śmialiśmy:) 


Pokazywaliśmy Wam nasze ulubione miejsca...


Marzyliśmy na głos...


Mogliśmy zobaczyć mureny...


Wielkie ustniczki... 


A nawet rekiny...


Sami goście odkryli mnóstwo miejsc w Paryżu, w naszych sercach dużo dobrych wspomnień i radości. Czekamy już na następny raz i pakujemy się:) Sobota nad ranem ruszamy!:) WAKACJE czas zacząć:)

niedziela, 27 lipca 2014

Straaaachhh...

"Nie wolno się bać 
 Strach zabija duszę
 Strach to mała śmierć 
 a wielkie unicestwienie. 
 Stawię mu czoło. 
 Niech przejdzie po mnie i przeze mnie. 
 A kiedy przejdzie obrócę oko swojej jaźni na jego drogę. 
 Którędy przeszedł strach, 
 tam nie ma nic
 jestem tylko Ja..." 

Czy boicie się czasami? Tak, że zaciska się żołądek, serce podchodzi wysoko do gardła  i racjonalny pogląd rzeczywistości przestaje istnieć? Czy strach sprawia, że rozum odmawia posłuszeństwa? Czasami się tak boję... Gdy pomyślę, że choroba mogłaby sprawić, że osierocę moje dzieci, opuszczę pana T., skończę swoje życie tu i teraz, gdy wcale kończyć go nie zmierzam. Tak się składa, że mam kartotekę na oddziale onkologicznym i mimo, że poważnie nic się nie skończyło każdego roku przypominam sobie, że życie ma specjalne i ważne znaczenie, że jesteśmy tu i teraz, że Ci wszyscy ludzie blisko... Że nie ma nic ważniejszego niż Życie i Zdrowie. 
Że za ścianą śpią moje Dzieci i Wiatry, że koło  mnie pan T... Kocham pokłócić się i powrócić do jego ramion wiedząc, że są, że nie znikną, wiedząc jak smakuje miłość: słodko i czasami lekko gorzko... Kocham przyjaciół, którzy są z zapachem swoich rozwianych włosów, z powiewem swoich marzeń i pragnień. 
Moje dzieciaki... Są i mają po prostu być, z wszystkim, co mają, z każdą chwilą łatwą i trudną. 

Litania przeciw strachowi, którą przytoczyłam na początku. Około 13 może 14 lat temu moja licealna przyjaciółka napisała mi ją na kartce papieru. Pewnie nie wie, że nauczyłam się jej na pamięć i od tamtej chwili towarzyszy mi w życiu...
Bo w istocie, gdy pozwolimy by wielka fala strachu, paniki przeszła po nas i przez nas, nie zostaje nic innego jak my... jak ja... po prostu ja... dzisiaj wieczorem jestem ja... Nic prócz mojego ja... 

poniedziałek, 21 lipca 2014

trudny świat i refleksja nad tym, co tu i teraz

Jak tu napisać, że chociaż nigdy nie politykowałam na blogu, to ja pitolę nie mogę czytać wiadomości, nie mogę nie czuć strachu, troski, że świat, w którym urodziłam dzieci, jest niebezpieczny, jest tak bardzo niepewny, tak przepełniony złem, zepsuciem... Wartościuje więc w głowie, co w istocie jest najważniejsze, do czego dążyć, a czym w ogóle nie zaprzątać sobie głowy... Chyba prócz fizycznie odczuwanego ciężaru w okolicach serca i żołądka, nie wynika z tego nic... Przychodzi więc znów refleksja nad tym, jak łatwo się zapędzić... Koncentruje się więc bardzo na tym, co tu i teraz, co wartościowe w moim przekonaniu i tym mocniej cieszę się na moją formację i na to, co w życiu pragnę robić, może właśnie w tych czasach to ma tak wielkie znaczenie, jak wychowamy kolejne pokolenia ludzi... Przychodzi do mnie też refleksja, w kontekście mojego zmęczenia materiału jako mamy: jak ja mówię do moich dzieci, kolejny raz wracam do książek, jako do pewnej "stop klatki" , by zatrzymać się na chwilę i po prostu uszanować moje dzieci, ich uczucia, ich emocje. Nie osądzać, nie poddawać rozwiązań, nie zaprzeczać, nie robić wojska w domu ale po prostu szanować moje dzieci... Dzisiaj więc uszanowanie emocji Stasia sprawiło, że mój syn wieczorem powiedział: "Przytulę Cię mocno za dziś"... Opracowałam też strategię: gdy zapomnę o tym, co ważne i jak mam rozmawiać z dziećmi, gdy w atmosferze zmęczenia, sfrustrowania wrócę znów do durnych przyzwyczajeń, pan T. przypomni mi o tym, że warto zrobić "stop klatkę", przeczytać po raz kolejny i kolejny "Jak mówić, by dzieci nas słuchały...".
Nade wszystko w kontekście tych wszystkich spraw szanuje i doceniam śmiech pana T. Przysięgam Wam, że gdy  mam kiepski dzień, a On siedzi blisko mnie i śmieje się tak głośno i chichocze, chichra się i aż cały się trzęsie, bo właśnie obejrzał coś śmiesznego, to myślę, że kocham go za to... Tak, tak pan T. bardzo nauczył mnie śmiechu i poczucia humoru i ten humor chciałabym też częściej wykorzystywać w komunikowaniu się dzieciakami:) Dzisiaj się sprawdziło i pośmieliśmy się trochę:)
Jest tu i teraz, jesteśmy my i miło spędzony dzień z dziećmi, czekam na "Wiatrosławskich" przyjaciół i odliczam dni do przyjazdu do Polski:) Bo naprawdę stęskniłam się za Wami bardzo...  Mimo, że nie uda się nam odwiedzić wszystkich to i tak się cieszymy BARDZO:) OCh i będą pierogi ruskie Mamy:) i poznamy nowo narodzone Maluszki, zobaczymy, jak urosły większe maluchy i będzie polskie morze...

środa, 16 lipca 2014

wakacje:)

Życie nabrało tempa. Oczekiwanie, że w wakacje będziemy mieli sporo wolnego czasu było raczej nieracjonalne:) Byliśmy na Japan Expo i mieliśmy okazje zobaczyć tak wiele osobowości, sporo tradycyjnej kultury japońskiej, która pasjonuje i porusza ale także wiele popkultury, która mniej mnie pociąga ale siłą rzeczy nie raz wywoływała uśmiech na naszych twarzach. Potem zabieg Stasia i jego dzielne podejście do sprawy, w efekcie pozbyliśmy się jego 3 migdała bez komplikacji i mam nadzieję, że będzie mniej katarów i więcej spokojnych oddechów:)
Weekend... Och weekend...Wybraliśmy się do Bretanii... Och w końcu spełniłam swoje marzenie zobaczenia Mont Saint Michel i mimo, że utknęliśmy w dużych korkach to było warto.
Zwiedziliśmy całość wieczorem koło 21. Prawie nie było tam ludzi, a w klasztorze odbywała się wakacyjna, wieczorna ekspozycja. Weszliśmy bez większego przekonania i to co przeżyłam przeszło wszelkie moje oczekiwania. Wszelkie pomieszczenia klasztorne wyeksponowane w sposób bajkowy z drobną grą świateł, naprawdę subtelnymi elementami dekoracji, podkreślającymi w istocie charakter miejsca... Piękne sale z gigantycznymi kominkami i okna, przez które wpadało zachodzące słońce... Było to zjawiskowe, piękne... Cisza, chłodne mury, gra światła, dzieci spokojne, a ja pełna radości i spokoju serca... Nie przypuszczałam, że to początek... Kolejna sala i koncert muzyki na harfie... Pierwszy utwór i ta wspaniała akustyka, aż jedna łza spłynęła po policzku, następny utwór z wokalem artystki... Kolejne sale i kolejne minikoncerty, w atmosferze intymności, spokoju, wysoce estetyczne doznania i wyjście z głównej kaplicy klasztoru na samej górze Mont Saint Michel... Ach... Poczułam się, jak w "Grze o tron"... To niebo zasnute chmurami, muzyka z wnętrza, wiatr, wiatr... Ja naprawdę w poprzednim wcieleniu mieszkałam na jakiejś wyspie, gdzie szalały wiatry i było wiele nostalgicznej szarości... W tym wszystkim tak owszem: biegały dzieci (dzięki pani Paryżance mogłam nieco mniej na nie zwracać uwagi), byli też ludzie obok ale nie natarczywi, było wyciszenie, którego tak mi brakowało od miesięcy... Och cóż za wspaniałe doznanie... Warte każdego euro wydanego na wyjazd. Następny dzień to podziwianie linii brzegowej Bretanii, niezwykłych plaż, było i nerwowo i kłótliwie ale powrót do domu uspokoił wszelkie emocje i pozostawił bajkowe wspomnienia... Tak, to są właśnie te chwile, dla których warto żyć...




Było więc jak w życiu i naturze odpływy i....


przypływy...



Dzieci... Staś nieustannie pragnie latać... Jest taki mądry, taki otwarty na świat... 


Basia nieustannie mówi:) Jest taka duża, ma tak ogromny zasób słownictwa, ma tyle do powiedzenia światu:) 


I jesteśmy my... Moje dzieci są już tak duże, ja starzeje się... Łapię więc każdy dzień, każdą chwilę, z każdym rokiem chłonę z życia coraz bardziej i bardziej, jestem tu i teraz. 
Czekam na wyjazd na wakacje bo bardzo nam się przyda... 

piątek, 4 lipca 2014

koniec roku: wzruszenia...

Wakacje... Zaczynaliśmy rok szkolny z moimi łzami i kończymy też z nimi... Tylko łzy znaczą co innego. Przez cały rok trudny, pełen wyzwań, różnych emocji Marie Claude (nauczycielka Stasia) towarzyszyła nam i wspierała, była profesjonalna, cierpliwa, mądra, profesjonalna więc dzisiaj gdy Staś obudził się rano i powiedział, żebym tylko pamiętała o wielkim bukiecie dla jego pani, nie mogłabym o tym zapomnieć... Pożegnanie wzruszające i oto nasza wspaniała nauczycielka rozkleiła się przy pożegnaniu... To niesamowite, jak bardzo pomogła Stasiowi, jak bardzo pomogła nam... codziennie profesjonalna, dzisiaj tak poruszona rozstaniem z naszym synem... To piękne i wiem, że wie, jak bardzo to doceniam... Stasiu wie więc już, że "wspomnienia to raj, z którego nikt nas nie wygoni":) Ja także wzruszona bo już taka jestem... Rok za nami... Staś rozmawiał z panem T:
T: "Pamiętasz, jak nie chciałeś przyjechać to Francji?"
S: "Tak, a teraz tak bardzo mi się tutaj podoba"....
Rok... Pierwszy rok... Dziękuje za ten rok: szkole, nauczycielom, ludziom blisko nas, nam samym, wspaniałym naszym dzieciakom, które podjęły trud, by zaistnieć tutaj we Francji, by uczyć się języka i być tutaj szczęśliwymi...

wtorek, 1 lipca 2014

Świnki trzy:) dużo pozytywnych emocji:)

Po weeeekendzie:) Pełnym radości, wzruszeń, spontanicznych zrywów, uśmiechów, satysfakcji. Będzie obszerna fotorelacja bo cieszę się niezmiernie, że z grupą wspaniałych, otwartych ludzi udało się przygotować świetny spektakl dla dzieciaków "Trzy świnki". Bajkowa sala (chociaż z ciężka akustyką), znakomici aktorzy, którzy gotowi byli do poświęcenia własnego czasu, przygotowali piękne stroje, grali z zaangażowaniem, radością i było wspaniale. Duża satysfakcja, duże zadowolenie chyba wszystkich:)
Mój wspaniały pan T. który 3 godziny przez spektaklem postanowił przygotować wózek na kręcących się kołach, cudowne kobiety- 3 świnki, pan woźnica 1 z niesamowitym polskim akcentem i pan woźnica numer 2 znów pan T. Fajna publiczność i nasza satysfakcja. Naprawdę to bardzo dobre uczucie zrobić coś razem.
Mam nadzieję, że będzie następny raz:) Tyle bo mam górę prasowania...