piątek, 1 listopada 2013

różnice kulturowe

We Francji leje, jest tak jesiennie, że nawet w dzień trzeba włączyć światło by nie pogrążyć się w ciemnościach i szarości:) Na drzewach ciągle sporo zielonych liści ale małe drzewa już gubią swoje przykrycie. Pewnie wszyscy odwiedzaliście groby bliskich, my nawet nie wybraliśmy się na okoliczny cmentarz bo pogoda prawdziwie to uniemożliwiła. Zresztą nie ma nic złego w posiedzeniu w domu. pan T. odciążył mnie bardzo z maluchami więc skończyłam skrzynię na zabawki dla Basi, posiedziałam przy maszynie, wyżyłam się manualnie tak, że jestem zmęczona. Był też przyzwoity zdrowy obiad i szarlotka na ciepło z lodami więc dzień uważam za zdecydowanie udany. Dzieciaki podłapały leniwą atmosferę jesieni i świetnie bawimy się w domu. Oczywiście rośnie góra prasowania, jak zwykle:) Ale mam zamiar ogarnąć ją jutro. Taki przedłużony weekend trzydniowy jest bardzo przyjemny:)
W poniedziałek powrót do przedszkola po feriach. Myślę, że będzie to ciężkie bo gdy powiedziałam o tym Stasiowi ten stwierdził "oooo nie, nie chcę tam iść". Będzie jak będzie, nie ma się co martwić na zapas.
Myślę ostatnio o różnicach kulturowych, które tutaj dostrzegam i uwierzcie mi jest ich sporo. Sam fakt, że moja Basia śpi na balkonie, nawet gdy jest zimno (pomijam mrozy -15 ale te tutaj raczej nie docierają) ostatnio wzbudziło ogromne zdziwienie mojej koleżanki Francuzki. To odmienne podejście do dzieci, oj nie czuje tego... Pewnie tkwi we mnie to, co nie tak dawno ostro skrytykowałam czyli jakiś cień Matki Polki. Może jednak to jest tak, że jesteśmy matkami, rodzicami takimi jak jesteśmy w stanie, pewnie nie ma jednego modelu, który jest najlepszy, najbardziej wskazany i odpowiedni. Nie mniej jednak jestem w kraju, w którym rodzice nie przejmują się bardzo dziećmi, w którym z łatwością wrzuca się nawet maleństwa do placówek pod opiekę pracowników. Chociaż wydaj mi się, iż Ci są zdecydowanie lepiej sprawdzeni  pod względem predyspozycji psychologiczno- pedagoicznych niż w Polsce.
Mało placówek prywatnych (a  jeśli już są to naprawdę drogie  i ekskluzywne, najczęściej angielsko-francuskie lub niemiecko-francuskie).Ogólnie dostępne i bezpłatne jest przedszkole państwowe, gdzie to odgórnie narzucony program przekazuje ogrom  ukrytych treści. Ciągle mam poczucie, że system francuski jest tresujący i wkładający do dzieci do maszyny edukacji, by stać się sprawnie działającym trybem.
Zobaczymy, jak będą wyglądały nasze dalsze doświadczenia z systemem edukacji we Francji.
Dodatkowo tłumaczę też Francuzom, że w Polsce nie ma pocałunków w policzki w stosunku do osób, których nie zna się dobrze. Absolutnie mam ochoty zmuszać,moje już wystarczająco zawstydzone dzieci, by całowały obcych sąsiadów. Myślę, że kulturalne "au revoir" już wystarczy.
Kolejna sprawa to magiczne doudou i smoczki. Dzieciaki do przedszkola w grupie Stasia przynoszą swoje przytulanki, które są generalnie najczęściej po to, by był do nich przymocowany smoczek lub by zakrywały palca w buzi, bądź by ssać i mamlać w buzi wszelkie wystające części owego doudou. Sama idea przytulanki pocieszyciela jest super ale nie gdy one wszystkie zaślinione itd wędrują w ciągu dnia do jednego plastikowego pojemnika. Znacie mnie i wiecie, że absolutnie nie jestem zawzięcie higieniczna;) szczególnie wobec dzieci, ale to dla mnie to przesada. Staszek uznał, że nie będzie nosił maskotek bo to bez sensu.
W każdym razie moja koleżanka Francuzka jest bardzo zaskoczona dlaczego zabrałam Basi smoczek. Powiedziała mi, że we Francji to co najmniej 4 lata dziecko ma prawo do "sa tetine". Znów podjęłyśmy rozmowę o różnicach kulturowych.
Na koniec: tuż obok szkoły znajdują się wypełnione starszymi ludźmi domy starców. Wiem, że takowe też są w Polsce. Zdarzyło mi się kilka razy rozmawiać z pensjonariuszami i zastanawiam się, dlaczego większość z nich pełna jest żalu, albo skonfliktowana ze swoimi dziećmi. Być może na starość dzieci oddają nam to,
co zaznały jako maluchy... Nie wiem, szukam w sobie stosunku do wielu spraw bo przecież jest mi tutaj dobrze, a jednak pewnie potrzeba wiele czasu by nawiązać więzi, jeśli w ogóle się to uda, by ułożyć sobie w głowie, co chętnie wezmę dla siebie  z tutejszej kultury a za co podziękuje.

1 komentarz:

  1. Ostatnio przypadkiem trafiłam na anglistkę u mojego fryzjera, która zachwycała się kulturą islandczyków. Zdwiedziła prawie cały świat, powiedziała tylko jedno, my jako "polacy" nie potrafimy się komunikować. Myślimy jedno a mówimy drugie, życie byłoby proste gdybyśmy je tak traktowali. Masz fantastyczną okazję, nauczyć się i dzieci innego podejścia do życia niż nasze (czasami wręcz smutne).

    Czytałam kiedyś książkę Sam Wheller Sam urok i zakochałam się w tych zapachach i smakach. Mogłabym tak żyć. Zazdroszczę :)

    OdpowiedzUsuń