piątek, 29 listopada 2013

po burzy zawsze przychodzi słońce:) święta blisko:)

Emocje z ostatnich dni opadły, jak to zwykle z emocjami. Miła pani w urzędzie tutejszym udzieliła kilka informacji, które podsunęły rozwiązanie i w moim sercu znów pojawił się spokój:) Dzisiaj gdy wracaliśmy z zakupów po przedszkolu Stasia, rozbłysły światełkami choinki i ozdoby świąteczne:) Na moje dzieci skaczące i krzyczące patrzyli wszyscy na ulicy:) Ja także patrzyłam i aż łza mi w oku się zakręciła patrząc na ich radość. Wieczorem dokonaliśmy ze Stasiem gigantycznego odkrycia, że Stasio powoli zaczyna rozumieć konteksty prostych zdań, wyłapuje podobne słowa w dwóch językach. Dzisiaj rozmawiałam przy Stasiu z panią po francusku oczywiście, co ze zdjęciami, które były robione w szkole i pani odpowiedziała, że są u pani dyrektor, która jest chwilowo nieobecna i nikt ich jeszcze nie otrzymał. Nie mówiłam Staszkowi o czym rozmawiałam z panią,a wieczorem zapytał mnie : i co pani powiedziała, dlaczego te zdjęcia są u pani dyrektor?:) Nie wiem, czy to znak, że On zaczyna rozumieć ale chyba tak i sam Staś się zdziwił prosiło  to, by zadzwonić do Taty i mu powiedzieć:) Ja czuję, że po prostu wiatr wieje w żagle mojemu synowi:) Jest tak szczęśliwy w przedszkolu, zawiązał takie przyjaźnie, jest tu tak krótko a koledzy go zapraszają na urodziny, czekają jak wróci z przerwy obiadowej, lubią go. Dziewczyny proszą  o całusy:) Staś je chętnie rozdaje ale w policzek:) Czyż mogę być bardziej szczęśliwa? Powraca do mnie  moje dziecko pełne radości życia, chęci poznawania świata. Dzieciaki tak Staś jak i Basia wpadają w fascynację nauki czytania, co mnie cieszy bardzo bo jeśli nie ja to przecież nikt ich nie nauczy czytać i pisać po polsku. Postępy naprawdę są zauważalne:)
Z nowości: w naszym domu zawitało nowe narzędzie: piła włośnicowa:) Pan T. wyciął dla maluchów pierwsze puzzle świnkę:) dzieci zachwycone, pan T. także i ja jeszcze bardziej, zresztą sama wykorzystałam maszynę do własnych celów:) Zakup okazyjny dodatkowo potęguje radość:) Zawsze uważałam (jak by nie było byłam terapeutą zajęciowym), że prace manualne pomagają odnaleźć spokój serca i duszy, że rozluźniają umysł i nie tylko:) Dodatkowo perspektywa możliwości projektowania i współpracy z moim mężem w tym obszarze przyprawia mnie o prawdziwą radość i zawrót głowy:)
Ach i pochwalę się: za mną pierwsza nie do końca perfekcyjna ale zawsze zupa ramen:) Jutro podejście drugie:) Natomiast by zachęcić mojego Brata z rodziną do przyjazdu i tych, którzy wiedzą, że lubimy poddawać ich naszym eksperymentom kulinarnym;) umieszczę zdjęcie. Kupujcie bilety!:) Czekamy  na Was!


Tak samo czekam na przylot do Polski... Jak pomyślę o spotkaniu z moimi kobietami bliskimi sercu:) Och jak ja Was uściskam. Myślę o świętach o uściskach, o spotkaniach, o odwiedzeniu starych kątów. Kawiarni, do której chodzę od lat 15, ulubionych księgarniach, książkach które kupię, zapachach o których sobie przypomnę, tramwaju, którym się przejadę:) O grzańcu, który wypije. Naprawdę się stęskniłam i chociaż jest mi tutaj wspaniale to z radością powrócę na święta do Polski. A co do choinki to ubieramy ją wbrew tradycji już 6 grudnia by trafił do nas Św. Mikołaj bo tutaj do dzieci przychodzi w Święta, a że moje maluchy są Polakami to przyjdzie do nich tak jak w Polsce. Gdy poinformowałam Basię i Stasia, że to za tydzień, okrzykom radości nie było końca:) Ozdoby świąteczne w trakcie produkcji:) Śpijcie dobrze:) Ja zamierzam:) dobranoc:)

czwartek, 28 listopada 2013

system na systemie

Na początek trochę radości. Zaproponowano mi małą pracę w zawodzie:) 2 godziny w soboty. Domyślacie się, że moja radość nie zna końca, jestem naprawdę szczęśliwa, zadowolona, pełna werwy i energii. Mogę coś robić zawodowego, prócz moich środowych koleżanek z dzieciakami, które przychodzą i organizuje małe animacje. Dodatkowo mogę opiekować się moimi dziećmi bo oczywiście żłobek milczy i czuje, że mnie po prostu olewają. Naprawdę skakałam z radości ale  czy zawsze musi być ale... Ponieważ jestem na urlopie wychowawczym zaczęłam dzwonić po zusie, nfz-cie i innych instytucjach, by się dowiedzieć, czy mogę podpisać umowę na raptem 2 godziny tygodniowo. Oczywiście specjalnej odpowiedzi nie uzyskałam prócz tego, że moja sytuacja jest nietypowa i że muszę prosić o indywidualną interpretacje prawną. W sytuacjach nietypowych to naprawdę potrafi trwać, a ja mam zacząć szybko pracę... Czuje się skołowana... Jestem bliska zrezygnowania z tego wychowawczego i chyba to zrobię i przejdę pod ubezpieczenie Tadka ale tutaj znów nie wiem, czy mogę podjąć jakiekolwiek zatrudnienie we Francji nawet na 2 godziny... Przysięgam Wam, że mam dość. Oczywiście jutro czeka mnie 40 minut drogi z Basią do odpowiedniej instytucji, by uzyskać tego typu informację.Oczywiście kwestie ubezpieczenia ani drgnęło... Mam nadzieję, że pan T. tam zadzwoni bo jak nie to naprawdę już nie ręczę za siebie. Wniosek, co dała nam Unia? Przysięgam Wam, że tonę telefonów, papierów i pierdołów. Mój pan T. powiedział, że narzekam na wszystko, a ja pierdzielę jak mam nie narzekać. Nigdy nie byłam osobą, która wykorzystywała system ale niech te wszystkie systemy nie powodują absurdów nie do przeskoczenia jeśli idzie o 2 godziny pracy w tygodniu. Podsumowując odpowiadasz prawnie za swoje wszystkie działania zawodowe, ubezpieczeniowe i podatkowe ale nikt nie jest w stanie udzielić Ci informacji, czy działasz zgodnie z prawem. Pełnym absurdem jest informacja ZUS, na której nikt Ci wprost nie powie, że po prostu nie wie, co masz zrobić tylko mydli Ci oczy, nie odpowiada na pytania, maskara. Nie wiem, co zrobić... Po prostu nie wiem. Ot i co radość ogromna jak zwykle przywalona ogromem formalnych problemów. Jak myślę o kolejnym okienku i pytaniach i po raz setny tłumaczeniu wszystkiego to mi się chce... wiecie co:)
Na koniec też trochę radości:) Pani w przedszkolu powiedziała, że Stasio spisuje się w przedszkolu świetnie:) Przy tych wszystkich papierkach jest to dla mnie gigantyczna radość:)

wtorek, 26 listopada 2013

oj naprawdę smutno:(

Oj będzie kochani smutno i będzie łzawo... Otóż na moich dłoniach, najczęściej z niewymalowanymi paznokciami (bo nie mam kiedy) każdego dnia zobaczyć możecie obrączkę z wygrawerowanym imieniem mojego męża i drugą perełkę, którą otrzymałam od mojego męża po narodzinach Stasia. Wymarzony pierścionek z białego złota, szafir i małe brylanty. Pierścionek dla mnie idealny, piękny ale przede wszystkim wyjątkowo znaczący...
Dzisiaj w ciągu dnia nagle okryłam, że czuje jakąś pustkę na palcu i zaczęłam go szukać bo zawsze odkładam w jedno miejsce z obrączką ale okazało się, że obrączkę mam na palcu co oznacza, że pierścionek zgubiłam... Nie pytajcie mnie ile razy dzisiaj ściągałam i ubierałam rękawiczki, ile razy ubierałam Basie i wychodziłyśmy z domu bo zbliża się to do 10 razy... Byłam w sklepie, w którym robiłam zakupy, szukałam na ulicy, szukałam w domu, przeszukałam kosz na śmieci dotkliwie raniąc się rozbitym słoikiem. Nie ma, po prostu nie ma... 
Oj wiem, nikt nie umarł, to nie najgorsza tragedia w życiu, to tylko rzecz materialna... Wszystkie te argumenty ani trochę nie zmniejszają mojego bólu serca:( Oj nawet kilka łez dzisiaj wylałam... Bo to nie chodzi tylko o walory estetyczne, o finanse... ale o to, co znaczył ten pierścionek, z którym mój mąż wrócił pewnego dnia, gdy Stasio miał kolki i naprawdę było tak ciężko. Ten pierścionek znaczył tak wiele po tym trudnym, stresującym, ciężkim porodzie... To było wspomnienie, to był wielki gest Pana T. w moim kierunku... Nie wiem, gdzie on jest ale to co czuje to smutek, ogromny... cicho liczę, że może się odnajdzie, jutro wywieszę ogłoszenie ale... po prostu nie wiem, jak mogłam go zgubić... po prostu nie wiem...:( 
To takie dziwne, że jeden przedmiot, a tyle niósł ze sobą... Pan T. powiedział, wśród wielu ciepłych słów, że to znak: pierścionek za dziecko więc...;) 
Żeby nie było jednak absolutnie smutno przesyłam moje skarby największe, których na pewno nie zgubię na spacerze, w sklepie lub przez nieuwagę w domu, a przynajmniej taką mam nadzieję... 



poniedziałek, 25 listopada 2013

jesienna hibernacja

Milczę bo nie wiem, co napisać. Dzieje się bardzo dużo rzeczy, brak nam wolnych weekendów i czasu na realizację wielu planów, spotkań. Czuje się, jak nazwała to dzisiaj w liście do mnie K., zahibernowana:) Zwolniłam, trudno rano wygramolić się z ciepłego łóżka i jeszcze ściągać z niego śpiocha Stanisława i śpioszkę Barbarę. 
Pojawiły się bardzo dobre wieści, ciekawe zdarzenia ale ponieważ nie lubię zapeszać wielu spraw, to będę milczeć:) Dopóki dopóty sprawa nie nabierze tempa i nie będzie po prostu absolutnie pewna. Kilka spraw formalno-podatkowych rozwiązało się na naszą korzyść. Pan T. kupił okazyjnie maszynę, o której wspólnie marzyliśmy więc zabawki z drewna :) zaleją wkrótce (mam nadzieję) nasz dom. Zresztą nie tylko:) Pan T. tak się cieszy, że nie sposób myśleć o troskach:) A ja będę miała kolejną maszynę prócz tej do szycia do eksploatowania w celach swoich ulubionych prac manualnych:) 
Olewam biurokracje żłobków, powolne działania niektórych urzędów i ludzi, olewam to co nie zasługuje na uwagę, a nawet jak zasługuje to ja nie mam na to ochoty. Życie przed nami, nie warto niepotrzebnie tracić energii. Ta hibernacja jesienna naprawdę mnie rozleniwia:) Więc pozwolicie, że będę nieco leniwa i nie napiszę już nic więcej;) Tym bardziej, że wczoraj długooo prasowałam.  Postaram się wkrótce umieścić zdjęcia dzieciaków dla tych, którzy za nimi tęsknią. 
Śpijcie jesiennym,  mocnym snem:) 

piątek, 22 listopada 2013

żłobek, przedszkole i ubezpieczenie

Z każdym dniem pobytu tutaj we Francji uświadamiam sobie, że po prostu wszędzie są różni ludzie, różne instytucje, różni urzędnicy a co za tym idzie, czasami są różne problemy, a czasami ich nie ma. Na początek żłobek. Sama dyrektor żłobka wydaje mi się naprawdę bardzo słabo zorganizowana i średnio kompetentna. Instytucja podoba mi się średnio. Pani obiecała, że zadzwoni do mnie by ustalić datę adaptacji Basi, bo bez tej nie może rozpocząć swojego pobytu w placówce. Basia ma zacząć w grudniu więc tak naprawdę został ostatni tydzień na to, by adaptację rozpocząć. Brak telefonu mnie zaskakiwał więc zadzwoniłam ja i dowiedziałam się, że pani nie wie, kiedy adaptacja się rozpocznie bo nie jest w stanie mi powiedzieć bo, bo... argumentów nie było w końcu mi powiedziała, że ma chorego pracownika ale wszelkie jej argumenty były rozmyte. Pytam więc kiedy moje dziecko pójdzie do żłobka skoro mnie zapewniała, że od grudnia. Generalnie pani nie wie nic. Wkurzyłam się.  Oczywiście rozumiem problemy kadrowe, chorobowe i wszelkie inne ale normalnym zachowaniem dyrektora jest powiadomienie o tym rodziców, którzy mają ustaloną datę wejścia dziecka do żłobka. Przecież ja mogłabym mieć na przykład zaplanowaną już pracę albo cokolwiek innego. Pogadałam z koleżankami dwoma, zadzwoniłam do innego żłobka, podobno o wiele fajniejszego (z opinii mam zakolegowanych) i pani miała dzisiaj zadzwonić i ustalić ze mną datę spotkania bo ma miejsca na popołudnia 3 razy w tygodniu. Pani też nie zadzwoniła, a  gdy ja próbowałam skontaktować jej już w pracy nie było. Czuje się w kropce. Fajniejszy żłobek, szybciej z chodzeniem Basi na 3 popołudnia czyli od 15 do 18, czy gorszy żłobek rano dwa razy w tygodniu i nie wiadomo kiedy. Nie wiem zupełnie co zrobić, na razie czekam. Może jakieś rady? 
Za to najprawdopodobniej ja, jako osoba na urlopie wychowawczym w Polsce i posiadająca kilka niezbędnych dokumentów,  zostanę w końcu ubezpieczona zdrowotnie:) Dzieci i Tadzio czekają na decyzje wyższej instancji ale w końcu wiemy, co ze mną i  w ogóle to mnie cieszy. Tym razem caisse maladie okazała się pomocna i wszystko załatwiliśmy:) To miłe uczucie, gdy cokolwiek porusza się do przodu. 
Stasio:) Bawi się z dziećmi, którzy po prostu go lubią, widzę jak się cieszy, że jest częścią grupy. Ćwiczy na gimnastyce, co było problemem już  w Polsce, tutaj nagle zaczęło przynosić dużo radości:) Wprawdzie mówi, że dalej "nic nie rozumie bo to za trudne" ale gdy pytam go jak się bawi z dziećmi skoro nic nie rozumie ten odpowiada "mamo ja bawię się bez słów, nie wiesz, że tak można":) Myślę, że proces opanowywania języka dopiero się rozpoczyna, albo rozpocznie. Mimo różnych wątpliwości, które miałam związanych z systemem przedszkolnym to: dzieciaki raz w tygodniu idą do biblioteki i każdy może pożyczyć jedną książkę, spędzają tam czas, przeglądają książki, wybierają, to cały rytuał uwielbiany przez mojego syna:) Mają świetną salę gimnastyczną, gdzie co rano ustawiany jest fantastyczny tor przeszkód, gdzie jest tyle atrakcji:) Do tego chyba 2 razy dziennie wychodzą na  podwórko przedszkolne, praktycznie niezależnie od pogody (pomijając ulewę) i jeżdżą na rowerach, hulajnogach, skaczą i bawią się. Przedszkole jest pełne edukacyjnych, mądrych pomocy wszechstronnie rozwijających dzieci. W przedszkolu jest taka kultura książki, jaką mamy też w domu. Pani jest naprawdę profesjonalna i wspierająca. Mimo, że nie wszystko jest idealne jestem bardzo zadowolona z tego, gdzie trafiliśmy i myślę, że i Basia odnajdzie się w tym systemie. Przed Francją i naszą szkołą reforma. Nie wiem, jak to będzie wyglądało dalej ale czuje, że Stasio znalazł się we właściwym miejscu. Chciałabym te same uczucia mieć wobec Basi, oby tak było. Teraz czas na leniwe oglądanie filmu, czego nie robiłam od kilku miesięcy:) 


środa, 20 listopada 2013

zbyt osobiście jak na bloga:)

Hmmm, hmmm:) Ogłaszam, że najpewniej dzieciaki pokonały chorobę:) Jeszcze trochę kataru i kaszlu ale gorączki brak, coraz lepszy apetyt i forma, jestem dumna bo udało się bez leków, lekarza pokonać infekcję w kilka dni:) Stasio wraca do przedszkola, a my do stałego rytmu:) Tymczasem... Jestem coraz starsza, mam coraz mniej problemów z akceptowaniem różnych aspektów dotyczących mojej osoby ale, ale... Ja czasami się wstydzę... Zadzwonić do starej znajomej paryżanki, którą lubię ale starsza, otwarta... Matko to mnie zaskakuje, naprawdę nie mam problemów komunikacyjnych w języku francuskim ale jako pierwsza reakcja pojawia się we mnie wstyd... Oczywiście dość prędko się dyscyplinuje i dzwonię i na ogół jestem super zadowolona i w ogóle ale, ale... ten pojawiający się lekki stres i wstyd mnie po prostu zadziwia, zaskakuje, oj tak przeszkadza mi po prostu. Oj wywlekam prywatne kwestie:) Trudno:) Czy Wy też czasami się wstydzicie?
Dużo różnych myśli przebiega mi dzisiaj przez głowę. Czy będziemy chcieli, potrafili wrócić do Polski i w niej żyć? Co robić by nie dawać się wyprowadzić z równowagi gdy mój szacowny 4,5latek nie chce wychodzić z domu? Czy mogę kopnąć w dupę kogoś, kto bardzo mocno mi podpadł (jak chyba jeszcze nikt w całym moim życiu)? Ile jeszcze możemy czekać na decyzje w sprawie ubezpieczenia zdrowotnego? Co z moim dyplomem?:) Pani rozsądek bardzo mocno zepchnęła panią instynkt, która próbuje odzywać się z kącika mojej duszy ale nie za bardzo słyszę jej argumenty.
Zdecydowanie pora wrócić do rytmu dnia bo jesienny, zwolniony, chorobowy rytym już mnie męczy. Mam ochotę sobie pokrzyczeć, wyjść na jakąś łąkę i zwyczajnie wrzeszczeć, krzyczeć, skakać. Chce wyrazić wszystko to, czego gdzieś jeszcze się boje, wszystko co mnie ostatnio wkurza i denerwuje, a potem zmęczona głośno i głęboko odetchnąć i powiedzieć "dziękuje"... Za tego człowieka, który siedzi naprzeciw mnie i popija ze mną wino:* Za moje śpiące w pokoju anioły. Dziękuje za przyjaciół, za ciepłe słowa, ramiona, w których mogę znaleźć ukojenie. Dziękuje za to, że jestem wolna, że mogę być, że nie doświadczam wojny, okrucieństwa, że po prostu mogę być, żyć, trwać, stawać się.  Pora spać... Śnijcie więc spokojnie....

poniedziałek, 18 listopada 2013

japońskie pierogi

Jak zwykle choroba dopada Basię później i prezentuje swoją siłę w jej małym ciele wtedy, gdy Stasio już  jest w świetnej formie. Myślę, że w czwartek wróci do przedszkola bo czuje się już naprawdę nieźle. Tymczasem księżniczka nie czuje się świetnie a raczej fatalnie, prawdziwie fatalnie. Stacho mógłby już zaliczać spacery, ale jak to zrobić gdy Basia gorączkuje i od jutra jestem sama?:) Zorganizuje Stasiowi zabawę na balkonie:) Ot i mój pomysł:) Staram się traktować choroby, jako niezbędną drogę do ukształtowania odporności na całe życie ale żal mi mojej małej. Dlatego gdy Basia pyta "po co jest chora" opowiadam jej historię o armii przeciwciał, które tworzą się w jej ciele.
Tymczasem mój pan T. buszował w kuchni:) Muszę się pochwalić, że co jak co ale ostatnimi czasy naprawdę realizuje sporo swoich pomysłów w zakresie kuchni japońskiej i owoców morza. Uwielbiam jego zupę ramen i myślę, że czas bym i ja zaczęła ją przyrządzać:) Dzisiaj natomiast miałam okazje zjeść pierogi japońskie, na które miałam gigantyczną ochotę. Miło, gdy to nie ja jestem osobą przygotowującą kolację:) Pierogi natomiast to niebo dla kubków smakowych:) Cóż ma ten mój pan T. rękę do realizacji oryginalnych pomysłów w kuchni. Do tego jego dobra organizacja tego, co i jak robi i absolutny porządek w kuchni po prostu mnie dzisiaj oczarowały:) Oj znamy się tyle lat, a tak łatwo nie dostrzegać swoich talentów.
Góra prasowania nieco mnie straszy ale chyba w końcu stawić jej czoło:) Dzieci czekają na Mikołaja i znów było zastanowienie, co zrobić, bo tutaj Mikołaj przychodzi do dzieci w święta, a u nas 6 grudnia.. W efekcie rozwiązałam problem i powiedziałam, że rozmawiałam z Mikołajem i ten stwierdził, że skoro są Polakami to i prezenty będą tak jak w Polsce. Dla nas wygodniej bo prezenty, które dzieci sobie wymarzyły nie będą musiały być transportowane, a pod choinką znajdą się KSIĄŻKI po polsku, na co wszyscy z utęsknieniem czekamy:)
Czas choroby, spędzony w domu wcale mnie nie obciąża, ani nie nudzi. Rozpoczynamy świąteczną manufakturę ozdób na choinkę, kartek, zdjęć i wszystkiego innego, bo zrobienie ich zajmuje wiele czasu a my już mamy ochotę powoli czuć, że święta się zbliżają:) Może faktycznie posiadanie większego mieszkania sprawia, że przebywanie w nim jest przyjemniejsze? Nie ma problemu, by każdy znalazł swój kąt i miejsce wyciszenia i spokoju. Lubię to miejsce i nasz dom, lubię życie nasze wspólne.Czuje znajomy wiatr w żaglach:) ciepły nastrój w sercu, oj to chyba te pierogi dodają mi skrzydeł:) Marzę o wypadzie do Akiko:) To przyjemne uczucie rozchodzi się w mnie: poczucie, że życie mnie prowadzi w dobrą stronę, w dobrym kierunku, w odpowiednie miejsca, do odpowiednich ludzi. Tęsknoty tęsknotami, nie przeszkadzają cieszyć się tym, co tu i teraz. Przyjemnego wieczoru:)

niedziela, 17 listopada 2013

choroby cd.

Dzieciaki  chore i z wysoką gorączką więc bezkarnie siedzieliśmy w domu. Brak konieczności wychodzenia, czyli czyste lenistwo:) Oczywiście na tyle, na ile możliwe jest to przy dwójce dzieci z chorobą. Za to poeksperymentowaliśmy z fotografią:) przypominając sobie, jaka to ciężka praca fotografia dziecięca:) Był czas na przytulanki, gorący rosół i kompot z malin i jabłek. Pochłonęliśmy też gigantyczne ilości herbaty i bawarki z miodem:) nie wiem, kiedy minął weekend i co dokładnie się działo ale liczę, że maluchy szybko zbiorą siły by wyzdrowieć. Stasio wróci do przedszkola, a Basie czeka adaptacja w żłobku więc też oby szybko zwalczyła wirusa. Także impas na klockusznurkudesce:) Impas w czynnościach manualno- zabawkowo- rozrywkowych, nie wspomnę o prasowaniu:) Kilka dobrych wieści z życia bliskich i znajomych z Polski więc i uśmiechy miały miejsce tej niedzieli. Teraz sen... uwielbiam spać:)

sobota, 16 listopada 2013

sukcesy przedszkolne i choroba

Będę się chwalić:) Stasio od kilku dni w przedszkolu wydaje się być radosny i uśmiechnięty. Nie chciałam nic zapeszać ale wczoraj, po całym tygodniu, pani z radością na twarzy powiedziała mi, że Stasio jeszcze nigdy nie był tak radosny i współpracujący w przedszkolu, zadowolony z zabawy z kolegami i koleżankami, zaczął nawet ćwiczyć na gimnastyce. Ta gimnastyka była nieco podyktowana moim tłumaczeniem, że gdy był w Polsce i nie chciał ćwiczyć obiecał mi, że we Francji będzie. Było wiele rozmów i tłumaczenia, co to znaczy "dotrzymać danego słowa" itd. Oczywiście gimnastyka sprawia mu wiele, wiele radości i jeśli tak dalej pójdzie pani będzie chciała  włączyć go do małej grupki dzieci, które uczy mówić po francusku :) Generalnie, gdy odprowadzam Stasia po obiedzie do przedszkola i widzę, że już nie ucieka przed dziećmi, którzy na niego czekają ale biegnie i krzyczy "Salut" i wita się z nimi radośnie, serce mi rośnie, nawet mała łza się pojawiła w oku... Oto mój syn aklimatyzuje się i powraca znów jego radość życia, uspołecznienie itd. Nie macie pojęcia jaka to dla mnie radość. Trochę czytam o dwujęzyczności i gdy Stasio będzie gotowy spróbuje mu pomóc.
Tyle optymizmu i radości:) Gorsze jest to, że się rozchorował i to niestety chyba dość mocno bo drugi raz w swoim życiu czuje się tak źle, że śpi w ciągu dnia i kaszle okropnie  i gorączka. Pewnie jakiś wirus więc niestety spodziewam się, że za kilka dni polegnie Basia i możliwe, że przypadnie to na okres, kiedy miała rozpocząć adaptacje w żłobku. Swoją drogą zaskakuje mnie to, że pani dyrektor w żłobku powiedziała, że do żłobka mogą przychodzić dzieci chore tylko należy dać dziecku leki i wyjaśnić, jak je podawać. Tego nieco się  obawiam w kontekście Basi chodzenia do żłobka ale nie będę się martwić na zapas. Oczywiście przypomniało mi się, co to znaczy chore dziecko bo na szczęście moje maluchy nie zapadają zbyt często na infekcje i oby zdrowie im nadal dopisywało. Oby też jego ciało Stasia zmobilizowało siły i obyło się bez wizyty u lekarza.
Mimo tej choroby cieszę się leniwym weekendem w domu bo od dawna ciężko było nam zmobilizować się i nic nie robić:) Oby Stasio szybko wyzdrowiał. Przylatujemy dokładnie za miesiąc:) Cieszę  się:) Miłego popołudnia! 

środa, 13 listopada 2013

marzyciel i nominacja

Staś na spacerze:  "Mamo opowiedz mi dzisiaj historie o samotnym liściu na drzewie, który bardzo bał się gradu albo o dość dużej dziewczynce, która bała się, że umrze"... Nie mogę nie zachwycać się jego wrażliwością i spojrzeniem na świat... Jak nie kochać tej białej czupryny:) Mój marzyciel bujający w obłokach...



Miła poetka nominowała mojego bloga do The Versatile Blogger Awards, za co serdecznie dziękuje. Jeszcze nigdy nie brałam udziału w takich nominacjach ale czas zacząć. Podobno mam zdradzić 7 rzeczy, których o mnie nie wiecie:) 
Zaczynam więc:
1. Mam wyrwane dwa zęby mądrości.
2. Moje oczy czasami zmieniają odcień w zależności od pory roku.
3. Piłam wódkę tylko dwa razy w życiu i nigdy więcej nie będę. 
4. Chodziłam do koszmarnego przedszkola.
5. Miałam kiedyś chłopaka, który całował w szyje jak kura:)
6. Moim miejscem zadumy i uspokojenia jest pensjonat Akiko. 
7. Za czasów "młodości" zdobyłam Lodowy Szczyt (2627m.n.p.m.)

Ufff :) 
Moje nominacje to:
www.bo-lepiej-zapobiegac-niz-leczyc.blogspot.com
www.grugrubleble.blogspot.com
www.zawodkobieta.blogspot.com
www.moja-domowa-kawiarenka.blogspot.com
www.edu-mata.blogspot.com
www.backtaste.blogspot.com



wtorek, 12 listopada 2013

ogarnąć nastoje

Ogarniamy nastroje:) Dostrzegam w sobie gigantyczną potrzebę bycia samą ze sobą. Kocham swoje dzieci, pana T. ale te momenty gdy mogę zrobić coś sama ze sobą, posłuchać muzyki w samotności są dla mnie jak pieszczota duszy:) Cóż być może doszłam do momentu, gdy nie mam problemy z tym, by stawać ze sobą samą twarzą w twarz i rozmawiać ze sobą otwarcie, bez udawania, bez złości, z czysto przyjacielskim nastawieniem. W ten też sposób poukładałam swoje panienki w głowie w odpowiednich miejscach i uspokoiłam jej mówiąc, że postaram się znaleźć dla każdej z nich odpowiedni moment. Pani ambicja ma prawo teraz motywować mnie do czytania, poszukiwania, tworzenia pomocy edukacyjnych, uczenia się tego wszystkiego, co mogę zrobić w domu + francuski, pani rozsądek pewnie jest z tych rozwiązań zadowolona, a przynajmniej siedzi cicho, a pani Instynkt dostała ode mnie obietnicę, że rozważę jej pragnienia w momencie gdy poczuje, że jest odpowiedni ku temu czas, gdy będziemy mieli aktywne ubezpieczenie, gdy rozwiążą się kwestię związane z moim dyplomem itd. Czy Wy też macie wrażenie, że wygrała pani rozsądek:)? Jest jak jest i już. Mój czteroletni buntownik ogarnia powoli swoje emocje i wybuchy złości, a ja kontroluje swoje reakcje jak mogę (oj nie zawsze mi się udaje) i kochane Mamy nie ma jak czysty behawioryzm. Oj myślałam, że z moim synem już mogę postępować bardzo personalistycznie. Oj chyba przyjdzie jeszcze na to czas. Na razie wiele rozmawiamy o tym, dlaczego upadła monarchia, dlaczego nie rządzi już nami król, dlaczego trzeba prosić a nie wydawać rozkazy, ba nawet opowiedziałam historię o ścięciu Ludwika XIV. Może przesadziłam ale Staś ma przynajmniej dawkę historii Francji i naprawdę bardzo namacalnie przedstawioną historię monarchii. Myślę, że rozumie w końcu co znaczy "rozkazywać".
Staś ma też pierwsze zaproszenie na urodzinowe przyjęcie kolegi :) Pewnie się domyślacie,że naprawdę się cieszy, czuje wyróżniony itd:) Ja oczywiście razem z nim. Czas powoli idzie w przód i widzę, jak mój mały człowiek odnajduje się w przedszkolu, cieszy z zabaw z dziećmi, z przyjaźni, istnienia w grupie, zdarzyło się mu także zamiast poproszę powiedzieć mi "s'il vous plait":) Wiem, że potrzeba jeszcze dużo czasu ale te sukcesy bardzo mnie cieszą.
Basiula zapisana do żłobka, pozostało kilka formalności do załatwienia, m.in. wizyta u lekarza, ubezpieczenie, najprawdopodobniej  pod koniec listopada zaczniemy adaptacje. Żłobek jakoś mnie nie powalił na kolana, ani pani Dyrektor ale Basia oczywiście płakała, że chce zostać, że chce się bawić z dziećmi i myślę, że te dwa dni w tygodniu po 3 godziny będzie dla niej ogromną radością i szansa na pierwszy kontakt z językiem. Jestem bardzo ciekawa jak to się u mojej córy potoczy dalej:) Basia czeka na razie na dwie rzeczy, na żłobek w grudniu i powrót do Polski na święta:) Zresztą  ja także:) Bo wszystkich Was chce zobaczyć, przywitać nowo narodzone maluszki, wyściskać starych, dobrych przyjaciół. Chyba wkrótce będzie można zacząć powoli odliczać dni:) bo to trochę ponad miesiąc:) Teraz obowiązki wzywają:) Miłego popołudnia:)

niedziela, 10 listopada 2013

zmęczenie i brioszkowa Basia

Od dwóch dni czuje ciągle zmęczenie, całego ciała i umysłu. Może zaplanowałam zbyt wiele rzeczy, może ta ciągła bieganina i tona spraw do zrobienia mnie przerasta. Do tego ciągły brak auta i skazanie na to by większe zakupy itd. wykonywać z udziałem dzieci i pana T, co niewątpliwie wydłuża czas który na to poświęcamy. Może to ta wewnętrzna walka panienek ambicji zawodowej, pani instynkt i pani rozsadek tak mnie zmęczyła. Dzisiaj tańczą sobie wesoło i nie konfliktują bo i po co skoro nie mam siły nic słuchać. Chwilowo nie rozważam nic bo nie mamy ciągle ubezpieczenia... Nie wiem, ile może to trwać w urzędach francuskich ale przypuszczam, że wieki. Naprawdę Francja pod tym względem jest masakryczna. Ciągle też ani słowa na temat nostryfikacji naszych dyplomów. Czuje się w  absolutnym zawieszeniu jeśli idzie o jakąkolwiek przyszłość ale może tak to ma właśnie wyglądać. Dzisiaj nie wieje u mnie optymizmem. Trochę snu i może będzie lepiej. Na koniec pozdrowienia od  Basi naszej zajadającej brioszkę:)


czwartek, 7 listopada 2013

spektakl trzech pań

Nie mam czasu, by stać się idealną. Ba nawet chyba już nie mam zamiaru, nie mam ochoty czekać, by działać aż będę wystarczająco profesjonalna, dobra itd. Nie chce ciągle odkładać swoich pragnień i marzeń, także związanych z moim zawodem na czas, gdy będzie dobry czas, gdy ja osiągnę wyższy poziom kompetencji itd... Jestem tu i teraz i działam i żyje tu i teraz. Jestem taka jaka jestem i to co mam to refleksja i chęć do doskonalenia, uczenia się... Czekam na decyzje w sprawie nostryfikacji dyplomu, czekam co dalej ale działam, czytam, piszę bloga, robię różne rzeczy by przygotować się na pracę. A z drugiej strony... Czuje jak rozdziera mi się serce gdy pomyśle o trzecim maleństwie. Każda komórka mojego ciała krzyczy, że pragnie znów tej gigantycznej przygody, tego oseska w swoich ramionach. Myślę o tym, że teraz tak fajnie by się wychowywało kolejne dziecko. Wtedy Pani Rozum wychodzi i rozpoczyna swoją tyradę razem z Panią Ambicją Zawodową, Pani Instynkt pokazuje język i mówi, że ma ich w nosie ale chowa się na chwilę w kącie. Tylko do czasu, gdy znów oglądnie zdjęcie malucha i rozpycha się łokciami wśród koleżanek. Wtedy do akcji powracają dwie Panie i na nowo tłumaczą i tłumaczą. Ja patrzę na ten tatr miłych pań w sobie i myślę, że powinnam je narysować... Tak, tak moi drodzy odwołuje się do "Czarnego mleka" (wszyscy którzy czytaliście) :)
Teatr w mojej głowie, a może to już cyrk;) Na placu zabaw poznałam niezwykłą Dunkę tak otwartą i miałam okazje porozmawiać po angielsku ale po pół godziny przeszłam jednak na francuski:) Uwielbiam tą wielokulturowość, te różne perspektywy a także  podobieństwa w byciu i przeżywaniu macierzyństwa. Miła i kreatywna rozmowa. Basia szczęśliwa, że w końcu jakieś dziecko było na placu zabaw:) Stasio jakoś daje radę w przedszkolu, czasami mam wrażenie, że po prostu je lubi:) Jest 14 stopni co sprawia, że naprawdę mam uczucie, że nie doświadczymy tutaj zimy:) Wszystkie myśli krążą w mojej głowie jak szalone... Daje się ponieść temu, co ma mnie spotkać:)

środa, 6 listopada 2013

zagadka dnia: czego nie lubię we Francji;)?

Hmmmm:) Mieszkamy tutaj ponad 4 miesiące i jest jedna rzecz, której nienawidzę i do której się nie przyzwyczaję. Narzekamy na Polskę w wielu aspektach i nie podobają się nam banki, bywamy niezadowoleni ale przysięgam Wam to nic w porównaniu z systemem bankowym tutaj we Francji. Pan T. odwiedził dzisiaj oddział i naszego opiekuna bankowego, czy jak to się tam zwie i powiedział mu, że system jest nieco stary, na co Pan się obruszył... Jejku szkoda, że mnie tam nie było bo ten system nie jest stary jest ARCHAICZNY i z radością bym mu o tym powiedziała. Nigdy nie wiesz, ile masz pieniędzy bo wszystko jest księgowane w jakimś kosmicznie długim czasie i nie ma tutaj przecież kart zbliżeniowych, których użytkowanie w Polsce faktycznie skutkowało opóźnionym księgowaniem. Nie używamy czeków, które tutaj są wyjątkowo popularne, co dla mnie także wydaje się absolutnie mało praktyczne, bo nigdy nie wiesz, kiedy te pieniądze w końcu znikną z Twojego konta. Na wszelkie argumenty związane z opóźnionym księgowaniem pan w banku odpowiada, że musimy to sobie liczyć... "Pitie" jak mówią Francuzi!!! Litości! To po co nam system elektroniczny bankowy. Nie możemy  mieć konta wspólnego, upoważnienie mnie do konta Tadka było prawdziwie poważna i długą operacją. Za konto się płaci i to nie takie małe pieniądze. Zostałam także naciągnięta na kartę, mimo że chciałam normalną wrrrrrr... Przynajmniej szpanuje teraz różowym plastikiem z namalowanym butem, oj jakże to do mnie nie pasuje ale trudno się mówi, używam z przekąsem;) Trochę sobie ponarzekałam, by nie było, że nie umiem :)
Za to bardzo podoba mi się to, że sklepy są zdecydowanie krócej otwarte niż w Polsce. Nie ma absolutnie wynalazku typu tesco24/24. W niedzielę od 12 naprawdę bardzo trudno znaleźć otwarty sklep, podobnie wieczorami po 20. Cóż jak widać udaje się zorganizować życie w taki sposób, by nie było konieczności pracy od 6 rano do 23. Dzięki temu pewnie niedziela jest niedzielą, gdy zwyczajnie większość ludzi odpoczywa, a wieczory czasem, gdy je się wspólnie kolacje. Oczywiście gdy wychodzimy na późnowieczorny spacer widzę ludzi, którzy są jeszcze w biurze ale to grupa, której bardzo mi szkoda i są w każdym kraju, nie ważne skąd pochodzą. Celebrowanie wspólnych posiłków jest wspaniałe i od zawsze istniało w naszym domu ale teraz przeżywa rozkwit:) Oczywiście bywają wyjątki ale przygotowanie wspólnej kolacji na ogół przywabia pana T. do stołu i daje zwyczajną szansę by zamienić trochę zdań ze sobą, spojrzeć sobie i dzieciakom w oczy.
Lubie tutejsze sery, wino, piwo blanc:) lubię mieszkać tak blisko morza i mieć dostęp do ryb i owoców morza, które odkrywam dzięki panu T. Lubie szumiące za oknem drzewa, bliski las, czasami odwiedzany Paryż, lubię nasze mieszkanie, sofę, mój piekarnik i lodówkę, lubię to kim mogę tutaj być, ale banku nie lubię i jest archaiczny nawet jeśli panu pracownikowi się to nie podoba:)
Grugrubleble (już tak Cię nazywamy moja droga, bo moje dzieci to uwielbiają;) napisała że niezależnie od narodowości jesteśmy ludźmi z różnymi cechami, różnymi temperamentami. To skąd pochodzimy nie ma aż takiego znaczenia. Jakoś  mocno identyfikuje się z tą opinią. Widzę i tutaj wśród mam francuskich tak różne style wychowania i podejścia do dzieci, widzę tak różne podejście do życia, widzę różnych ludzi: miłych, niemiłych, radosnych i smutnych, otwartych i zdystansowanych. Chyba jak wszędzie:) ale banków we Francji nie lubię:) Miłego wieczoru:) i nie siedźcie w pracy za długo ;)

wtorek, 5 listopada 2013

zwyczajny jesienny dzień

Odwykłam od nieprzespanych nocy więc dzisiejsze nocne wędrówki moich dzieci nieco mnie zaskoczyły i sprawiły, że czuję się nieco niewyspana. Mam nadzieję, że to nie zwiastun choroby tylko zmarznięcia w nocy. Tak bo ja należę do grupy ludzi, które uważają, że lepiej spać w chłodzie niż w "parówce". Do tego uważam, że częste wietrzenie siebie i dzieci zapobiega chorowaniu. Mój pan T. woli się przegrzewać i uważa, że wychładzam mieszkanie. Może wychładzam ale dla zdrowia;) Jednak dzisiaj zdecydowałam się na włączenie kaloryfera u maluchów:) Chcę się wyspać;)
Co u nas? W sumie to po prostu jesień, leje całymi dniami, wymyślamy nowe rozrywki chociaż Basia niepocieszona, że Stasio poszedł do przedszkola, a ona jeszcze nie chodzi do żłobka. Jest natomiast tak kreatywna i radosna w naszym byciu razem:) Mam ochotę ją schrupać.
Stasio dla "nieodmiany" przeżywa swój bunt nieustannie ale za to w przedszkolu jest naprawdę często chwalony za osiągnięcia edukacyjne: rysunki, prace matematyczne itd. Tutaj to szkoła pełna parą i nic na to poradzić nie można więc akceptujemy to i już. Za to respektowanie zasad grupowych kuluje na jedną i drugą nogę. Dobrze mieć przyjaciółkę, która na co dzień współpracuje z różnymi przypadkami dziecięcych przejawów buntu i potrafi w chwilach kryzysu okiełznać moje emocje i doradzić, co zrobić. Dziękuje Ci pani M:* Tak, tak myślę, że przyjaźń to prawdziwy skarb.
Dni mijają spokojnie i już za chwilę trzeba będzie robić ozdoby świąteczne:) Ciesze się na perspektywę pobytu okołoświątecznego w Polsce, na spotkania, uśmiechy i uściski. Cieszę się także, że będę mogła kupić nowe książki dla dzieciaków bo brak nam nowych, polskich tytułów.
Sen mnie wzywa i nie mam zamiaru z tym walczyć. Śpijcie dobrze, bo sen potrafi ukołysać nasze umysły:)

niedziela, 3 listopada 2013

kim byliśmy, kim jesteśmy, kim będziemy...

Zaintrygował mnie mocno komentarz na moim blogu. Zastanawiam się nad tym, co napisała D. o tym, że jako Polacy nie mówimy tego, co myślimy. Chociaż staram się być raczej szczera to nie oszukujmy się, że życie nauczyło mnie czasami przemilczeć niektóre kwestie, zdarzają się także osoby, z którymi dyskusja w ogóle nie ma sensu bo nas nie słuchają albo tylko atakują. Myślę, że jesteśmy niezwykle obciążonym historycznie narodem. Uważam, że lata wojny, a w końcu komuna i jej pozostałości w dzisiejszym świecie politycznym i społecznym wyniszczyły nasz naród. Przede wszystkim jednak widzę, że to była tak potworna manipulacja psychologiczna: prostacy należący do partii postawieni na wysokich stanowiskach, gnębienie inteligencji i wiele innych kwestii, o których nie będę pisać bo dobrze o tym wiecie. Czy można się więc dziwić, że panuje u nas ogólny brak zaufania wobec siebie, ostrożność w słowach i ich wypowiadanie? Czy można się dziwić, że nie mówimy zawsze tego, co myślimy? Ja ciągle uważam, że jesteśmy narodem pełnym potencjału i patrząc na ogrom znajomych z pasja i zaangażowaniem wykonującym swoją pracę, myślących, otwartych i serdecznych uważam, że Polak za granicą już nie kojarzy się ze złodziejem i alkoholikiem. Nasza praca jest coraz bardziej szanowana, nie wspomnę o całej budowlance polskiej we Francji. Wszyscy  mnie pytają, jak to możliwe, że Polacy tak świetnie remontują domy i wszystko potrafią. Moja koleżankę Chinkę zaskoczyło, że wszelkie usterki w naszym domu naprawia mój Pan T. Nie brak w nas potencjału i to w wielu dziedzinach zawodowych, społecznych, naukowych itd.
Każdy  naród i narodowość niesie ze sobą historyczne, społeczne "coś". Ja cieszę się, że nie wstydzę się tego, kim jestem, z jakiego kraju pochodzę. Chciałabym pokazać dzieciakom inny sposób myślenia. Zaskakuje mnie we Francji to, że dzieci w przedszkolu tak BARDZO się sobą opiekują. Staszek tyle razy był naprawdę antypatyczny dla kolegów z klasy, a oni z całym zapałem i przyjaźnią chcą go dalej w swojej grupie i uważają, że jest jej częścią.
Nie wiem, co nas spotka tutaj. Wiele różnych rzeczy spotkało nas w Polsce tak dobrych, złych nie chcę pamiętać;) Cieszę się, że tutaj jestem, że poznaje inną kulturę  i inny świat. W każdym kraju, w każdej rodzinie obowiązują inne zasady, reguły i prawa. Tworzymy wspólnoty ludzkie, uczymy się ze sobą żyć, współdziałać. Chciałabym by moje dzieci były szczęśliwe i mądre, także w kwestiach dojrzałości społecznej i emocjonalnej. Wiem, że zarówno tutaj jak i w innych krajach jest grupa mam, która reprezentuje mój styl wychowania, są też takie, które reprezentują odmienny. Wiem także, że na pewno nie ma jednego dobrego i idealnego. Chcę chłonąć to, co mnie otacza, chcę poznawać, rozmawiać, być otwarta na to, co inne, nie chcę rezygnować z tego, co dla mnie ważne. Nie chcę oceniać, mam siłę by być sobą. Świat przed nami:) Wierzę, że Stasio w końcu zarazi się tym ode mnie:) Udanego początku tygodnia!

piątek, 1 listopada 2013

różnice kulturowe

We Francji leje, jest tak jesiennie, że nawet w dzień trzeba włączyć światło by nie pogrążyć się w ciemnościach i szarości:) Na drzewach ciągle sporo zielonych liści ale małe drzewa już gubią swoje przykrycie. Pewnie wszyscy odwiedzaliście groby bliskich, my nawet nie wybraliśmy się na okoliczny cmentarz bo pogoda prawdziwie to uniemożliwiła. Zresztą nie ma nic złego w posiedzeniu w domu. pan T. odciążył mnie bardzo z maluchami więc skończyłam skrzynię na zabawki dla Basi, posiedziałam przy maszynie, wyżyłam się manualnie tak, że jestem zmęczona. Był też przyzwoity zdrowy obiad i szarlotka na ciepło z lodami więc dzień uważam za zdecydowanie udany. Dzieciaki podłapały leniwą atmosferę jesieni i świetnie bawimy się w domu. Oczywiście rośnie góra prasowania, jak zwykle:) Ale mam zamiar ogarnąć ją jutro. Taki przedłużony weekend trzydniowy jest bardzo przyjemny:)
W poniedziałek powrót do przedszkola po feriach. Myślę, że będzie to ciężkie bo gdy powiedziałam o tym Stasiowi ten stwierdził "oooo nie, nie chcę tam iść". Będzie jak będzie, nie ma się co martwić na zapas.
Myślę ostatnio o różnicach kulturowych, które tutaj dostrzegam i uwierzcie mi jest ich sporo. Sam fakt, że moja Basia śpi na balkonie, nawet gdy jest zimno (pomijam mrozy -15 ale te tutaj raczej nie docierają) ostatnio wzbudziło ogromne zdziwienie mojej koleżanki Francuzki. To odmienne podejście do dzieci, oj nie czuje tego... Pewnie tkwi we mnie to, co nie tak dawno ostro skrytykowałam czyli jakiś cień Matki Polki. Może jednak to jest tak, że jesteśmy matkami, rodzicami takimi jak jesteśmy w stanie, pewnie nie ma jednego modelu, który jest najlepszy, najbardziej wskazany i odpowiedni. Nie mniej jednak jestem w kraju, w którym rodzice nie przejmują się bardzo dziećmi, w którym z łatwością wrzuca się nawet maleństwa do placówek pod opiekę pracowników. Chociaż wydaj mi się, iż Ci są zdecydowanie lepiej sprawdzeni  pod względem predyspozycji psychologiczno- pedagoicznych niż w Polsce.
Mało placówek prywatnych (a  jeśli już są to naprawdę drogie  i ekskluzywne, najczęściej angielsko-francuskie lub niemiecko-francuskie).Ogólnie dostępne i bezpłatne jest przedszkole państwowe, gdzie to odgórnie narzucony program przekazuje ogrom  ukrytych treści. Ciągle mam poczucie, że system francuski jest tresujący i wkładający do dzieci do maszyny edukacji, by stać się sprawnie działającym trybem.
Zobaczymy, jak będą wyglądały nasze dalsze doświadczenia z systemem edukacji we Francji.
Dodatkowo tłumaczę też Francuzom, że w Polsce nie ma pocałunków w policzki w stosunku do osób, których nie zna się dobrze. Absolutnie mam ochoty zmuszać,moje już wystarczająco zawstydzone dzieci, by całowały obcych sąsiadów. Myślę, że kulturalne "au revoir" już wystarczy.
Kolejna sprawa to magiczne doudou i smoczki. Dzieciaki do przedszkola w grupie Stasia przynoszą swoje przytulanki, które są generalnie najczęściej po to, by był do nich przymocowany smoczek lub by zakrywały palca w buzi, bądź by ssać i mamlać w buzi wszelkie wystające części owego doudou. Sama idea przytulanki pocieszyciela jest super ale nie gdy one wszystkie zaślinione itd wędrują w ciągu dnia do jednego plastikowego pojemnika. Znacie mnie i wiecie, że absolutnie nie jestem zawzięcie higieniczna;) szczególnie wobec dzieci, ale to dla mnie to przesada. Staszek uznał, że nie będzie nosił maskotek bo to bez sensu.
W każdym razie moja koleżanka Francuzka jest bardzo zaskoczona dlaczego zabrałam Basi smoczek. Powiedziała mi, że we Francji to co najmniej 4 lata dziecko ma prawo do "sa tetine". Znów podjęłyśmy rozmowę o różnicach kulturowych.
Na koniec: tuż obok szkoły znajdują się wypełnione starszymi ludźmi domy starców. Wiem, że takowe też są w Polsce. Zdarzyło mi się kilka razy rozmawiać z pensjonariuszami i zastanawiam się, dlaczego większość z nich pełna jest żalu, albo skonfliktowana ze swoimi dziećmi. Być może na starość dzieci oddają nam to,
co zaznały jako maluchy... Nie wiem, szukam w sobie stosunku do wielu spraw bo przecież jest mi tutaj dobrze, a jednak pewnie potrzeba wiele czasu by nawiązać więzi, jeśli w ogóle się to uda, by ułożyć sobie w głowie, co chętnie wezmę dla siebie  z tutejszej kultury a za co podziękuje.