piątek, 17 lipca 2015

mądrość ciał naszych i nasza Polskość przez duże P

Ciało wie czasami lepiej niż my sami... Po stresach, emocjach, ogromnym zmęczeniu, mój organizm zareagował tak jak można było się tego spodziewać, rozchorował się. Tym razem jednak siła infekcji nieco mnie powaliła, baaa wywołała nawet łzy i zmusiła mnie do konkretnego leczenia. Na szczęście jest już znacznie lepiej i tylko ataki porannego i wieczornego kaszlu oraz zadyszka przy wysiłku fizycznym wskakzuje, że moje płuca dotknęła choroba. Byle takie choroby i nie poważniejsze w życiu. 
Co po za tym:) Fajnie było chwalić się swoimi sukcesami ale i o potyczkach nie chce milczeć. Jedyna jak na razie moja rozmowa o pracę skończyła sie fiaskiem. Może nie fiaskiem bo chcieli mnie bardzo zatrudnić ale w prywatnej placówce, w której rodzice płacą słono za czesne nie mogą sobie pozwolić kogoś kto nie jest francuskojęzyczny, kogoś komu zdarza się robić błędy językowe. Na początku pomyślałam matulu: tyle wysiłku, tyle czasu, tyle pieniędzy i co teraz. Zaczęłam zadawać sobie pytania, czy mam siłę by nauczyć się jezyka perfekcyjnie, jak to zrobić, co zrobię we wrześniu gdy dzieciaki pójdą do szkoły, jak zastartować tutaj zawodowo i przy okazji móc odbierać, odprowadzać dzieci do szkoły, jak to w ogóle dalej zorganizować i...  przyszła choroba... Znak który nakazał mi zwolnić, znak, który pokazał mi, że pora na oddech, oczyszczenie umysłu, głębokie oddychanie i szum wiatru we włosach, wsparcie znajomych ciepłych ramion pana T. za plecami i jego absolutna akceptacja tego, że mam czas i że nie mam presji finansowej i czasowej, działa jak balsam dla duszy. Oczyszczam więc umysł, staram się osiągnąc stan, który towarzyszył mi po przyjeździe do Francji, czyli działam, staram się ale daje się także wieść, tam gdzie mam być, gdzie mam zmierzać. Nowe plany i projekty kiełkują w głowie, zostaje dodatkowa praca zawodowa i otwieram serce i umysł na to, co ma przyjść. 
Tymczasem w niedziele czas do Polski, znajome kąty, znajome twarze, dłonie, uściski i dom rodzinny. Tak myślę, że posiadanie Rodziców jest skarbem i skarbem jest posiadanie domu, w którym można odnaleźć przystań, gdzie można zostawić dzieci, gdzie można zostać długo w łóżku i przyjdzie Tata, który zapyta "czy zrobić Ci śniadanie do łóżka". Ach zawsze w swojej niezależności i chęci aktywności mówiłam, że nie dziękuje ale gdzieś w głębi serca kocham to pytanie i kocham to śniadanie do łóżka serwowane przez mojego Tate:) Uwielbiam te spotkania z ludźmi, którzy są tam zawsze... Ludzie, z którymi serce tak mocno złączone, ramiona, w których zginę na chwilę, oczy w które spojrzę z radością:) Rozmowy, kawy, herbaty, lody ale wszystko w doborowym towarzystwie:)
Dzieciaki też się cieszą, Basia więcej swojego życia spędziła we Francji niż w Polsce, a w sercu to mała Polka uwierzcie mi:) O Stasiu nie wspomnę bo on naprawdę liczy na powrót do Polski za jakiś czas. Korzenie to korzenie... Nie zmienia to faktu, że szczęśliwi tutaj jesteśmy  mimo wielu "ale", które byśmy mogli odnaleźć. Tak więc kolejny post będzie już z Polski:) Miłego wieczoru...