środa, 16 lipca 2014

wakacje:)

Życie nabrało tempa. Oczekiwanie, że w wakacje będziemy mieli sporo wolnego czasu było raczej nieracjonalne:) Byliśmy na Japan Expo i mieliśmy okazje zobaczyć tak wiele osobowości, sporo tradycyjnej kultury japońskiej, która pasjonuje i porusza ale także wiele popkultury, która mniej mnie pociąga ale siłą rzeczy nie raz wywoływała uśmiech na naszych twarzach. Potem zabieg Stasia i jego dzielne podejście do sprawy, w efekcie pozbyliśmy się jego 3 migdała bez komplikacji i mam nadzieję, że będzie mniej katarów i więcej spokojnych oddechów:)
Weekend... Och weekend...Wybraliśmy się do Bretanii... Och w końcu spełniłam swoje marzenie zobaczenia Mont Saint Michel i mimo, że utknęliśmy w dużych korkach to było warto.
Zwiedziliśmy całość wieczorem koło 21. Prawie nie było tam ludzi, a w klasztorze odbywała się wakacyjna, wieczorna ekspozycja. Weszliśmy bez większego przekonania i to co przeżyłam przeszło wszelkie moje oczekiwania. Wszelkie pomieszczenia klasztorne wyeksponowane w sposób bajkowy z drobną grą świateł, naprawdę subtelnymi elementami dekoracji, podkreślającymi w istocie charakter miejsca... Piękne sale z gigantycznymi kominkami i okna, przez które wpadało zachodzące słońce... Było to zjawiskowe, piękne... Cisza, chłodne mury, gra światła, dzieci spokojne, a ja pełna radości i spokoju serca... Nie przypuszczałam, że to początek... Kolejna sala i koncert muzyki na harfie... Pierwszy utwór i ta wspaniała akustyka, aż jedna łza spłynęła po policzku, następny utwór z wokalem artystki... Kolejne sale i kolejne minikoncerty, w atmosferze intymności, spokoju, wysoce estetyczne doznania i wyjście z głównej kaplicy klasztoru na samej górze Mont Saint Michel... Ach... Poczułam się, jak w "Grze o tron"... To niebo zasnute chmurami, muzyka z wnętrza, wiatr, wiatr... Ja naprawdę w poprzednim wcieleniu mieszkałam na jakiejś wyspie, gdzie szalały wiatry i było wiele nostalgicznej szarości... W tym wszystkim tak owszem: biegały dzieci (dzięki pani Paryżance mogłam nieco mniej na nie zwracać uwagi), byli też ludzie obok ale nie natarczywi, było wyciszenie, którego tak mi brakowało od miesięcy... Och cóż za wspaniałe doznanie... Warte każdego euro wydanego na wyjazd. Następny dzień to podziwianie linii brzegowej Bretanii, niezwykłych plaż, było i nerwowo i kłótliwie ale powrót do domu uspokoił wszelkie emocje i pozostawił bajkowe wspomnienia... Tak, to są właśnie te chwile, dla których warto żyć...




Było więc jak w życiu i naturze odpływy i....


przypływy...



Dzieci... Staś nieustannie pragnie latać... Jest taki mądry, taki otwarty na świat... 


Basia nieustannie mówi:) Jest taka duża, ma tak ogromny zasób słownictwa, ma tyle do powiedzenia światu:) 


I jesteśmy my... Moje dzieci są już tak duże, ja starzeje się... Łapię więc każdy dzień, każdą chwilę, z każdym rokiem chłonę z życia coraz bardziej i bardziej, jestem tu i teraz. 
Czekam na wyjazd na wakacje bo bardzo nam się przyda... 

4 komentarze:

  1. Przepiękne zdjęcia:) mogę sobie tylko wyobrazić co czułaś, czytajac co piszesz i próbując to sobie zmaterializować. Świat jest piekny:)


    OdpowiedzUsuń
  2. pięknie :) 1 zdjęcie mnie zauroczyło :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepiękne miejsca, opisałaś ten klasztor w taki sposób, że niemal czułam, jakbym była tam z Wami.
    Czekamy na te wakacje, ach jak to dobrze, że już tak niewiele zostało :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ukochane miejsce mojego męża

    OdpowiedzUsuń