wtorek, 17 września 2013

liść szczęścia

Cóż mam powiedzieć na dzień gdy uwieszona na telefonie próbuje rozwikłać prawne kwestie związane z moim urlopem wychowawczym, podatkami, a te wszystkie nawet miłe i kulturalne osoby zatrudnione w naszych, polskich urzędach po prostu nie rozumieją zadawanych im pytań. Ciągle mimo, że ubezpieczeni jesteśmy z owego ubezpieczenia korzystać nie możemy z przyczyn formalnych i dyskusji urzędów polsko-francuskich... W takich okolicznościach przyrody Basia rozkaszlała się na dobre, a mój nadwyrężony nadgarstek zabandażowany od tygodnia nadal boli. Mój mąż, którego imienia chyba nie mogę używać na blogu ;) , jest daleko więc ciepłe ramiona oraz szczypta poczucia humoru i śmiechu nie wchodzą dzisiaj w grę. Staś zaakceptował ustalenia związane z niepokazywaniem języka, Basia też odpuściła, na razie...ufff:) 
Barbara zapisana do żłobka na dwa poranki w tygodniu, sprawę załatwiłam telefonicznie jednak wolne miejsca dopiero od grudnia. System opieki nad dziećmi i edukacji jest naprawdę niesamowicie zorganizowany i jak na razie jestem z niego bardzo zadowolona. 
Natomiast Stasio codzienne snuje opowieści o tym, że w nocy przyleci do niego (na specjalnych odrzutowych butach) jego przyjaciel Wiktor, chcę zmienić się  w Lassego z książki "Dzieci z Bullerbyn" - to wszystko uświadamia mi, że Mój Syn jest po prostu samotny, brak mu przyjaciół bo tych nie zdobywa się przez tydzień chodzenia do przedszkola...Wczoraj na rekreacji (bo tak nazywa się wyjście na podwórko we Francji) znalazł liść, który spadł z drzewa. Trzymał go w ręce dopóki nie przyszłam i powiedział mi, że to  "liść szczęścia, który sprawi, że nasza rodzina będzie już zawsze szczęśliwa"... Teraz spoczywa na dnie jakiejś mikstury na tarasie, by nabrał mocy działania. Jak nie kochać tych swoich szkrabów, tego stukania stóp po parkiecie, tych zmagań by pomóc im stać się szczęśliwymi, mądrymi i wrażliwymi ludźmi... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz