wtorek, 7 stycznia 2014

7 styczeń ...czyli odliczanie

Pan T. dzisiaj poszedł do pracy, do biura w Polsce. W nocy zebrało się jak zwykle na rozmowy, rozważania, przemyślenia... Odwiedziliśmy przyjaciół na "starym" osiedlu, Stasio z Basią byli pełni radości i zadowolenia, były uściski i radość ze spotkania. Gdy wyszliśmy z osiedla i Staś prosił bym mu pokazała, które okna były nasze, stanął w ciszy ze szklistymi oczami i powiedział "Jaka szkoda, że tutaj już nie mieszkamy" a po jego policzkach spłynęła łza. Nie było płaczu, spazmów ale przysięgam, że ta jedna łza spływająca po policzku mojego syna zostanie w mojej pamięci na długo... Przytuliłam Go mocno, a moje oczy także zrobiły się wilgotne...
W czwartek wylatujemy, ostatnie spotkania, mnóstwo refleksji... Do wszystkiego dochodzi nowa lektura pana T. "Patologia transformacji" (gorąco polecam wszystkim zainteresowanym naszą historią i faktami historycznymi związanymi z transformacją, którą przeżyliśmy jako dzieci i której konsekwencje odczuwane są do dziś)... Gdy słucham tego wszystkiego sączy się we mnie tak gigantyczny żal... Świdruje myśl, czy chce by dzieci tutaj żyły i utrzymywały ten chory system. Z drugiej strony na pewno mogło im się trafić gorzej: gdy oglądnęłam reportaż o tym, co dzieje się z Palestyńczykami w ich własnym kraju to włosy zjeżyły mi się na głowie, dochodzą też kraje skrajnej biedy bądź muzułmańskie, gdzie kobiety są traktowane gorzej niż zwierzęta. Chociaż pan T. mówi, że przecież zawsze dążymy do tego, by było naszym dzieciom lepiej.
Gdy jednak siedzimy przy stole w święta i jest tak ciepło i  miło, gdy widzę radość ze spotkania z bliskimi, gdy patrzę na łzy w oczach babci, której dzieciaki machają gdy wyjeżdżają, zadaje sobie pytanie, co jest najważniejsze...
Dzisiaj cieszę się, że w czwartek wracamy do naszej codzienności, bo lubię tam być i jest mi tam dobrze. Oczywiście przez moment zaczęłam się bać, jak to sobie poradzę w dalszych planach zawodowych itd., jak i gdzie poniesie nas życie, co się wydarzy. Niesiona falą na nowo przypomniałam sobie, że warto działać i poddać się temu, co przyniesie los. Gdzieś w środku cieszę się na powrót, gdzieś także trochę tęsknoty za tym co tutaj.
Na wszelki wypadek sprawdzimy jeszcze dzisiaj datę i godzinę wylotu:) Mam też nadzieje, że nie przytrafi się nam już nic medycznie bo mieliśmy prawdziwego pecha z chorobami i dolegliwościami w Polsce. Tymczasem może czas pomyśleć o wakacjach;)

3 komentarze:

  1. wszystko co dobre szybko się kończy ale zazdroszczę troszkę tej Francji ;-)
    w pracy sobie poradzisz na pewno :))))
    pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak tak, już czas pomyśleć o wakacjach :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Wracajcie cali i zdrowie Francja czeka :)

    OdpowiedzUsuń