Naskrobałam wczorajszego posta i dzisiaj naszła też pewna refleksja, którą chciałabym się podzielić. Pisałam o swoim zabieganiu, napiętym grafiku. Chyba zapomniałam dodać, że lubię, gdy dzień ma swój rytm i gdy dzieje się w nim dużo, lubię być aktywna, lubię się krzątać po domu i wieczorem kłaść się zmęczona:) Wtedy lepiej się śpi i śni i cieszy życiem, przynajmniej z mojej perspektywy.
Jednak dzisiaj chciałam napisać o czymś innym. O często pojawiającym się porównywaniu, kto ma ciężej kobieta, czy mężczyzna. Och, tego przerzucania się ciężarem swoich obowiązków naoglądałam się dużo, zresztą sama to przeżyłam, gdy pewnego poranka zrozumiałam jedno...
Nikt nie ma ciężej, nikt nie ma lżej, w normalnej, szanującej się Rodzinie każdy niesie "coś" i każdy ma czasami ciężej, czasami lżej. Gdy dzieci są chore, gdy były malutkie i ząbkowały i wstawałam do nich 10 razy w nocy miałam ciężko, gdy straciłam dziecko i byłam sama bez mojego męża i musiałam iść do szpitala było mi ciężko, gdy pan T. ma do odwiedzenia w 3 dni trzech ciężkich klientów, poważne problemy i do zrobienia ponad tysiąc kilometrów albo więcej, albo gdy wstaje o 5 by zdążyć na spotkanie z klientem, chociaż wrócił dzień wcześniej o 2 w nocy - ma wtedy ciężko. Gdy prowadzi trudne rozmowy, w trudnych sytuacjach, bardzo stresujących, w 3 językach albo więcej: oj ma wtedy ciężko. Chyba bycie razem to nie przerzucanie się argumentami, kto ma gorzej. Każdy ma coś innego do uniesienia. Dochodzę do esencji do SZACUNKU. Zawsze czułam, że to co robię w domu budzi szacunek mojego męża, teraz gdy powoli stawiam kroki by zaistnieć zawodowo, gdy uczę się języka, zajmuje dziećmi: zawsze czułam, że pan T. po prostu to docenia. Z mojej strony płynie ogromny też szacunek do jego pracy, jego zaangażowania, jego starań by zapewnić nam prawdziwie komfortowy poziom życia, edukacje dla dzieci, możliwości mojego własnego rozwoju. Wiem, jak czasami okupione jest to stresem, nerwami, zmęczeniem, niedospaniem. To jednak pan T. i jego wykonywanie pracy dało mi szansę, bym spędziła te cudowne lata z moimi maluchami, by być teraz we Francji, by realizować własne marzenia zawodowe.
Przychodzą momenty gdy o tym zapominam... Gdy czuję, że nie mam sił, gdy spada na mnie wiele spraw, a mnie brakuje energii by to unieść. Wiem jednak, że mam wtedy ramiona, w które po prostu mogę się wtulić i tyle... Wiem, że mam przyjaciół do których po prostu mogę zadzwonić. Czasami czuję, że życie mija, dzieci rosną, pan T. sporo pracuje... Szukamy w sercach rozwiązań, jakiegoś sposobu, by było inaczej, oby było coraz lepiej.
Szanujmy się wzajemnie to moje hasło na dzisiaj... Szanujmy siebie i swoją pracę: listonosza, kierowcy, handlowca, sprzątaczki, nauczyciela ale też Mamy, Taty, Babci, Dziecka. Szanujmy Mamy, które decydują się wychowywać swoje dzieci, ale szanujmy też mężczyzn, którzy pozwalają, by one to robiły.
Bardzo mądry i prawdziwy tekst. Ja cieszę się, że doszliśmy do tej prawdy parę lat temu bo początkowo w naszym małżeństwie/rodzicielstwie mnóstwo było przepychanek na temat tego kto ma gorzej.
OdpowiedzUsuńU nas także nie obyło się bez nie jednej przepychanki w tej kwestii, na szczęście coraz ich mniej:) Całuje Ania!!!!
OdpowiedzUsuńI u nas takie dyskusje sie zdarzają, najczęściej prowokowane przeze mnie. Ale masz rację, musimy się szanować - to piękny i mądry post :)
OdpowiedzUsuń